czwartek, 18 lipca 2019

„Butelka wina byłaby praktyczniejsza”

Rufus musiałby być naiwny, żeby uwierzyć, że ten wieczór skończy się wyjątkowo dobrze. Imprezy miały to do siebie, że go irytowały – niezależnie od rodzaju, czasu trwania i tłoku, który na nich panował. Jakby tego było mało, odkąd poznał Laylę, kwestia pośpiesznej ewakuacji, kiedy nikt nie patrzył, nie zawsze wchodziła w grę.
Uroczystości z okazji zakończenia Akademii wyglądały podobnie, przynajmniej na początku. Muzyka, zbyt wiele rozpraszających i całkowicie zbędnych emocji, a na koniec jej rozdrażnione spojrzenie, gdy zostawił ją samą siebie, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko w pojedynkę wirować pośród tańczących par. Przynajmniej to jedno było interesujące – samotna, ale za to skora do zabawy Layla miała w sobie coś hipnotyzującego. I naprawdę mógłby na nią patrzeć godzinami, gdyby nie pewność, że za którymś razem miała zirytować się na tyle, by zażądać wspólnej zabawy.
Tym bardziej mu ulżyło, kiedy znalazła sobie towarzystwa. Co prawda miał wątpliwości co do tego, czy Lorena i pełna butelka alkoholu to aż taki dobry pomysł, ale zdecydował się tego nie komentować. Cóż, do czasu, ale jak długo te dwie zajmowały się sobą, nie musiał przejmować się niczym innym. W zupełności wystarczyła mu Allegra i jej niezadowolona mina, kiedy raczył przypomnieć jej o tym, że spędzanie czasu z Marco Licavoli nie brzmiało jak szczególnie rozsądne posunięcie. Och, zasadniczo to wcale nie brzmiało dobrze – i to najdelikatniej rzecz ujmując, na dodatek po przymknięciu oka na to, że Layla wciąż spinała się przy ojcu, wyglądając na chętną, by rzucić się do natychmiastowej ucieczki.
Tyle w zupełności wystarczyło, by przejmował się ewentualną obecnością Marco. Sympatia do kapłanki pozostawała sprawą drugorzędną, nie wspominając o tym, że tak naprawdę nie miał prawa jej niczego zabraniać. Jak długo jednak chodziło również o Lay…
Gdyby to było takie proste. Może gdyby w ogóle był w stanie zrozumieć kobiety w tej rodzinie (Ha! Jakiekolwiek!), życie stałoby się choć odrobinę prostsze.
Koniec końców Layla zniknęła gdzieś z Loreną, obiecując szybki powrót. W jakimś stopniu ulżyło mu, kiedy te dwie znalazły się poza granicami Niebiańskiej Rezydencji, nawet jeśli o wiele bardziej kuszącą opcją było zabranie pół-wampirzycy gdzieś, gdzie mogliby spędzić trochę czasu razem. Co prawda Rufus nie miał pewności, kiedy jego myślenie zmieniło się na tyle, by zaczął pragnąć czyjegokolwiek towarzystwa, ale postanowił o tym nie myśleć. Zresztą nieobecność Layli miała swoje zalety, jak chociażby to, że mógł bez żalu się ewakuować, nie obawiając przy tym tego, że ktokolwiek będzie miał do niego pretensje.
Decyzja o udaniu się prosto do laboratorium była w pełni naturalną, podświadomie od dłuższego czasu planowaną decyzją. W drodze do wyjścia z ogrodów nie zauważył nikogo znajomego, może poza jak zwykle zapatrzonym w Isabeau królem. Gdzieś po drodze mignęły mu jeszcze ciemne włosy Alessi, ta jednak zniknęła zbyt szybko, by zwrócił na nią uwagę. Nawet jeśli planowała zrobić coś głupiego, nie w interesie Rufusa było to, żeby ją zatrzymywać. Nie żeby był w stanie, skoro również nosiła na nazwisko Licavoli, a pakowanie się w kłopoty najpewniej miała w genach.
Poczuł się pewniej, kiedy znalazł się z daleka od całego zamieszania. Miasto wyglądało na spokojne i bardziej opustoszałe niż zazwyczaj, ale to nie wydało mu się dziwne. Większość tych, którzy regularnie wychodzili po zmroku, zebrała się w ogrodach, choć nie wątpił, że część udała się wprost do kawiarni Michaela. Tam też spodziewał się znaleźć Laylę i Lorenę, ale chociaż korciło go, by sprawdzić, co robiły, ostatecznie się powstrzymał. Perspektywa choćby kilku godzin spokoju była o wiele bardziej kusząca.
