Rufus musiałby być naiwny,
żeby uwierzyć, że ten wieczór skończy się wyjątkowo dobrze. Imprezy miały to do
siebie, że go irytowały – niezależnie od rodzaju, czasu trwania i tłoku,
który na nich panował. Jakby tego było mało, odkąd poznał Laylę, kwestia
pośpiesznej ewakuacji, kiedy nikt nie patrzył, nie zawsze wchodziła w grę.
Uroczystości
z okazji zakończenia Akademii wyglądały podobnie, przynajmniej na
początku. Muzyka, zbyt wiele rozpraszających i całkowicie zbędnych emocji,
a na koniec jej rozdrażnione spojrzenie, gdy zostawił ją samą siebie, nie
pozostawiając innego wyboru, jak tylko w pojedynkę wirować pośród
tańczących par. Przynajmniej to jedno było interesujące – samotna, ale za to
skora do zabawy Layla miała w sobie coś hipnotyzującego. I naprawdę
mógłby na nią patrzeć godzinami, gdyby nie pewność, że za którymś razem miała
zirytować się na tyle, by zażądać wspólnej zabawy.
Tym
bardziej mu ulżyło, kiedy znalazła sobie towarzystwa. Co prawda miał
wątpliwości co do tego, czy Lorena i pełna butelka alkoholu to aż taki
dobry pomysł, ale zdecydował się tego nie komentować. Cóż, do czasu, ale jak
długo te dwie zajmowały się sobą, nie musiał przejmować się niczym innym. W zupełności
wystarczyła mu Allegra i jej niezadowolona mina, kiedy raczył przypomnieć
jej o tym, że spędzanie czasu z Marco Licavoli nie brzmiało jak
szczególnie rozsądne posunięcie. Och, zasadniczo to wcale nie brzmiało dobrze –
i to najdelikatniej rzecz ujmując, na dodatek po przymknięciu oka na to,
że Layla wciąż spinała się przy ojcu, wyglądając na chętną, by rzucić się do
natychmiastowej ucieczki.
Tyle w zupełności
wystarczyło, by przejmował się ewentualną obecnością Marco. Sympatia do
kapłanki pozostawała sprawą drugorzędną, nie wspominając o tym, że tak
naprawdę nie miał prawa jej niczego zabraniać. Jak długo jednak chodziło
również o Lay…
Gdyby to
było takie proste. Może gdyby w ogóle był w stanie zrozumieć kobiety w tej
rodzinie (Ha! Jakiekolwiek!), życie stałoby się choć odrobinę prostsze.
Koniec
końców Layla zniknęła gdzieś z Loreną, obiecując szybki powrót. W jakimś
stopniu ulżyło mu, kiedy te dwie znalazły się poza granicami Niebiańskiej
Rezydencji, nawet jeśli o wiele bardziej kuszącą opcją było zabranie
pół-wampirzycy gdzieś, gdzie mogliby spędzić trochę czasu razem. Co prawda
Rufus nie miał pewności, kiedy jego myślenie zmieniło się na tyle, by zaczął
pragnąć czyjegokolwiek towarzystwa, ale postanowił o tym nie myśleć.
Zresztą nieobecność Layli miała swoje zalety, jak chociażby to, że mógł bez
żalu się ewakuować, nie obawiając przy tym tego, że ktokolwiek będzie miał do
niego pretensje.
Decyzja o udaniu
się prosto do laboratorium była w pełni naturalną, podświadomie od
dłuższego czasu planowaną decyzją. W drodze do wyjścia z ogrodów nie zauważył
nikogo znajomego, może poza jak zwykle zapatrzonym w Isabeau królem.
Gdzieś po drodze mignęły mu jeszcze ciemne włosy Alessi, ta jednak zniknęła
zbyt szybko, by zwrócił na nią uwagę. Nawet jeśli planowała zrobić coś
głupiego, nie w interesie Rufusa było to, żeby ją zatrzymywać. Nie żeby
był w stanie, skoro również nosiła na nazwisko Licavoli, a pakowanie
się w kłopoty najpewniej miała w genach.
Poczuł się
pewniej, kiedy znalazł się z daleka od całego zamieszania. Miasto
wyglądało na spokojne i bardziej opustoszałe niż zazwyczaj, ale to nie
wydało mu się dziwne. Większość tych, którzy regularnie wychodzili po zmroku,
zebrała się w ogrodach, choć nie wątpił, że część udała się wprost do
kawiarni Michaela. Tam też spodziewał się znaleźć Laylę i Lorenę, ale
chociaż korciło go, by sprawdzić, co robiły, ostatecznie się powstrzymał.
