niedziela, 6 lutego 2022

„Jak pokochać Marco Licavoli?” [by Polonistka Roku]


Z uśmiechem na twarzy przyłożyłam dłoń do całkiem sporego brzuszka. Tym razem o wiele bardziej czułam, że jestem w ciąży, i że sprowadzę na świat nowe życie – maleńki owoc miłości do Gabriela. Ciąża trwała długo, przynajmniej jak na nasze standardy i zastanawiałam się czasem, co byłoby, gdyby dziecko rozwijało się normalnie, z taką prędkością jak Alessia  i Damien… Cóż, wtedy nic by nie było z całego planu i z tego budowania uczucia od nowa. Zostałoby mi siedzieć w ciszy w tunelach i czekać na cud, tak jak to robili pozostali od osiemdziesięciu lat. Nie chciałam ich krytykować, nie w tym rzecz, żeby ich oceniać, ale nie potrafiłam pojąć, jak Rufus mógł po prostu odpuścić. Wiedzieć, że Layla jest na wyciągnięcie ręki, tym bardziej że poza pamięcią, w ogóle się nie zmieniła. Gdybym ja faktycznie musiała siedzieć w tunelach i czekać, aż dziecko się urodzi, pewnie zaraz po porodzie uciekłabym  i desperacko stanęła przed Gabrielem, błagając, by sobie o mnie przypomniał. Uśmiechnęłam się na tę myśl – tata by mnie zabił, a Rufus wysadziłby tunele, krzycząc coś o niemyślącej dziewczynie i dzisiejszej młodzieży. Jedyna za co naprawdę jestem wdzięczna to fakt, że byłam w ciąży w czasie przeniesienia. Gdybym urodziła moje trzecie dziecko przed powrotem Isobel i straciła całe jego dzieciństwo, osiemdziesiąt lat życia… Widziałam, co działo się z Laylą, która próbowała teraz nadrobić te wszystkie lata i dzieciństwo Claire. Ale przysięgam, jeżeli biorąc pod uwagę fakt, że zaszłam w ciąże w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym, dziecko urodzę w dwa tysiące dwunastym… jeżeli mimo to dziecko urodzi się normalne, dam się ugryźć Rufusowi. Chociaż naprawdę nie wiem, jakie kategorie normalności powinnam tu stosować.

Siedziałam na ganku naszego domu. Tak, naszego – tego, w którym kiedyś byliśmy szczęśliwi, do którego wróciłam z tak wielkim wzruszeniem, i w którym Gabriel poznał o mnie prawdę. Kochałam ten dom bardziej niż ten, w którym się urodziłam i wychowałam. Bardziej niż ten  w Columbus, w którym rozwinęły się nasze uczucia wiele lat temu. Dziwnie było mi mówić,  że coś stało się osiemdziesiąt lat temu, gdy sama jestem na dobrą sprawę nastolatką. Może  i czułam się o wiele bardziej dojrzała od Claire, która nazywała mnie ciocią, ale prawdą jest,  że gdyby nie cała ta podróż w czasie i poznanie Gabriela, wciąż dawałabym się ubierać w to, co wybierze mi Alice, biegałabym po lasach w La Push z Jacobem i czułabym, że wchodzę na granice ryzyka, skacząc z klifu w bezpiecznych warunkach, bo pod okiem Jacoba. Czasy przed Gabrielem wydawały mi się tak nierealne… tak beztroskie, bo byłam wtedy tylko dzieckiem, oczkiem w głowie całej rodziny. Okres dzieciństwa wydawał mi się baśnią, w której wszystko było po prostu dobrze, bo zawsze ktoś o to dobro dbał. Jednocześnie czułam, że było wtedy… pusto? Tak, chyba pusto. Bezpieczny klosz z czasem staje się klatką. Miałam wrażenie, że to inne życie, nie moje, jakbym narodziła się w momencie poznania Gabriela i ktoś opowiedział mi historię „za górami, za lasami…”, twierdząc, że to moje dzieciństwo. Dlatego tak rozumiałam moją rodzinę, moją mamę… mojego tatę, chociaż podobno już pamiętał. Nieważne, że był świadom, co się dzieje. Nieważne, że pamiętał mój ślub z Gabrielem  i narodziny naszych dzieci. Ważne, że z jego perspektywy jednego dnia miał małą córeczkę, która bawiła się w lasach La Push, a po paru dniach spadła na niego informacja, że ma zięcia, dwoje wnuków, trzeciego wnuka w drodze, do tego świat jest zupełnie inny niż sobie wyobrażał, a jeśli chce zostać z córką, musi zaangażować się w nieswoją wojnę. Isobel zniszczyła nam życie, które stworzyliśmy i nie jestem w stanie sobie wyobrazić adekwatnej do tego kary.