Podziemia niezmiennie sprawiały, że czuł się swobodniej. Może w grę wchodziła przede wszystkim świadomość tego, że nie musiał obawiać się blasku dnia, a może samotność – nie miał pewności, zaś przyczyna nie miała dla niego większego znaczenia. Co prawda laboratorium wciąż wyglądało źle, przypominając raczej jeden wielki chaos, nie zaś miejsce, w którym dałoby się normalnie funkcjonować, ale już przynajmniej nie miał poczucia, że sufit po raz kolejny się zarwie. Tyle na początek musiało wystarczyć, chociaż wampir i tak nie mógł się doczekać choćby względnego powrotu do normalności. Przesiadywanie w Niebiańskiej Rezydencji, gdzie pojęcie prywatności niekoniecznie wchodziło w grę, zaczynało być męczące.
Pytanie na jak długo.
Zawahał się, na moment wytrącony z równowagi tą myślą. Nie przywykł do rozwodzenia się nad ewentualną przyszłością. Cóż, zazwyczaj, bo odkąd pojawiła się Layla, ta kwestia już nie była taka oczywista. Przebywanie z nią może i było proste, ale w ostatnim czasie…
Obiecał jej coś. W przypływie emocji, zwłaszcza przez ból, który sprawiłby jej odmową, ale jednak. Kiedy dawało się kobiecie chociażby cień szansy na posiadanie potomstwa, udawanie, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni, nie wchodziło w grę. I choć sama myśl o ewentualnej ciąży, dziecku i Layli w roli matki wydawała się Rufusowi abstrakcyjna, nie potrafił ot tak się od tego odciąć. Od tego, że to wszystko wcale nie miało być takie proste, tym bardziej.
Wymownie powiódł wzrokiem dookoła, jakby od niechcenia oceniając wzrokiem wolną przestrzeń, którą dysponowali na ten moment. Cholera, niby jak mieliby to uporządkować? Dorzucić pokój dziecięcy zamiast biblioteki? Łóżeczko w sąsiedztwie z laboratorium, które wyglądało na bezpieczne tak długo, aż Alessia albo któryś z bliźniaków nie znaleźli się zbyt blisko? To brzmiało jak marny żart i nawet komuś, kto zasadniczo nie miał żadnego związku z dziećmi, wydawało się co najmniej nieodpowiedzialne.
Z całą miłością do ciebie zaręczam, że na domek z ogródkiem nie masz co liczyć, prychnął w duchu, ale i to stwierdzenie nie sprawiło, że cokolwiek stało się prostsze.
Problem z Laylą Licavoli polegał na tym, że odkąd tylko się pojawiła, skutecznie zakłócała jakże bezpieczną, dotychczas znajomą rutynę. A jakby tego było mało, Rufus nie potrafił mieć jej tego za złe.
Kiedyś przebywanie w samotności przychodziło mu naturalnie. Nie przepadał za towarzystwem i niewiele zmieniło się pod tym względem, zwłaszcza gdy w grę wchodziło zdecydowanie zbyt głośne towarzystwo, w którym obracała się Layla. Ona sama w którymś momencie stała się wyjątkiem od reguły, a Rufus wciąż przyłapywał się na tym, że pod jej nieobecność czuł się nieswojo. Nie irytowało go już nawet to, że czasem chodziła za nim niczym cień, kiedy próbował pracować, pilnując, by nie poświęcał temu więcej czasu niż (przynajmniej jej zdaniem) powinien albo po swojemu przestawiała rzeczy i książki. Miał wrażenie, że w którymś momencie doszli do swoistego konsensusu, trwając w równowadze, o której istnieniu wcześniej nawet by nie pomyślał. Zabawa w dom i szukanie kompromisów nigdy nie były jego mocną stroną.
Tak czy siak, coś się zmieniło. Nie miał pewności kiedy i jak, ale jak długo te zmiany mu odpowiadały, mógł w tym trwać. Nie żeby teraz miał jakikolwiek wybór.