Perspektywa choćby kilku godzin spokoju była o wiele bardziej kusząca.
Podziemia
niezmiennie sprawiały, że czuł się swobodniej. Może w grę wchodziła przede
wszystkim świadomość tego, że nie musiał obawiać się blasku dnia, a może
samotność – nie miał pewności, zaś przyczyna nie miała dla niego większego
znaczenia. Co prawda laboratorium wciąż wyglądało źle, przypominając raczej
jeden wielki chaos, nie zaś miejsce, w którym dałoby się normalnie
funkcjonować, ale już przynajmniej nie miał poczucia, że sufit po raz kolejny
się zarwie. Tyle na początek musiało wystarczyć, chociaż wampir i tak nie
mógł się doczekać choćby względnego powrotu do normalności. Przesiadywanie w Niebiańskiej
Rezydencji, gdzie pojęcie prywatności niekoniecznie wchodziło w grę,
zaczynało być męczące.
Pytanie na jak długo.
Zawahał
się, na moment wytrącony z równowagi tą myślą. Nie przywykł do rozwodzenia
się nad ewentualną przyszłością. Cóż, zazwyczaj, bo odkąd pojawiła się Layla,
ta kwestia już nie była taka oczywista. Przebywanie z nią może i było
proste, ale w ostatnim czasie…
Obiecał jej
coś. W przypływie emocji, zwłaszcza przez ból, który sprawiłby jej odmową,
ale jednak. Kiedy dawało się kobiecie chociażby cień szansy na posiadanie
potomstwa, udawanie, że w najbliższym czasie nic się nie zmieni, nie
wchodziło w grę. I choć sama myśl o ewentualnej ciąży, dziecku i Layli
w roli matki wydawała się Rufusowi abstrakcyjna, nie potrafił ot tak się
od tego odciąć. Od tego, że to wszystko wcale nie miało być takie proste, tym
bardziej.
Wymownie
powiódł wzrokiem dookoła, jakby od niechcenia oceniając wzrokiem wolną
przestrzeń, którą dysponowali na ten moment. Cholera, niby jak mieliby to
uporządkować? Dorzucić pokój dziecięcy zamiast biblioteki? Łóżeczko w sąsiedztwie
z laboratorium, które wyglądało na bezpieczne tak długo, aż Alessia albo
któryś z bliźniaków nie znaleźli się zbyt blisko? To brzmiało jak marny
żart i nawet komuś, kto zasadniczo nie miał żadnego związku z dziećmi,
wydawało się co najmniej nieodpowiedzialne.
Z całą miłością do ciebie zaręczam, że na
domek z ogródkiem nie masz co liczyć, prychnął w duchu, ale i to
stwierdzenie nie sprawiło, że cokolwiek stało się prostsze.
Problem z Laylą
Licavoli polegał na tym, że odkąd tylko się pojawiła, skutecznie zakłócała
jakże bezpieczną, dotychczas znajomą rutynę. A jakby tego było mało, Rufus
nie potrafił mieć jej tego za złe.
Kiedyś
przebywanie w samotności przychodziło mu naturalnie. Nie przepadał za towarzystwem
i niewiele zmieniło się pod tym względem, zwłaszcza gdy w grę
wchodziło zdecydowanie zbyt głośne towarzystwo, w którym obracała się
Layla. Ona sama w którymś momencie stała się wyjątkiem od reguły, a Rufus
wciąż przyłapywał się na tym, że pod jej nieobecność czuł się nieswojo. Nie irytowało
go już nawet to, że czasem chodziła za nim niczym cień, kiedy próbował
pracować, pilnując, by nie poświęcał temu więcej czasu niż (przynajmniej jej
zdaniem) powinien albo po swojemu przestawiała rzeczy i książki. Miał
wrażenie, że w którymś momencie doszli do swoistego konsensusu, trwając w równowadze,
o której istnieniu wcześniej nawet by nie pomyślał. Zabawa w dom i szukanie
kompromisów nigdy nie były jego mocną stroną.
Tak czy
siak, coś się zmieniło. Nie miał pewności kiedy i jak, ale jak długo te
zmiany mu odpowiadały, mógł w tym trwać. Nie żeby teraz miał jakikolwiek
wybór.
