sobota, 14 lipca 2018

Rozdział III

Myśląc o tym z perspektywy czasu, wciąż nie potrafiła stwierdzić, czy cokolwiek zapowiadało tragedię.
Pogoda była piękna, choć z czasem niebo zasnuło się ciemnymi, zwiastującymi rychłe opady deszczu chmurami. Beatrycze nie uznała tego za nic niewłaściwego, zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała czym charakteryzował się Londyn. Padało tutaj tak często, że już nikogo to nie dziwiło.
Słyszała śmiechy Marcusa i Cassie, co również jej poprawiło humor. Zwlekała z dołączeniem do ganiającej się nad brzegiem rzeki dwójki, nie chcąc ingerować w to, co robili. Zwłaszcza w ostatnim czasie widok radosnej, wręcz beztroskiej siostry był tak rzadki, że Trycze nie wyobrażała sobie, że miałaby im przeszkodzić. Co prawda czuła, że powinny wracać, jeśli chciały zdążyć przed pojawieniem się Leany i Ariadny, ale kwadrans zdecydowanie nie miał ich zbawić. Albo dwa. W najgorszym wypadku mogła wziąć znalezienie wymówki na siebie.
To nie tak, że chciała kłamać. Sęk w tym, że doskonale wiedziała, jak zareagowałaby matka, gdyby wiedziała, co porabiała jej najstarsza córka. Skoro już obiecała Cassandrze, że postara się uniknąć kolejnych kłótni, zamierzała przynajmniej spróbować dotrzymać słowa.
Bez pośpiechu wycofała się, coraz bardziej czując jak intruz. Coś w spojrzeniu, jakim Marcus raz po raz obdarowywał jej siostrę, wzbudzało w Beatrycze zazdrość. Nie chodziło o tego mężczyznę, bo choć zdecydowanie należał do urodziwych, nie widziała w nim potencjalnego kandydata na męża. Zresztą nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego własnej siostrze, tym bardziej że wiedziała, że Marcus był w nią zapatrzony jak w obrazek. Chodziło o sam fakt posiadania kogoś, z kim przy o drobinie szczęścia można było zacząć planować życie. Co prawda rozsądek podpowiadał Beatrycze, że Cassie potrzebowała więcej czasu, by oswoić się z tą myślą i w ogóle zacząć brać taką możliwość pod uwagę, ale starała się nad tym nie zastanawiać. Dobry Boże, ta dziewczyna była dorosła. I pozwalała sobie na więcej, kiedy tuż obok nie było matki i jej dziwnych zapędów, by chronić córki przed czymś, co przecież wydawało się naturalne.
Beatrycze uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zauważyła, że Marcus w końcu dopadł Cassandrę. Dziewczyna była szybka, ale nie na tyle, by umknąć silnym ramionom, które ostatecznie owinęły się wokół niej. Z drugiej strony, może tak naprawdę nie chciała dłużej uciekać. Tak czy siak, ostatecznie wylądowała w objęciach Marcusa, rumieniąc się jak piwonia i z niejakim zainteresowaniem obserwując twarz przypatrującego jej się z uwagą mężczyzny. W którymś momencie oboje przesunęli się na tyle blisko siebie, że ich twarze dzieliło naprawdę niewiele, a to znaczyło, że…
Mniej więcej wtedy Beatrycze postanowiła zawrócić, jak gdyby nigdy nic wracając do spacerowania po okolicy. Nigdy nie zamierzała bawić się w przyzwoitkę, choć podobno wypadało, by spotykająca się para jakąś miała. Jej zdaniem to było głupie. Dlaczego miałaby wisieć nad tą dwójką i kontrolować wszystko, co robili? Do tej pory nie miała okazji się całować, zresztą jak i Cassandra, ale wierzyła, że siostra sobie poradzi. Zresztą przerywanie Marcusowi akurat teraz wydawało się zbrodnią, a już na pewno stało w sprzeczności z tym, czego tak naprawdę chciała dla siostry.