Prawie dostałam zawału (jakby to było w ogóle możliwe), gdy ktoś po prostu usiadł obok mnie. Szybko podniosłam głowę, by spojrzeć w oczy mojego potencjalnego zagrożenia, nawet nie zauważając, że brzuch objęłam opiekuńczo dłońmi. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że obok mnie siedział nie kto inny jak Marco Licavoli. Uśmiechnął się delikatnie, jakby chciał mnie uspokoić, a ja od razu się rozluźniłam. Czego by o nim nie mówić, czego by mu nie pamiętać, czułam się przy nim bezpieczna. Po wydaniu z siebie pełnego ulgi westchnięcia, jeszcze raz spojrzałam na niego, pytająco unosząc brew, jakbym niecierpliwie wyczekiwała, aż powie mi, czego chce.

­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­­– Przepraszam, że cię przestraszyłem, Renesmee – powiedział cicho. – Naprawdę nie chciałem.

– Och, dlatego się skradałeś, tak? – Starałam się brzmieć oskarżycielsko, choć wiem, że wyczuł w moim głosie nutę rozbawienia. Z tą miną niewiniątka tak bardzo przypominał mi Gabriela… widziałam swojego teścia tyle razy i za każdym razem na nowo szokowało mnie podobieństwo między moim mężem a jego ojcem. Starałam się nie mówić tego głośno przy Gabrielu, wiedziałam, jak go to przeraża. Przez wiele wieków żył w strachu o siebie i siostrę, traktując swojego ojca jako zagrożenie, a potem żył w strachu, że coś stanie się mnie… a to zniszczy go tak samo, jak śmierć Gabrielli zniszczyła Marco.

– Tak, przeraża go to. Mnie też przeraża, do czego doprowadza szaleńcza miłość.

– Skąd ty…? – Spojrzałam na niego wściekle, a wszystkie oskarżenia były wymalowane na mojej twarzy.

– Spokojnie, jesteś pełna emocji, do tego w zaawansowanej ciąży. Nic nie słyszałem, zanim tu przyszedłem, ale pod wpływem strachu zaczęłaś nadawać na odległość.

– Przepraszam. – Zarumieniłam się.

– Nic się nie stało, a co do skradania się, wcale tego nie robiłem. Po latach życia z moim synem powinnaś się przyzwyczaić.

– No tak, wybacz, że gdy siedzę tu sama, z wielkim ciążowym brzuchem, a nie tak dawno  w mieście trwała wojna, z lekka się przestraszyłam, gdy mnie zaskoczyłeś – ironizowałam. Przez chwilę pomyślałam, że zaczynam zachowywać się jak Isabeau, ale szybko odgoniłam tę myśl.

– Masz wybaczone. – Puścił do mnie oczko i uśmiechnął się tak… tak gabrielowo.

– Po co tu przyszedłeś, Marco? Pytam poważnie, jeśli Gabriel dowie się, że tu jesteś…

– Och, proszę cię, mój syn wie, że tu jestem dłużej od ciebie. Spostrzegawczość i inteligencję odziedziczył po mnie. Pozwala mi tu być i prawdopodobnie nie słucha naszej rozmowy tylko dlatego, że ci ufa. Uwierz mi jednak, że tylko czeka na sygnał – jeden twój krzyk albo myśl w stylu „Ratunku, Gabrielu, Marco ściąga mi sukienkę” i wyskoczy przez okno, żeby szybciej się tu znaleźć.

Postanowiłam nie komentować sposobu, w jaki sparodiował mój głos, tym bardziej że… że ja chyba nie pojmowałam jego poczucia humoru.

– Nie czuję się przy tobie zagrożona. Jakoś mimo wszystko wiem, że mnie nie skrzywdzisz. – Spojrzałam w jego czarne oczy. – Zmieniłeś się, Marco, a teraz, gdy odzyskałeś Allegrę,  a możesz odzyskać też swoje dzieci, masz zbyt wiele do stracenia, by zawieść.