Nie miał
pewności, ile czasu minęło, zanim zorientował się, że nie jest sam. Zdążył przywyknąć
do obecności Layli, która właściwie zamieszała w laboratorium, szczególną
sympatią darząc zwłaszcza jego laboratorium. W którymś momencie zaakceptował
nawet fakt, że w każdej chwili mógł napatoczyć się na Alessię albo Aldero i już
nawet wyzbył się palącego pragnienia zaszlachtowania tej dwójki pierwszą
rzeczą, która wpadłaby mu w ręce. To jednak nie zmieniało najważniejszego:
tego, że niezależnie od przyzwyczajeń i tych wszystkich zmian wciąż
pozostawał czujny.
– Czy
doczekam dnia, w którymś ktoś w tym przeklętym mieście nauczy się
pukać? – mruknął pozornie niedbałym tonem, nawet nie trudząc się tym, żeby się obracać.
Dobrze wiedział, kto znajdował się przy schodach.
– Trudno
pukać, kiedy nie wchodzi się drzwiami – doszedł go wyraźnie zniecierpliwiony
głos Michaela. – Zresztą nie sądzę, żebyś miał do mnie o to pretensje,
kiedy już pomówimy o twojej żonie – dodał, a Rufus wyprostował się
tak gwałtownie, jakby właśnie poradził go prąd.
– Ona nie
jest moją… – obruszył się, momentalnie zwracając ku nieproszonemu gościu.
Nie dokończył,
podchwyciwszy spojrzenie wampira. Był gotów przysiąc, że Michael patrzył na
niego w irytujący, wręcz pobłażliwy sposób – jak na kogoś, kto nie
rozumiał podstawowych spraw. Rufus dobrze znał to spojrzenie, zwłaszcza że sam
obdarowywał nim innych zdecydowanie zbyt wszystko. Problem pojawiał się wtedy,
gdy ktoś próbował potraktować w ten sposób jego.
A to był
Michael. I, cholera, to tłumaczyło wszystko.
– Fakt – zreflektował
się cicho wampir. – Nie jesteście małżeństwem.
„Jeszcze” –
zawisło gdzieś w powietrzu, ale o tym Rufus zdecydowanie nie chciał myśleć.
Nawet teraz, mimo tego, co obiecał Layli i co niejako wiązało ich ze sobą w sposób,
który niejako przypieczętowywał wszystko, co zaszło między nimi przez ostatnich
kilka lat. Ta dziwna więź, której symptomy czasem dostrzegał, również mówiła sama
za siebie.
Tyle że to
nie zmieniało jego sposobu patrzenia na świat. Samo małżeństwo było zbędnym,
zdecydowanie zbyt udziwnionym rytuałem, który zawsze uważał za zbędny.
Udawanie, że cudze błogosławieństwo i kawałek metalu na palcu były
potrzebne, by uważać za drugą osobę za swoją, również brzmiało jak marny żart.
– To miłe,
że mamy jasność co do tego, jak prezentuje się mój stan cywilny – mruknął bez
większego zainteresowania. – Przyszedłeś mnie uświadomić, czy jest w tym
jakiś głębszy sens? Jestem zajęty, więc…
–
Przyszedłem z powodu, o którym już wspomniałem. Przez Laylę. –
Uśmiech Michaela miał w sobie coś wymuszonego. – Wiesz, że cię lubię. Na
ile to możliwe, więc… Hm, pomyślałem po prostu, że chciałbyś wiedzieć, że jest u mnie.
– Wybrała się
z koleżanką na kawę. Tyle akurat raczyła mi powiedzieć, więc jeśli to
jakaś próba sprawdzenia, czy potrafię być zazdrosny…
– Hm… Nie
powiedziałbym, żeby piły akurat kawę – mruknął jakby od niechcenia Michael.
Jego głos
zaskoczyły Rufusa na tyle, by zdecydował się zignorować fakt, że wampir raczył
mu przerwać. Podejrzliwie zmierzył niechcianego gościa wzrokiem, próbując
stwierdzić, co ten tak naprawdę próbował osiągnąć.
– Czego
chcesz, co? Nie mam cierpliwości do zabawy w zgadywanki.
Uśmiech
wampira stał się nieco bardziej drapieżny.
– Po prostu
pomyślałem, że będziesz chciał wiedzieć, co robi twoja… Co robi Layla –
poprawił się pośpiesznie, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Normalnie
sam bym zainterweniował, ale to trochę delikatna sprawa. I wolał bym, żeby
obyło się bez pretensji do mnie.