Nie miał pewności, ile czasu minęło, zanim zorientował się, że nie jest sam. Zdążył przywyknąć do obecności Layli, która właściwie zamieszała w laboratorium, szczególną sympatią darząc zwłaszcza jego laboratorium. W którymś momencie zaakceptował nawet fakt, że w każdej chwili mógł napatoczyć się na Alessię albo Aldero i już nawet wyzbył się palącego pragnienia zaszlachtowania tej dwójki pierwszą rzeczą, która wpadłaby mu w ręce. To jednak nie zmieniało najważniejszego: tego, że niezależnie od przyzwyczajeń i tych wszystkich zmian wciąż pozostawał czujny.
– Czy doczekam dnia, w którymś ktoś w tym przeklętym mieście nauczy się pukać? – mruknął pozornie niedbałym tonem, nawet nie trudząc się tym, żeby się obracać. Dobrze wiedział, kto znajdował się przy schodach.
– Trudno pukać, kiedy nie wchodzi się drzwiami – doszedł go wyraźnie zniecierpliwiony głos Michaela. – Zresztą nie sądzę, żebyś miał do mnie o to pretensje, kiedy już pomówimy o twojej żonie – dodał, a Rufus wyprostował się tak gwałtownie, jakby właśnie poradził go prąd.
– Ona nie jest moją… – obruszył się, momentalnie zwracając ku nieproszonemu gościu.
Nie dokończył, podchwyciwszy spojrzenie wampira. Był gotów przysiąc, że Michael patrzył na niego w irytujący, wręcz pobłażliwy sposób – jak na kogoś, kto nie rozumiał podstawowych spraw. Rufus dobrze znał to spojrzenie, zwłaszcza że sam obdarowywał nim innych zdecydowanie zbyt wszystko. Problem pojawiał się wtedy, gdy ktoś próbował potraktować w ten sposób jego.
A to był Michael. I, cholera, to tłumaczyło wszystko.
– Fakt – zreflektował się cicho wampir. – Nie jesteście małżeństwem.
„Jeszcze” – zawisło gdzieś w powietrzu, ale o tym Rufus zdecydowanie nie chciał myśleć. Nawet teraz, mimo tego, co obiecał Layli i co niejako wiązało ich ze sobą w sposób, który niejako przypieczętowywał wszystko, co zaszło między nimi przez ostatnich kilka lat. Ta dziwna więź, której symptomy czasem dostrzegał, również mówiła sama za siebie.
Tyle że to nie zmieniało jego sposobu patrzenia na świat. Samo małżeństwo było zbędnym, zdecydowanie zbyt udziwnionym rytuałem, który zawsze uważał za zbędny. Udawanie, że cudze błogosławieństwo i kawałek metalu na palcu były potrzebne, by uważać za drugą osobę za swoją, również brzmiało jak marny żart.
– To miłe, że mamy jasność co do tego, jak prezentuje się mój stan cywilny – mruknął bez większego zainteresowania. – Przyszedłeś mnie uświadomić, czy jest w tym jakiś głębszy sens? Jestem zajęty, więc…
– Przyszedłem z powodu, o którym już wspomniałem. Przez Laylę. – Uśmiech Michaela miał w sobie coś wymuszonego. – Wiesz, że cię lubię. Na ile to możliwe, więc… Hm, pomyślałem po prostu, że chciałbyś wiedzieć, że jest u mnie.
– Wybrała się z koleżanką na kawę. Tyle akurat raczyła mi powiedzieć, więc jeśli to jakaś próba sprawdzenia, czy potrafię być zazdrosny…
– Hm… Nie powiedziałbym, żeby piły akurat kawę – mruknął jakby od niechcenia Michael.
Jego głos zaskoczyły Rufusa na tyle, by zdecydował się zignorować fakt, że wampir raczył mu przerwać. Podejrzliwie zmierzył niechcianego gościa wzrokiem, próbując stwierdzić, co ten tak naprawdę próbował osiągnąć.
– Czego chcesz, co? Nie mam cierpliwości do zabawy w zgadywanki.
Uśmiech wampira stał się nieco bardziej drapieżny.
– Po prostu pomyślałem, że będziesz chciał wiedzieć, co robi twoja… Co robi Layla – poprawił się pośpiesznie, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Normalnie sam bym zainterweniował, ale to trochę delikatna sprawa. I wolał bym, żeby obyło się bez pretensji do mnie.