– Doceniam twoją wiarę w moją osobę, naprawdę. Tym bardziej, że przed tym całym cyrkiem nie mieliśmy okazji się poznać bliżej niż na odległość dziesięciu metrów i to jeszcze z moim wściekłym synem między nami. Do tego wiem, że gdyby „czytający” w myślach Edmund wiedział, że z tobą rozmawiam, ściągnąłby tu całą rodzinkę i może jeszcze tego wariata mojej córki, bo zdaje się, że o ile gość jest wzorcem indywidualności, w kwestii nienawiści do Marco Licavoli chętnie brata się każdym, kogo spotka. „Hej, też nienawidzisz ojca mojej żony - tak, a co? - a nic, świetnie się składa, witamy w rodzinie”.

Chciałam czy nie, zaśmiałam się cicho w reakcji na jego słowa oraz cudzysłów, który zrobił palcami przy wzmiance o czytaniu myśli przez mojego ojca. Rozumiałam, że swoim specyficznym poczuciem humoru próbuje radzić sobie ze świadomością, co wszyscy o nim myślą.

– Dokładnie tak jest, mi bella.

Słysząc to, po raz kolejny spojrzałam na niego oskarżycielskim wzorkiem, na co on podniósł ręce do góry w poddańczym geście.

– Naprawdę, nie moja wina, dalej zupełnie przypadkiem wysyłasz mi pojedyncze myśli. Rozumiem, że jesteś w zaawansowanej ciąży, powinnaś jednak bardziej się kontrolować, Renesmee. – Spojrzał na mnie zupełnie poważnie, na co przewróciłam oczami. – Wiem, że jestem czarną owcą tej rodziny. Po tym, co zrobiłem moim dzieciom i… i Gabrieli, nie zostaje mi nic innego niż cierpliwie czekać na wybaczenie, a żeby nie zwariować sam ze sobą, staram się obrócić waszą nienawiść w żart.

– Ja cię nie nienawidzę – wtrąciłam – mówiłam ci.

– Tak, wiem. Chyba dlatego czuję potrzebę, żeby z tobą porozmawiać. Ma wrażenie, że tylko ty, poza Allegrą, patrzysz na mnie normalnie. Choć masz zdecydowanie więcej powodów, by mnie nienawidzić niż Edmund.

– Edmund… to znaczy Edward. Cholera jasna, mój tata! – Szybko się poprawiłam, nie wierząc w to, że nazwałam tatę Edmundem. Sądząc po rozbawionym i zszokowanym wyrazie twarzy Marco, był w niemniejszym szoku ode mnie. – Jest bardzo troskliwy, dużo zrobiłby dla rodziny. Tyle faktów spadło na niego w jednej chwili.

– Dobrze, dobrze, rozumiem. Po prostu lubię go trochę podrażnić. Wiesz, mam nadzieję,  że jeszcze z nim wygram w konkursie na dziadka roku. – Znów puścił mi oczko.

– Marco, nie chciałabym cię poganiać, ale jest późno, a Gabriel pewnie odchodzi od zmysłów  i rwie sobie włosy z głowy. Po co przyszedłeś?

Marco zastanowił się chwilę, jakby pod wpływem mojego pytania sam zapomniał celu swojej wizyty. Przymknął oczy i spojrzał w niebo. Księżyc oświetlił jego twarz, a mnie po raz kolejny zadziwiło podobieństwo do mojego męża. Czasami trudno było mi uwierzyć, co robił ten piękny i szlachetny mężczyzna.

– Gabriel wciąż cię nie pamięta, prawda? – spytał cicho, jakby bał się, że tego tematu nie porusza się głośno albo że Gabriel jednak uważnie słucha każdego naszego słowa.

– Nie, ale… przypomni sobie, ja to wiem. Po prostu on najbardziej był związany z Isobel i to wszystko…

– Nie tłumacz go, Ness. Ja wszystko rozumiem, naprawdę. Sam nie wie, co się dzieje, kogo jak traktować, z kim miał jakie relacje. Twoja rodzina podchodzi sceptycznie do niego i do wszystkich Licavoli, choć ty sama nosisz to nazwisko i należy ci się ono bardziej niż mnie. Twój dziadek i ojciec pamiętają go i wiedzą, że nigdy by cię nie skrzywdził, ale świadomość, że nie jest sobą sprawia, że drżą o ciebie, co najmniej jakby Gabriel był w stanie cię skrzywdzić i co najmniej, jakbym ja miał mu na to pozwolić.