– O czym
ty, na ogrody Selene…
– Kiedy
wychodziłem, Lorena trochę za bardzo wdzięczyła się do wszystkich wokół –
wyjaśnił niemalże pogodnym tonem Michael. – Całkiem niezła reklama dla lokalu,
chociaż nigdy nie myślałem o prowadzeniu nocnego klubu… No, nie dosłownie.
– Wampir wzruszył ramionami. – Za to Layla całkiem nieźle się rusza. I jak
zwykle nie mam nic przeciwko tańcom, tak obawiam się, że nadmiar adoratorów
może być problematyczny… W jej przypadku na pewno – podjął, rzucając
Rufusowi znaczące spojrzenie. – Nie zamierzam być osobą, która spali żywcem,
jeśli spróbuję ją wyprowadzić. Powiedzmy po prostu, że dbam o interes,
jasne?
Zwykle
łączenie faktów przychodziło mu z łatwością, ale tym razem potrzebował
dłuższej chwili, by uporządkować wszystko, co powiedział mu Michael. Patrząc na
wampira tak, jakby widział go po raz pierwszy, Rufus otworzył i zaraz
zamknął usta. Błagam, powiedzcie mi, że to była po prostu kawa, pomyślał
mimochodem, chociaż tak naprawdę szczerze w to wątpił. Nie po tym, jak w wolnej
chwili zdążyły obalić całą butelkę winę.
Nie to jednak
było najważniejsze. Gdyby chodziło tylko o alkohol, nieszczególnie by się
przejął. Cholera, były dorosłe. W teorii. Czy tych pięć wieków w ogóle
o czymkolwiek świadczyło? Z jego perspektywy niekoniecznie, ale Layla
mimo wszystko nie była niedoświadczoną małolatą, którą mógłby usadzić w pokoju
i kontrolować. Przeżyła dość i nawet on musiał to przyznać.
Co więcej,
aż za dobrze mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób ta dziewczyna mogła
zareagować na ewentualnych niechcianych adoratorów – i to zwłaszcza pod
wpływem procentów.
– Zabierz
mnie tam.
Michael
uniósł brwi, ale, o dziwo, powstrzymał się od komentarza. Jedynie w zapraszającym
geście wyciągnął przed siebie rękę, nie pozostawiając Rufusowi innego wyboru,
jak tylko zignorować zwykłą niechęć do zbliżania się do innych bardziej, niż
było to konieczne.
Nie
pamiętał, kiedy ostatnim razem korzystał ze zdolności tego wampira, żeby
gdziekolwiek się przenieść. Wrażenie było dziwne i na swój sposób oszałamiające,
choć uczucia te równie dobrze mogły się brać ze świadomości, że nagle znalazł
się w zupełnie innym miejscu. Kawiarnia była zdecydowanie zbyt głośna i zatłoczona,
chociaż – całe szczęście – Michael zdecydował się zmaterializować za kontuarem,
z daleka od rozbawionego towarzystwa.
Przez ogólne
zamieszanie trudno było usłyszeć muzykę, o ile jakakolwiek w ogóle
grała. Nawet wampirze zmysły okazały się nieprzydatne, kiedy w grę
wchodziły radosne okrzyki, oklaski i gwizdy, które – był gotów przysiąc –
powoli wchodziły w skalę ultradźwięków. I tak, cholera, słuchanie
tego bolało.
– Oho…
Rozkręca się – doszedł go głos Michaela.
Wystarczyła
sekunda, by zorientował się w czym rzecz. W zasadzie trudno było
przegapić Lorenę, skoro ta jak gdyby nigdy nic stała na jednym ze stolików, nieznacznie
tylko chwiejąc się na nogach. Ciemne włosy miała w nieładzie, skórę
zarumienioną, a oczy dziewczyny błyszczały w niezdrowy sposób,
bynajmniej nie za sprawą gorączki. Przynajmniej Rufus zakładał, że jej stan nie
miał nic wspólnego z tym, że mogłaby się źle czuć. Nie tak po prostu, nie
wspominając o tym, że wydawała się wyjątkowo usatysfakcjonowana obecnością
całej grupki obserwujących ją, wyraźnie usatysfakcjonowanych jej zachowaniem
mężczyzn.
Było coś
sugestywnego w jej ruchach, zwłaszcza gdy w nieco niezgrabny sposób
przesunęła dłońmi wzdłuż ciała. Ramiączko sukienki w którymś momencie zsunęło
się, ukazując więcej niż powinno.