Mama by nas zabiła. Albo raczej mnie, bo to przecież mój pomysł.
Mimo wszystko coś w tej myśli bardziej ją rozbawiło, aniżeli faktycznie zaniepokojonego. Zawahała się, nie pierwszy raz zastanawiając nad tym, czy przypadkiem zbyt surowo nie oceniała Ariadny. Nie była matką, więc mogła tylko zgadywać, co oznaczała troska o dzieci, zwłaszcza gdy opiekowało się nimi w pojedynkę. Możliwe, że dało się w tym zapędzić. Na pewno Ariadna chciała dobrze, ale trzymanie pod kloszem zdecydowanie takie nie było. Zdrowy rozsądek podpowiadał Beatrycze, że takie zachowanie na dłuższą metę nie było zdrowe dla żadnej z nich.
Krótko obejrzała się przez ramię. Ile czasu powinna zwlekać, by jej pojawienie się nie okazało się dla Cassandry i Marcusa zbyt niezręczne? I tak potrzebowała chwili, żeby ochłonąć i w żaden sposób nie okazać, że zaobserwowała za dużo. Nie chodziło o to, że uważała niewinnego całusa za coś złego, ale za dobrze znała Cassie. Podejrzewała, jak zareagowałaby siostra, jak nic znów zaczynając się mieszać i rumienić. Takie zachowanie było urocze, przynajmniej zdanie Beatrycze, ale wzbudzanie w dziewczynie zażenowania w sytuacji, gdy tuż obok znajdował się jej adorator, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
Nagle zadrżała, ogarnięta dziwnym, niezrozumiałym chłodem. Wzdrygnęła się, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, próbując zrozumieć, skąd brało się wrażenie, że nie była sama. Początkowo chciała zrzucić niepokojące uczucie na wiszący w powietrzu deszcz i bliskość rzeki, ale dobrze wiedziała, że chodziło o coś więcej. Czuła się nieswojo i nie miała pojęcia dlaczego, ale nie podobało jej się to.
Powinna wrócić do Cassandry. Tak sądziła, a jednak…
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której uprzytomniła sobie, że jednak ktoś ją obserwował. Chłód zniknął, pozostawiając jedynie dezorientację, choć i na tę Beatrycze nie zwróciła większej uwagi. W zamian na dłuższą chwilę zamarła, wpatrując się w obserwującego ją z niewielkiej odległości, częściowo skrytego za drzewami mężczyznę.
Była pewna, że nie widziała go nigdy wcześniej. Sądziła, że by go zapamiętała, zwłaszcza że zawsze miała dobrą pamięć do nowych twarzy. Wystarczyła chwila, by doszła do wniosku, że musieli być w podobnym wieku. Co najwyżej nieznajomy mógł okazać się starszy, ale tylko nieznacznie, bo zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto zbliżałby się do trzydziestki.
Pierwszym, co przykuło jej uwagę, były oczy. Zawahała się, kiedy ich spojrzenia się spotkały, tym bardziej że nie odwrócił wzroku. Wręcz przeciwnie – nadal na nią patrzył, bynajmniej nie przejęty, że go na tym przyłapała. Tak czy inaczej, jasne, intensywnie niebieskie tęczówki były trudne do pominięcia, być może dlatego, że bardzo przypominały jej własne. Co więcej, tak jak i ona miał jasne włosy, krótko ścięte i zmierzwione. Na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo szczupły, a przy tym wątlejszy od dobrze zbudowanego Marcusa.
W pierwszym odruchu zapragnęła odwrócić się na pięcie i odejść, uśmiechając się przy tym zaczepnie. To nie był pierwszy mężczyzna, który wpatrywałby się w nią w taki sposób. Sęk w tym, że żaden nie robił tego tak ostentacyjnie, bo zwykle peszyli się w chwili, w której uświadamiała ich, że to zauważyła.