Chciałam go uciszyć, ale mnie powstrzymał. Na samą myśl, że Gabriel może nas słuchać, wyobraziłam sobie jego reakcję na te słowa i od razu zrobiło mi się zimno.

– Nie mów tak, Marco…

– Wiem, przepraszam. Wiem, że nie powinienem, chciałem tylko, żebyś wiedziała, że on tylko zgrywa silnego, bo życie nauczyło go, że musi. Lata bezradności w czasach dzieciństwa sprawiły, że on chce być niezniszczalny i opanowany, by chronić tych, których kocha, tak jak nie mógł ochronić Layli.

– Marco, proszę… – zaczęłam, bo ta rozmowa stała się dla mnie niezręczna.

– Nie, Renesmee, chcę to powiedzieć. Wiem, że ciebie nie skrzywdziłem i nie tobie powinienem się tłumaczyć, ale zrozum, że ja noszę to w sobie od kilku wieków, a Gabriel i Layla mnie nie wysłuchają… jeszcze nie teraz. Może to, że ty mnie przyjęłaś jakoś wpłynie na Gabriela. Nieważne, chcę po prostu, żebyś wiedziała, co myślę.

– Dobrze – szepnęłam, układając dłoń na brzuchu.

 – Byłem potworem, Renesmee, strata Gabrielli zrobiła ze mnie kogoś, kogo sam się boję do dziś. Mimo że się zmieniłem, że minęło wiele lat, ten potwór jest jak mój cień, a ja żyję w ciągłym przerażeniu, że on znów przejmie kontrolę. Gabriella była moim łącznikiem  z człowieczeństwem, moją kotwicą. Teraz potrzebuję was. Potrzebuję Allegry, ale ona nie może być jedyną osobą, która mnie kocha, tak jak nią była Gabriella. Potrzebuję rodziny, dzieci, wnuków, ciebie. I choć wiem, że na to nie zasługuję, mam nadzieję. Nadzieja, że kiedyś będzie normalnie, że Layla przytuli się do mnie jak córka do ojca, że Gabriel usiądzie ze mną wieczorem i porozmawia jak ojciec z synem... to trzyma mnie przy życiu, Ness. Przy życiu  i przy zdrowych zmysłach. Dlatego przysięgałem cię chronić. Nie mogę pozwolić, by mój jedyny syn stracił swoją kotwicę. Gdyby coś się stało tobie, mi bella… Gabriel też ma swojego potwora.

– Nie, Marco, stop! Nie mów tak! – Wstałam gwałtownie, zaraz jednak się opamiętałam. Mój mąż był niedaleko i nie chciałam dawać mu powodów do reakcji.

– Kiedy to prawda, Renesmee – wyszeptał i spojrzał na mnie z takim wyrazem twarzy, jaki miał Gabriel, gdy stanął przed moją rodziną, która dzięki Alice była świadoma wydarzeń w Niebiańskiej Rezydencji. Te zagubione, przerażone oczy, w których emocje nieudolnie próbują się ukryć za chłodem. – Jeżeli coś by ci się stało, to by zniszczyło Gabriela, a tak naprawdę nas obu. Licavoli mają swoje mroczne pierwiastki, których nie da się wytępić w genach, wiesz? Dlatego będę cię chronił, nawet jeśli mój syn odbiera to jako coś niewłaściwego. Chcę, żebyś wiedziała, że możesz na mnie liczyć. I mam prośbę.

– Słucham cię, Marco – powiedziałam, na powrót siadając obok niego. Dłoń wróciła na brzuch, gdy poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zszokowana podniosłam wzrok i spojrzałam na teścia, jednak jego wzrok był tak… łagodny, ojcowski i opiekuńczy, że nie potrafiłam dojrzeć w tym geście niczego niewłaściwego.

– Chcę mieć kontakt z wnukiem… lub wnuczką – uśmiechnął się. – Chcę być dziadkiem lepszym niż ojcem i wiem, że Gabriel nigdy nie pozwoli mi się zbliżyć do swojego dziecka, zwłaszcza jeśli będzie to córka, dlatego zwracam się do ciebie.

– Marco, ja… proszę cię, zrozum. Muszę uszanować wolę i emocje Gabriela. Jest moim mężem, ojcem moich dzieci. Nie mogę wystąpić przeciw niemu w sprawie, która dotyczy jego bardziej niż mnie.