– Śliczna
jesteś, maleńka! – skomentował ktoś i choć w normalnym wypadku
dziewczyna jak nic dałaby mu za taki tekst w twarz, w tamtej chwili
jedynie uśmiechnęła się w jeszcze bardziej promienny sposób.
Rufus
nigdzie nie widział Layli, ale wolał nie myśleć, co to oznaczało. To, co się
działo, nie podobało mu się ani trochę i to nie tylko dlatego, że akurat Lorena
zdecydowała się wpakować w kłopoty. Nie tak wyobrażał sobie to ich wspólne
wyjście, kiedy wymykały się z Niebiańskiej Rezydencji, obrażone na to, że
nastraszył je, kiedy siedziały razem na ławce, użalając się na facetów.
A mógł im
nie przeszkadzać. Butelka wina byłaby praktyczniejsza.
Otrząsnął
się w chwili, w której Lorena – wcześniej tylko cudem nie staczając się
z tego przeklętego stolika – spróbowała zsunąć drugie ramiączko, a może
od razu całą sukienkę. Przynajmniej miała na sobie bieliznę, ale szczerze
wątpił, by czarna koronka, na wpół naga kobieta i zachwycone męskie
towarzystwo stanowiło najlepsze połączenie na świecie.
Udało mu
się dopaść do niej na ułamek sekundy przed tym, jak zrobiłaby coś głupiego.
Bezceremonialnie pochwycił dziewczynę w pasie, w pośpiechu ściągając na
ziemie. Jęk, który z siebie wydała, skutecznie zagłuszyło głośne buczenie
wyraźnie niezadowolonych obserwatorów.
– Tak, tak.
Koniec przedstawienia. Koleżanka wraca do domu – mruknął, próbując pochwycić dziewczynę
w taki sposób, by znów nie zaczęła się rozbierać.
Przynajmniej
to okazało się proste. Lorena zatoczyła się na zbyt wysokich szpilkach, które
najwyraźniej w tamtej chwili zaczęły być dla niej zbyt wymagającym
wyzwaniem. Zachwiała się, objęła go za szyję i – uwieszona na nim całym
ciałem – zadarła głowę, by w nieco nieprzytomny sposób spojrzeć mu w twarz.
– O… –
wyrwało jej się. Zawahała się na moment, jakby zapomniała, w jaki sposób tworzyło
się poszczególne zdania. – Pan… Krwiopijczy Nietoperek – wymamrotała, po czym
zaśmiała się nerwowo. – Jednak sobie nie poleciałeś.
Zabrzmiała
przy tym w tak rozbrajająco szczery, rozczarowany sposób, że przez moment
sam miał ochotę się roześmiać. Ostatecznie po prostu spojrzał na nią
pobłażliwie, ledwo powstrzymując przed wywróceniem oczami. Przynajmniej wciąż
myślała na tyle jasno, by kojarzyć fakty.
– Gdzie
jest Layla? – zapytał wprost, nie odrywając od niej wzroku. – Lo, patrz tu na
mnie – obruszył się, kiedy spróbowała odwrócić wzrok. – Gdzie Layla?
– Co? Hm…
Gdzieś tam – mruknęła w odpowiedzi Lorena, machnięciem ręki wskazując
bliżej nieokreślony kierunek. Zaraz tego pożałowała, niezdolna utrzymać się w pionie,
kiedy obejmowała go tylko jednym ramieniem. – Musiała usiąść.
– Dobrze,
że ty musisz stać – sarknął, chociaż Lorena nie wyglądała na zdolną, by wychwycić
pobrzmiewającą w jego tonie złośliwość.
Początkowo
chciał pociągnąć ją za sobą, ale zrezygnował, gdy okazało się, że musiałby dosłownie
holować ją przez pół sali. Ostatecznie posadził pół-wampirzycę na krześle przy jednym
ze stolików, wcześniej piorunując wzrokiem chętnych dotrzymać dziewczynie
towarzystwa bywalców. Co jak co, ale Michael nie wspominał, że miałby coś
przeciwko, gdyby kilku gości wyleciało z kawiarni, chociażby razem ze
ścianą, więc…
Znalazł
Laylę przy innym ze stolików, na całe szczęście samą i wciąż w sukience.
W dłoniach obracała pustką szklankę, mętnym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
Wyglądała raczej na kogoś, kto ledwo powstrzymywał się przed położeniem na
blacie i pójście spać, niż skorą do tańca, zdecydowanie zbyt pobudzoną
dziewczynę, do której przywykł.