– Nudzi się panu? – odezwała się na głos, nie mogąc się powstrzymać. Założyła ramiona na piersiach, po czym ruszyła ku intruzowi. – To chyba nieuprzejme, by w taki sposób obserwować kobietę. Zwłaszcza z ukrycia.
W odpowiedzi na jej słowa jedynie uniósł brwi. Wciąż na nią patrzył, dodatkowo uśmiechając się, jakby w tym, co powiedziała, nie było niczego, co mogłoby go zawstydzić.
– Trudno mówić o obserwowaniu z ukrycia, kiedy jest się na widoku – zauważył ze spokojem.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę sama niepewna, co powiedzieć. Nie tego się spodziewała, nagle zaczynając zastanawiać nad tym, czy dobrze odczytała jego intencje. Z pewnością patrzył się na nią, czego zresztą nie ukrywał. Nie miała tylko pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Chcesz czegoś ode mnie? – zniecierpliwiła się.
– Teraz przeszliśmy na „ty”? – zapytał w zamian, ale nie brzmiał na rozeźlonego takim stanem rzeczy.
Beatrycze zacisnęła usta.
– Przepraszam – zreflektowała się. – Ale jesteś w moim wieku, więc…
Zwłaszcza z bliska była w stanie to ocenić. Dopiero wtedy zauważyła też, że przewyższał ją wzrokiem – nie jakoś szczególnie, ale jednak. Z drugiej strony, wcale nie miała poczucia, by nad nią górował, co jej odpowiadało. Chociaż rozsądek podpowiadał, że powinna z dystansem podchodzić do obcych, ten chłopak nie wyglądał jej na kogoś, kto byłby w stanie ją skrzywdzić.
Skrzywdzić? O czym ty w ogóle myślisz, warknęła na siebie w duchu. Za wiele plotek. Zdecydowanie.
Gdzieś w pamięci faktycznie miała słowa sklepikarza, niepokojąco wręcz pasujące jej do informacji, które już od jakiegoś czasu krążyły po Londynie. Machinalnie napięła mięśnie, ledwo powstrzymując dreszcz. Co prawda chłód, który poczuła chwilę wcześniej, ustąpił, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Wszystko w porządku? – usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię. – Mam wrażenie, że panienkę wystraszyłem.
Przez moment miała ochotę prychnąć, kiedy nazwał ją „panienką”. Nie przepadała za formalnościami, nie wspominając o tym, że po tym jak zbyt pochopnie przeszła z nim na „ty”, wychodziła na co najmniej nieuprzejmą. Nie miała pojęcia czy ten mężczyzna robił to specjalnie, ale nie podobało jej się to.
– Może po prostu nie przywykłam, że ktoś próbuje mnie obserwować – wymamrotała, rzucając mu wymowne spojrzenie.
– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć…
Nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna rozumieć jego słowa. Na dłuższą chwilę zamilkła, szukając sensowej odpowiedzi, ale żadna nie wydawała się właściwa. Nagła pustka w głowie z miejsca zaczęła dawać jej się we znaki, tym bardziej że do niej nie przywykła. Nie miała pojęcia w którym momencie pozwoliła wytrącić się z równowagi, ale jednak do tego doszło, Beatrycze zaś nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się zachować.
Mężczyzna uśmiechnął się blado, niemalże przepraszająco.
– To nie tak, że obserwowałem. W zasadzie nie sądziłem, że kogokolwiek tutaj spotkam – przyznał, wzruszając ramionami. – Zwykle jest tutaj spokojnie.
– Dlatego lubię chodzić nad rzekę – zgodziła się machinalnie. – I to dość często, a jednak mało kiedy wpadam na obcych – dodała, nie odrywając od niego wzroku.
– Czy to ma być jakiś zarzut? – zapytał, kolejny raz wprawiając ją w konsternację.
– Nie, ale… – Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Przepraszam bardzo, ale muszę iść.