– Proszę cię, Renesmee. Nie będę rzucał mu się w oczy, nie zbliżę się do Layli, póki nie poprosi, nawet nie spojrzę krzywo na Edmunda, mogę nie odzywać się nawet do ciebie, jeśli tego chcesz, ale wiedz, że nie zapomnę mojej przysięgi. Proszę cię tylko o kontakt z waszym dzieckiem. Pod waszym nadzorem, bo choć nie lubię tego, że traktujecie mnie, jakbym był przestępcą na przepustce z więzienia, rozumiem, że się boicie. Wiem, co znaczy strach o własne dzieci, wbrew temu, co wszyscy myślą.

– Pomyślę o tym, dobrze? – skapitulowałam. – Pomyślę o tym i porozmawiam z Gabrielem,  ale nie sądzę, żebyś mógł dostać więcej niż jedną szansę.

– Nic więcej niż jedna szansa nie jest mi potrzebne, Renesmee. – Chwycił mnie za ramiona  i spojrzał mi w oczy z emocjami tak silnymi, jakbym właśnie mu oznajmiła, że wynalazłam wehikuł czasu i może jeszcze wszystko naprawić.

– Powinieneś już iść, Marco – powiedziałam – jeżeli faktycznie chcesz dostać szansę, nie powinniśmy nadużywać cierpliwości Gabriela.

– Jak zwykle się z tobą zgadzam, mi amore – usłyszałam, jednak to nie był głos Marco.

Gabriel wyszedł z domu i podszedł do mnie spokojnie, choć widziałam, że ledwo trzyma nerwy na wodzy. Szybko odsunęłam się od Marco i wstałam. Zrobiłam to zbyt gwałtownie, więc zakręciło mi się w głowie, ale mój mąż znalazła się przy mnie w ułamku sekundy i podtrzymał mnie za ramię.

– Ostrożnie, Angelo. Wiem, że Marco ma jakiś ambitny plan chronienia cię nawet przed samą sobą, ale nie sądzę, że powinnaś wykazywać się nadmiernym zaufaniem.

– Gabrielu… - zaczęłam, ale ucichłam, widząc skrajne emocje w jego oczach. Fakt, że wciąż nie pamiętał i jego ostatnie wspomnienia z ojcem to te z czasu dzieciństwa, nakazywał mu czuć strach o mnie i nasze nienarodzone dziecko. Marco był dla niego wcieleniem zła, przed którym od dziecka chciał się bronić. Nie dziwiło mnie, że teraz, gdy był w stanie mnie chronić, chciał zamknąć mnie z dala od swojego ojca, a najchętniej wypędziłby go z Miasta Nocy.

– Nie, mi amore. Byłem wystarczająco cierpliwy. – Prawie niezauważalnie przesunął się tak, że stał bardziej przede mną niż obok mnie, zasłaniając mnie przed ojcem. – Uważam, że czas wizyty Marco dobiegł końca. Powinnaś odpocząć.

– Racja, Renesmee, Gabriel ma rację – uśmiechnął się jego ojciec – ma to po mnie, nie? – dodał dla rozluźnienia atmosfery, jednak szybko zrozumiał, że w obecnej sytuacji jego żart był co najmniej nie na miejscu. – Dziękuję ci za rozmowę, dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziałam cicho, wciąż oszołomiona tym, co się wydarzyło i co mi powiedział.

– Wszystko w porządku? – usłyszałam zaniepokojony głos Gabriela – Nessie – powiedział głośniej – wszystko w porządku? Nic ci nie zrobił? Tak bardzo chciałem zareagować, gdy tylko zrozumiałem, że jest tutaj, ale och… tak bardzo nie rozumiem tej waszej pokręconej relacji, postanowiłem ci zaufać, ale… Aniele, nawet nie wiesz, ile mnie to kosztowało.

– Przecież gdyby coś się działo, od razu byś o tym wiedział. – Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na jego policzku. On pocałował ją delikatnie, a swoje ręce umieścił na moim sporych rozmiarów brzuchu. Czułam, jak mój mąż uspokaja się pod wpływem naszej bliskości  i uśmiechnęłam się szerzej. Ostatnie o czym marzyłam to dyskusja o Marco. Zanim porozmawiam z Gabrielem o jego ewentualnych kontaktach z naszym dzieckiem, muszę sama to przetrawić.