– O czym ty, na ogrody Selene…
– Kiedy wychodziłem, Lorena trochę za bardzo wdzięczyła się do wszystkich wokół – wyjaśnił niemalże pogodnym tonem Michael. – Całkiem niezła reklama dla lokalu, chociaż nigdy nie myślałem o prowadzeniu nocnego klubu… No, nie dosłownie. – Wampir wzruszył ramionami. – Za to Layla całkiem nieźle się rusza. I jak zwykle nie mam nic przeciwko tańcom, tak obawiam się, że nadmiar adoratorów może być problematyczny… W jej przypadku na pewno – podjął, rzucając Rufusowi znaczące spojrzenie. – Nie zamierzam być osobą, która spali żywcem, jeśli spróbuję ją wyprowadzić. Powiedzmy po prostu, że dbam o interes, jasne?
Zwykle łączenie faktów przychodziło mu z łatwością, ale tym razem potrzebował dłuższej chwili, by uporządkować wszystko, co powiedział mu Michael. Patrząc na wampira tak, jakby widział go po raz pierwszy, Rufus otworzył i zaraz zamknął usta. Błagam, powiedzcie mi, że to była po prostu kawa, pomyślał mimochodem, chociaż tak naprawdę szczerze w to wątpił. Nie po tym, jak w wolnej chwili zdążyły obalić całą butelkę winę.
Nie to jednak było najważniejsze. Gdyby chodziło tylko o alkohol, nieszczególnie by się przejął. Cholera, były dorosłe. W teorii. Czy tych pięć wieków w ogóle o czymkolwiek świadczyło? Z jego perspektywy niekoniecznie, ale Layla mimo wszystko nie była niedoświadczoną małolatą, którą mógłby usadzić w pokoju i kontrolować. Przeżyła dość i nawet on musiał to przyznać.
Co więcej, aż za dobrze mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób ta dziewczyna mogła zareagować na ewentualnych niechcianych adoratorów – i to zwłaszcza pod wpływem procentów.
– Zabierz mnie tam.
Michael uniósł brwi, ale, o dziwo, powstrzymał się od komentarza. Jedynie w zapraszającym geście wyciągnął przed siebie rękę, nie pozostawiając Rufusowi innego wyboru, jak tylko zignorować zwykłą niechęć do zbliżania się do innych bardziej, niż było to konieczne.
Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem korzystał ze zdolności tego wampira, żeby gdziekolwiek się przenieść. Wrażenie było dziwne i  na swój sposób oszałamiające, choć uczucia te równie dobrze mogły się brać ze świadomości, że nagle znalazł się w zupełnie innym miejscu. Kawiarnia była zdecydowanie zbyt głośna i zatłoczona, chociaż – całe szczęście – Michael zdecydował się zmaterializować za kontuarem, z daleka od rozbawionego towarzystwa.
Przez ogólne zamieszanie trudno było usłyszeć muzykę, o ile jakakolwiek w ogóle grała. Nawet wampirze zmysły okazały się nieprzydatne, kiedy w grę wchodziły radosne okrzyki, oklaski i gwizdy, które – był gotów przysiąc – powoli wchodziły w skalę ultradźwięków. I tak, cholera, słuchanie tego bolało.
– Oho… Rozkręca się – doszedł go głos Michaela.
Wystarczyła sekunda, by zorientował się w czym rzecz. W zasadzie trudno było przegapić Lorenę, skoro ta jak gdyby nigdy nic stała na jednym ze stolików, nieznacznie tylko chwiejąc się na nogach. Ciemne włosy miała w nieładzie, skórę zarumienioną, a oczy dziewczyny błyszczały w niezdrowy sposób, bynajmniej nie za sprawą gorączki. Przynajmniej Rufus zakładał, że jej stan nie miał nic wspólnego z tym, że mogłaby się źle czuć. Nie tak po prostu, nie wspominając o tym, że wydawała się wyjątkowo usatysfakcjonowana obecnością całej grupki obserwujących ją, wyraźnie usatysfakcjonowanych jej zachowaniem mężczyzn.
Było coś sugestywnego w jej ruchach, zwłaszcza gdy w nieco niezgrabny sposób przesunęła dłońmi wzdłuż ciała. Ramiączko sukienki w którymś momencie zsunęło się, ukazując więcej niż powinno.