Jeszcze kiedy mówiła, błyskawicznie okręciła się na pięcie, ruszając w swoją stronę. Czuła się dziwnie rozbita, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie zrobiła z siebie kretynkę. Tak po prostu i bez powodu. Co ona w ogóle robiła? Naskakiwanie na przypadkowych mężczyzn zdecydowanie nie było normalne, nawet jeśli ci po prostu się na nią patrzyli. I to zwłaszcza w sytuacji, gdy ktoś po prostu spacerował nad rzeką.
Wciąż czuła na sobie uważne spojrzenie błękitnych oczu. Kiedy machinalnie obejrzała się przez ramię, przekonała się, że mężczyzna wciąż spokojnie stał w tym samym miejscu, nie tylko na nią patrząc, ale wyglądał na rozbawionego. W chwili, w której podchwycił jej spojrzenie, jak gdyby nigdy nic do niej pomachał, jeszcze bardziej wytrącając już i tak zażenowaną Beatrycze z równowagi. Natychmiast uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, aż nazbyt świadoma, że palą ją policzki. W duchu wręcz modliła się o to, by obserwujący ją mężczyzna niczego nie zauważył, zwłaszcza że już i tak wydawał się doskonale bawić jej kosztem.
Co to w ogóle było? W głowie miała mętlik, co w niczym nie ułatwiało Beatrycze odzyskania panowania nad sobą. Czuła, że serce tłukło jej się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo mogła  złapać oddech. Szła szybko, w pewnym momencie niemalże potykając się o własne nogi. Powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, po czym jeszcze bardziej przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wzroku nieznajomego.
Z jakiegoś powodu czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nie miała nawet pewności, czym tak naprawdę to było – zwykłą dezorientacją, zażenowaniem czy może ciekawością. Wiedziała jedynie, że nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego, o intensywności tych uczuć nie wspominając. Dlaczego? Przecież on tylko patrzył…Zawsze na mnie patrzą, pomyślała mimochodem, po czym energicznie potrząsnęła głową. Jakie to właściwie miało znaczenie?
Jej myśli wirowały, plącząc się ze sobą. Mimochodem pomyślała o chłodzie, którego doświadczyła chwilę wcześniej – tym niepokoju, na którego wspomnienie dostawała gęsiej skórki. Wszystko zniknęło w momencie, w który zobaczyła tego mężczyznę, być może dlatego, że wydawał się taki niepozorny. Zresztą zauważyłaby, gdyby miał względem niej jakiekolwiek złe intencje, a przynajmniej tak sądziła. Samotność jej nie służyła, tym bardziej po tym, co usłyszała w mieście. Z drugiej strony…
To bez sensu. Po prostu nie ma sensu…
Zatrzymała się gwałtownie, coraz bardziej sfrustrowana. Kiedy nabrała pewności, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją zauważyć, z jękiem ukryła twarz w dłoniach. Wzięła kilka głębszych wdechów, z wolna zaczynając się uspokajać. Przecież nie działo się nic wartego uwagi, tak? Może po prostu wariowała, zwłaszcza że podświadomie wciąż zamartwiała się o Cassandrę. Szczęśliwa w towarzystwie Marcusa czy też nie, w tym wszystkim wciąż pozostawała kwestia nocnych koszmarów i tego, że tak naprawdę obie źle spały tej nocy.
Westchnęła cicho, niemalże wierząc o to, że chodziło właśnie o to. Musiała porozmawiać z siostra, po cichu licząc na to, że teraz, kiedy spędziła miłe popołudnie, w końcu miała być skłonna powiedzieć coś jeszcze. Nawet jeśli nie pamiętała tych snów, musiało być coś, co chciała z siebie wyrzucić. W pewnym momencie Beatrycze pomyślała nawet, że mogła poprosić Marcusa, by z nią porozmawiał albo poszukał jakiegoś rozwiązania, zwłaszcza że pomagał w aptece, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie ten pomysł. To mogło poczekać, brzmiąc bardziej jak ostateczne rozwiązanie. Najpierw jednak wolała porozmawiać z Cassandrą, nie chcąc działać za plecami siostry, jeśli nie okazałoby się to naprawdę konieczne.