– Chodźmy spać, Kochanie – wyszeptałam. – Layla zapowiedziała się, że przyjdzie przed świtem, żeby dopracować naszą dziecięcą wyprawkę, więc chyba powinnam się wyspać. – Zaśmiałam się, a Gabriel przewrócił oczami, dobrze wiedząc, jak ekspansywna potrafi być jego siostra, zwłaszcza gdy ma dobre chęci.

Powyższy tekst jest dla mnie wyjątkowy. Pod każdym względem, zaczynając od tego, że nie pisałam go ja, ale moja cudowna Polonistka Roku. Kochana, dziękuję! To już chyba jakaś incepcja, ale ten one shot to absolutnie fanfik pisany do fanfika. Można? Można.

Wciąż się zachwycam, bo to tak doskonale wpasowuje się w całość historii, że to wręcz nieprawdopodobne. Klimat, postacie, kilka smaczków i dopełnienie decyzji Renesmee o tym, by dopuścić Marco do Jocelyne. Wciąż cieszę się jak dziecko. Z tego, że pozwoliłaś mi ten tekst opublikować i wręcz dołączyć do kanonu, tym bardziej. Więcej wiary w siebie, bo zdecydowanie masz powody, by czuć dumę! Jeśli nie, ja będę za Ciebie – i przez tego shota, i sam fakt tego, że się poznałyśmy. :3

4 komentarze:

  1. No dzień dobry!:)
    Przyznam z góry, że gdybym to ja miała oddać swoje dziecko i pozwolić komuś napisać ff do opowiadania pewnie podchodziłabym do tego, jak pies do jeża. :D Jednak zupełnie co innego, gdy robi to znajoma osoba, a ktoś zupełnie obcy. :)
    Czytało się to na pewno inaczej niż Twoją twórczość i nie ma co ukrywać, że czuć, że to nie jest Twoje pióro. Nic w tym złego nie ma, bo wszyscy mamy w końcu swój własny styl! A tym kawałkiem jestem absolutnie zachwycona i ta rozmowa... ah, mimo przeszłości Marco mam ochotę go tak po prostu przytulić. Z jednej strony chciałabym (nie jestem na bieżąco, więc może do tego już doszło), aby mu wybaczyli, a z drugiej strony narobił takich rzeczy, których moim zdaniem po prostu wybaczyć się nie powinno, ale mam straszny dylemat, bo tak jest wykreowany, że robi mi się go szkoda, a to nie on w tej sytuacji jest poszkodowany... :") Eh, no nic. Naprawdę fajnie się to czytało i tak... przyjemnie. Chyba to też zna, abym w końcu powoli wrócić do nadrobienia tych wszystkich perełek, które tu przez lata się opublikowały, bo wstyd nawet, że to tyle czasu minęło. :D
    Ściskam i wysyłam mnóstwo weny! ❤️‍🔥❤️‍🔥❤️‍🔥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, będzie krótko, bo i tak dręczę Cię prywatnie. :D
      Cieszę się bardzo, że tak to odbierasz. I fakt, styl to coś wyjątkowego, co każdy z nas powinien sobie wyrobić. To jest właśnie piękne w tym tekście – jest pełen nawiązań, oddaje moje postaci, mój świat, ale robi to po swojemu. Dlatego to działa.
      Ściskaaam. ❤ ❤ ❤

      Usuń
  2. Ness,
    Dziękuję ci po raz kolejny za to, jak spędziłam (spędziłyśmy) dzisiejszy dzień. To był twój pomysł, na który nigdy bym nie wpadła, bo moje podejście do mojego pisania znasz aż nadzbyt dobrze <3 Ale powiedziałaś "zróbmy to", miało być śmiesznie, komediowa scena oderwana od rzeczywistości... a tu proszę, mój życiowy debiut w "Kronikach Licavoli". Uśmiecham się, patrząc na tytuł, chyba jednak to była lepsza opcja :D Bo przecież my kochamy Marco, choć nie powinnyśmy, nie? Nieważne, w tym świecie możemy, co chcemy i dziś ci w to uwierzyłam <3 Dzięki ci, Ness, dzięki za dziś i za tę kilka (o, matko, już chyba naprawdę kilka, a co najmniej parę) lat :D I dzięki ci, że nigdy bym nic nie napisała, gdybyś nie powiedziała "bierz mój świat, bierz moich ludzi i pisz swoje!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ja Ci mogę napisać poza: bierz go częściej! I to ja dziękuję. Ta nasza toksyczna miłość do Marco i siebie nawzajem to jednak coś. ❤ ❤ ❤

      Usuń