– Śliczna jesteś, maleńka! – skomentował ktoś i choć w normalnym wypadku dziewczyna jak nic dałaby mu za taki tekst w twarz, w tamtej chwili jedynie uśmiechnęła się w jeszcze bardziej promienny sposób.
Rufus nigdzie nie widział Layli, ale wolał nie myśleć, co to oznaczało. To, co się działo, nie podobało mu się ani trochę i to nie tylko dlatego, że akurat Lorena zdecydowała się wpakować w kłopoty. Nie tak wyobrażał sobie to ich wspólne wyjście, kiedy wymykały się z Niebiańskiej Rezydencji, obrażone na to, że nastraszył je, kiedy siedziały razem na ławce, użalając się na facetów.
A mógł im nie przeszkadzać. Butelka wina byłaby praktyczniejsza.
Otrząsnął się w chwili, w której Lorena – wcześniej tylko cudem nie staczając się z tego przeklętego stolika – spróbowała zsunąć drugie ramiączko, a może od razu całą sukienkę. Przynajmniej miała na sobie bieliznę, ale szczerze wątpił, by czarna koronka, na wpół naga kobieta i zachwycone męskie towarzystwo stanowiło najlepsze połączenie na świecie.
Udało mu się dopaść do niej na ułamek sekundy przed tym, jak zrobiłaby coś głupiego. Bezceremonialnie pochwycił dziewczynę w pasie, w pośpiechu ściągając na ziemie. Jęk, który z siebie wydała, skutecznie zagłuszyło głośne buczenie wyraźnie niezadowolonych obserwatorów.
– Tak, tak. Koniec przedstawienia. Koleżanka wraca do domu – mruknął, próbując pochwycić dziewczynę w taki sposób, by znów nie zaczęła się rozbierać.
Przynajmniej to okazało się proste. Lorena zatoczyła się na zbyt wysokich szpilkach, które najwyraźniej w tamtej chwili zaczęły być dla niej zbyt wymagającym wyzwaniem. Zachwiała się, objęła go za szyję i – uwieszona na nim całym ciałem – zadarła głowę, by w nieco nieprzytomny sposób spojrzeć mu w twarz.
– O… – wyrwało jej się. Zawahała się na moment, jakby zapomniała, w jaki sposób tworzyło się poszczególne zdania. – Pan… Krwiopijczy Nietoperek – wymamrotała, po czym zaśmiała się nerwowo. – Jednak sobie nie poleciałeś.
Zabrzmiała przy tym w tak rozbrajająco szczery, rozczarowany sposób, że przez moment sam miał ochotę się roześmiać. Ostatecznie po prostu spojrzał na nią pobłażliwie, ledwo powstrzymując przed wywróceniem oczami. Przynajmniej wciąż myślała na tyle jasno, by kojarzyć fakty.
– Gdzie jest Layla? – zapytał wprost, nie odrywając od niej wzroku. – Lo, patrz tu na mnie – obruszył się, kiedy spróbowała odwrócić wzrok. – Gdzie Layla?
– Co? Hm… Gdzieś tam – mruknęła w odpowiedzi Lorena, machnięciem ręki wskazując bliżej nieokreślony kierunek. Zaraz tego pożałowała, niezdolna utrzymać się w pionie, kiedy obejmowała go tylko jednym ramieniem. – Musiała usiąść.
– Dobrze, że ty musisz stać – sarknął, chociaż Lorena nie wyglądała na zdolną, by wychwycić pobrzmiewającą w jego tonie złośliwość.
Początkowo chciał pociągnąć ją za sobą, ale zrezygnował, gdy okazało się, że musiałby dosłownie holować ją przez pół sali. Ostatecznie posadził pół-wampirzycę na krześle przy jednym ze stolików, wcześniej piorunując wzrokiem chętnych dotrzymać dziewczynie towarzystwa bywalców. Co jak co, ale Michael nie wspominał, że miałby coś przeciwko, gdyby kilku gości wyleciało z kawiarni, chociażby razem ze ścianą, więc…
Znalazł Laylę przy innym ze stolików, na całe szczęście samą i wciąż w sukience. W dłoniach obracała pustką szklankę, mętnym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Wyglądała raczej na kogoś, kto ledwo powstrzymywał się przed położeniem na blacie i pójście spać, niż skorą do tańca, zdecydowanie zbyt pobudzoną dziewczynę, do której przywykł.