Zdołała uspokoić się na tyle, by niemalże zapomnieć o spotkaniu z tamtym mężczyzną. Poniekąd tego chciała, z uporem odmawiając myślenia o tym, że zrobiła z siebie idiotkę. Był miły. Może trochę zbyt bezczelny, ale jednak uprzejmy – i właśnie to w tym wszystkim doprowadzało ją do szału. Podczas gdy próbowała swatać siostrę, sama nagle okazywała się niezdolna do prowadzenia sensownej konwersacji z kimś w swoim wieku. Swoją drogą, nawet nie spytała go o imię, ale może tak było lepiej. On też nie miał pojęcia, kim była drobniutka blondynka, którą nastraszył i która zaczęła zachowywać się przy nim jak ktoś, kto urwał się ze wsi.
Przynajmniej miała nadzieję, że jej nie kojarzył. Rany Boskie, zapamiętałaby, gdyby kiedykolwiek wcześniej na siebie wpadli i…
Kobiecy wrzask zmroził jej krew w żyłach. Wyprostowała się niczym struna, zamierając. Serce niemalże wyskoczyło Beatrycze z piersi ze zdenerwowania, zwłaszcza że doskonale znała ten głos. Krzyk tym bardziej, bo ostatnio słyszała go dosłownie każdej nocy, przez co aż za dobrze wyrył się w jej pamięci.
Cassandra.
Bez zastanowienia rzuciła się do biegu. To było niczym impuls, któremu po prostu się poddała, czując, że powinna jak najszybciej znaleźć się przy siostrze. Chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy Cassie krzyczała, a dotychczas to nie zwiastowało, że działa jej się krzywda, coś w tym dźwięku sprawiło, że panika chwyciła Beatrycze z gardło. Był środek dnia, a jej siostra nie spała. Skoro tak…
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim dotarła do miejsca, gdzie ostatnio widziała Cassandrę i Marcusa. W pewnym momencie naszła ją irracjonalna myśl, że się zgubiła, chociaż to nie miało prawda się dziać. Przychodziła tutaj często i praktycznie od dziecka, znając okolicę równie dobrze, co i własny dom. Nawet w panice odnalazłaby właściwą drogę, niezależnie od warunków, w jakich przyszłoby jej ją pokonywać.
Serce omal nie wyskoczyło Beatrycze z piersi ze zdenerwowania. Wypadła spomiędzy drzew nagle, zdyszana i niespokojna. Zatrzymała się dopiero na widok dwóch znajomych postaci, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że tak naprawdę wszystko było w porządku, jednak wszystko zmieniło się w momencie, w którym dostrzegła wyraz twarzy Cassie.
Dawno nie widziała siostry aż tak bladej i zapłakanej. Nawet z odległości widać było, że dziewczyna drżała, niespokojnie spoglądając na stojącego tuż przed nią Marcusa. Beatrycze natychmiast podbiegła bliżej, również gotowa zacząć krzyczeć na wypadek, gdyby chłopak zamierzał zrobić coś głupiego, jednak prawie natychmiast przekonała się, że to nie w nim leżał problem. Czegokolwiek bała się Cassandra, nie miało związku z Marcusem. To przynajmniej sugerowało jej spojrzenie, bo choć wpatrywała się wprost w mężczyznę, w rzeczywistości wydawała się go nie widzieć.
– Cassie… Cassandra! – zaoponował chłopak, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. Spróbował zrobić krok naprzód, ale zawahał się, kiedy dziewczyna znów krzyknęła i cofnęła się w popłochu. – Co się stało? Cassie…
– N-nie…! Nie podchodź! – zaoponowała niemalże histerycznym tonem.
Marcus potrząsnął głową. Wyglądał na przerażonego, choć nie tak jak chwiejąca się na nogach dziewczyna. Jego spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na Beatrycze, kiedy popatrzył na nią niemalże błagalnie, jakby szukając pomocy.