Nie od razu
na niego spojrzała, kiedy przy niej usiadł. Wciąż wahał się nad tym, czy
powinien zwrócić jej uwagę, ale uwolniła go od tej konieczności, gdy
bezceremonialnie wpadła mu w ramiona. Po prostu na niego skoczyła, przywierając
nań tak ciasno, że przez moment miał problem z tym, żeby oddychać. Pachniała
krwią, alkoholem i typową dla siebie słodyczą, co w normalnym wypadku
byłoby mu na rękę. To, że jej ciało było przyjemnie ciepłe i miękkie, tym
bardziej.
–
Przyszedłeś po mnie – mruknęła sennie, jakby zaskoczona. – Trochę późno. Już
nie mam ochoty tańczyć – stwierdziła, po czym ze świstem wypuszczając
powietrze.
A potem poszła
spać. Tak po prostu, bo zanim w ogóle zdecydował, co jej odpowiedzieć, usłyszał
cichutkie chrapanie.
Utknął w środku
kawiarni, z pogrążoną we śnie Layla na kolanach i pijaną, wyrywającą
się do robienia striptizu Loreną.
Fantastycznie.
Jak na
zawołanie znów usłyszał głos tej drugiej – podniesiony, co dodatkowo go
zaalarmowało, zwłaszcza że liczył na choć odrobinę spokoju. Natychmiast
poderwał się na równe nogi, wciąż trzymając na rękach Laylę. Zwłaszcza wtulona w niego
przypominała mu małe, rozkoszne dziecko.
Choć
obawiał się, że dostrzeże przy Lorenie cały wianuszek potencjalnych adoratorów,
zauważył zaledwie jednego. Jasnowłosy wampir kucał przy dziewczynie – wysoki,
dobrze ubrany i z aparycją kogoś, komu z jakiegoś powodu Rufus
momentalnie zapragnął przyłożyć. Coś w widoku nieśmiertelnego sprawiło, że
wampir jak na zawołanie poczuł niepokój, którego w żaden sposób nie
potrafił wytłumaczyć. No i prawie na pewno już gdzieś tego mężczyznę
widział, chociaż…
– Nie,
Dean, nie chcę iść do domu! – obruszyła się Lorena, odtrącając wyciągnięte ku
niej ramiona. – Chcę się… bawić. Chcę…
Nie
dokończyła.
Nagle po
prostu pobladła, a potem – ku ogólnemu poruszeniu i niezadowoleniu
samego zainteresowanego – z jękiem zgięła się wpół i bezceremonialnie
zwymiotowała Deanowi na buty.
No to
chyba po zabawie.
Nie
pojmował satysfakcji, którą poczuł, kiedy dostrzegł szok, który odmalował się na
twarzy wampira. Wiedział jedynie, że w jakiś pokrętny sposób okazało się
to najlepszym, czego doświadczył tego wieczoru. Przynajmniej to jedno, bo
zdecydowanie nie wyobrażał sobie, że na dobry koniec dnia będzie musiał odnieść
Laylę do domu, a z Loreną… zrobić cokolwiek.
Bez
pośpiechu, wciąż tuląc do siebie śpiącą pół-wampirzycę, przemknął tuż obok
wciąż oszołomionego Deana i rozbawionego towarzystwa. Lorena nie
zaprotestowała, kiedy chwycił ją za nadgarstek. Wciąż była blada, ale – miał
nadzieję – zdążyła zwrócić wszystko, co zalegało jej na żołądku.
– Chyba
jednak chcę do domu – wymamrotała, a Rufus prychnął.
– To
świetnie. Ja ją wezmę – dodał, wymownie spoglądając na Deana. W tamtej
chwili zdecydowanie nie wydawał się słodki, cokolwiek rozumiała przez to
dziewczyna, kiedy spowiadała się Layli. – Miłego wieczoru wszystkim życzę.
Wraz z tymi
słowami, po prostu pociągnął Lorenę ku wyjściu. Nie był zaskoczony tym, że nikt
nie próbował ich powstrzymywać.
Ehm… Nie mam pojęcia, co tu się stało. Wiem za to, że to najpiękniejsza rzecz, jaką pisałam od dawna, więc enjoy. Małe rozwinięcie akcji z „Pełni”, a konkretnie rozdziału z Laylą, Loreną i pełną butelką wina: [KLIK].
Och, niezmiennie kocham ten dodatek <3 Ta Layla tak urocza... to małe złoto sprawia, że tęsknię za Loreną <3
OdpowiedzUsuń