Nie od razu na niego spojrzała, kiedy przy niej usiadł. Wciąż wahał się nad tym, czy powinien zwrócić jej uwagę, ale uwolniła go od tej konieczności, gdy bezceremonialnie wpadła mu w ramiona. Po prostu na niego skoczyła, przywierając nań tak ciasno, że przez moment miał problem z tym, żeby oddychać. Pachniała krwią, alkoholem i typową dla siebie słodyczą, co w normalnym wypadku byłoby mu na rękę. To, że jej ciało było przyjemnie ciepłe i miękkie, tym bardziej.
– Przyszedłeś po mnie – mruknęła sennie, jakby zaskoczona. – Trochę późno. Już nie mam ochoty tańczyć – stwierdziła, po czym ze świstem wypuszczając powietrze.
A potem poszła spać. Tak po prostu, bo zanim w ogóle zdecydował, co jej odpowiedzieć, usłyszał cichutkie chrapanie.
Utknął w środku kawiarni, z pogrążoną we śnie Layla na kolanach i pijaną, wyrywającą się do robienia striptizu Loreną.
Fantastycznie.
Jak na zawołanie znów usłyszał głos tej drugiej – podniesiony, co dodatkowo go zaalarmowało, zwłaszcza że liczył na choć odrobinę spokoju. Natychmiast poderwał się na równe nogi, wciąż trzymając na rękach Laylę. Zwłaszcza wtulona w niego przypominała mu małe, rozkoszne dziecko.
Choć obawiał się, że dostrzeże przy Lorenie cały wianuszek potencjalnych adoratorów, zauważył zaledwie jednego. Jasnowłosy wampir kucał przy dziewczynie – wysoki, dobrze ubrany i z aparycją kogoś, komu z jakiegoś powodu Rufus momentalnie zapragnął przyłożyć. Coś w widoku nieśmiertelnego sprawiło, że wampir jak na zawołanie poczuł niepokój, którego w żaden sposób nie potrafił wytłumaczyć. No i prawie na pewno już gdzieś tego mężczyznę widział, chociaż…
– Nie, Dean, nie chcę iść do domu! – obruszyła się Lorena, odtrącając wyciągnięte ku niej ramiona. – Chcę się… bawić. Chcę…
Nie dokończyła.
Nagle po prostu pobladła, a potem – ku ogólnemu poruszeniu i niezadowoleniu samego zainteresowanego – z jękiem zgięła się wpół i bezceremonialnie zwymiotowała Deanowi na buty.
No to chyba po zabawie.
Nie pojmował satysfakcji, którą poczuł, kiedy dostrzegł szok, który odmalował się na twarzy wampira. Wiedział jedynie, że w jakiś pokrętny sposób okazało się to najlepszym, czego doświadczył tego wieczoru. Przynajmniej to jedno, bo zdecydowanie nie wyobrażał sobie, że na dobry koniec dnia będzie musiał odnieść Laylę do domu, a z Loreną… zrobić cokolwiek.
Bez pośpiechu, wciąż tuląc do siebie śpiącą pół-wampirzycę, przemknął tuż obok wciąż oszołomionego Deana i rozbawionego towarzystwa. Lorena nie zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstek. Wciąż była blada, ale – miał nadzieję – zdążyła zwrócić wszystko, co zalegało jej na żołądku.
– Chyba jednak chcę do domu – wymamrotała, a Rufus prychnął.
– To świetnie. Ja ją wezmę – dodał, wymownie spoglądając na Deana. W tamtej chwili zdecydowanie nie wydawał się słodki, cokolwiek rozumiała przez to dziewczyna, kiedy spowiadała się Layli. – Miłego wieczoru wszystkim życzę.
Wraz z tymi słowami, po prostu pociągnął Lorenę ku wyjściu. Nie był zaskoczony tym, że nikt nie próbował ich powstrzymywać.
Ehm… Nie mam pojęcia, co tu się stało. Wiem za to, że to najpiękniejsza rzecz, jaką pisałam od dawna, więc enjoy. Małe rozwinięcie akcji z „Pełni”, a konkretnie rozdziału z Laylą, Loreną i pełną butelką wina: [KLIK].

1 komentarz:

  1. Och, niezmiennie kocham ten dodatek <3 Ta Layla tak urocza... to małe złoto sprawia, że tęsknię za Loreną <3

    OdpowiedzUsuń