– Cassie, przestań – wyrzucił z siebie na wydechu. – To tylko sen! Miałaś zły sen!
Cassandra jęknęła w odpowiedzi. Zaraz po tym uniosła ręce, zatykając uszy, jakby chciała bronić się przed kolejnymi słowami. Wciąż niespokojnie rozglądała się dookoła, wyglądając przy tym jak zapędzone w ślepy zaułek, szukające drogi ucieczki zwierzę. Oddychała szybko i płytko, z trudem łapiąc oddech, prawie jak przy każdym przebudzeniu, kiedy zrywała się z krzykiem. Dopiero z bliska Beatrycze przekonała się, że oczy jej siostry były nienaturalnie rozszerzone i jakby puste, aż zwątpiła w to, czy dziewczyna w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej.
Dysząc ciężko, Trycze w pośpiechu dopadła do Marcusa. Mężczyzna natychmiast zwrócił się w jej stronę, wyraźnie zaniepokojony.
– Co się stało? – zapytała, ale on tylko potrząsnął głową.
– Nie mam pojęcia – wymamrotał spiętym tonem. – Położyliśmy się na ziemi i… przysnęła na chwilę. A potem zaczęła się rzucać i krzyczeć. – Potrząsnął głową. – Beatrycze, na Boga, nic jej przecież nie zrobiłem!
Nie musiał bardziej jej przekonywać, by zrozumiała, że mówił prawdę. Natychmiast otworzyła usta, chcąc jakkolwiek go uspokoić, ale nie miała po temu okazji.
Nie, skoro Cassandra znowu zaczęła krzyczeć.
– Odejdź! Odejdź w tej chwili!
Marcus momentalnie pobladł, zresztą niemniej, co i rozhisteryzowana dziewczyna. Jego spojrzenie na powrót skupiło się na Cassandrze, on zaś zrobił nerwowy krok naprzód, uspokajającym gestem wyciągając rękę ku dziewczynie.
– Hej, już dobrze – zapewnił pośpiesznie. Z wolna przestąpił naprzód, starając się przemawiać jak najłagodniej, chociaż przychodziło mu to z wyraźnym trudem. – Jesteś bezpieczna. Cassie…
– ODEJDŹ!!!
Beatrycze aż się wzdrygnęła, przez ułamek sekundy mając ochotę zakryć uszy. W następnej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko, że ledwo była w stanie za tym nadążyć.
Widziała, że Cassandra znów zaczęła się cofać, już nawet nie zdajać sobie sprawy z tego, co robiła. Zanim którekolwiek z nic zdążyłoby zaprotestować albo ją ostrzec, otarła do krawędzi, jednak nawet to nie powstrzymało jej przez zrobieniem kolejnego kroku w tył.
– Cassie! – wyrwało się Marcusowi.
Jako pierwszy skoczył do przodu, próbując dziewczynę pochwycić, ale okazał się zbyt wolny. To był zaledwie ułamek sekundy – tylko tyle, zanim Cassandra potknęła się i poleciała do tyłu, lądując w odmętach rzeki. Ciszę po raz kolejny przerwał krzyk, jednak tym razem wyrwał się z piersi Beatrycze. Zrozumiała to z opóźnieniem, ale nawet nie próbowała nad sobą zapanować. Przed oczami wciąż miała przerażoną twarz siostry, jej upadek i…
– Cassie… – jęknęła, gdy w końcu zdołała otrząsnąć się na tyle, by jakkolwiek zareagować. – O mój Boże, Cassie!
Chciała podbiec bliżej, ale powtrzymały ją ramiona Marcusa, który stanowczo odciągnął ją w tył. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, gotowa zacząć się z nim szarpać, ale coś w jego spojrzeniu skutecznie ją od tego odwiodło.
– Czekaj tutaj – nakazał spiętym głosem.
Posłusznie skinęła głową, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. W chwili, w której ją puścił i popędził Cassandrze na pomoc, ciężko osunęła się na kolana i zaczęła płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz