Myśląc o tym
z perspektywy czasu, wciąż nie potrafiła stwierdzić, czy cokolwiek
zapowiadało tragedię.
Pogoda była
piękna, choć z czasem niebo zasnuło się ciemnymi, zwiastującymi rychłe
opady deszczu chmurami. Beatrycze nie uznała tego za nic niewłaściwego,
zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała czym charakteryzował się Londyn. Padało
tutaj tak często, że już nikogo to nie dziwiło.
Słyszała
śmiechy Marcusa i Cassie, co również jej poprawiło humor. Zwlekała
z dołączeniem do ganiającej się nad brzegiem rzeki dwójki, nie chcąc
ingerować w to, co robili. Zwłaszcza w ostatnim czasie widok
radosnej, wręcz beztroskiej siostry był tak rzadki, że Trycze nie wyobrażała
sobie, że miałaby im przeszkodzić. Co prawda czuła, że powinny wracać, jeśli
chciały zdążyć przed pojawieniem się Leany i Ariadny, ale kwadrans
zdecydowanie nie miał ich zbawić. Albo dwa. W najgorszym wypadku mogła
wziąć znalezienie wymówki na siebie.
To nie tak,
że chciała kłamać. Sęk w tym, że doskonale wiedziała, jak zareagowałaby
matka, gdyby wiedziała, co porabiała jej najstarsza córka. Skoro już obiecała
Cassandrze, że postara się uniknąć kolejnych kłótni, zamierzała przynajmniej
spróbować dotrzymać słowa.
Bez
pośpiechu wycofała się, coraz bardziej czując jak intruz. Coś
w spojrzeniu, jakim Marcus raz po raz obdarowywał jej siostrę, wzbudzało
w Beatrycze zazdrość. Nie chodziło o tego mężczyznę, bo choć
zdecydowanie należał do urodziwych, nie widziała w nim potencjalnego
kandydata na męża. Zresztą nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego własnej siostrze,
tym bardziej że wiedziała, że Marcus był w nią zapatrzony jak
w obrazek. Chodziło o sam fakt posiadania kogoś, z kim przy
o drobinie szczęścia można było zacząć planować życie. Co prawda rozsądek
podpowiadał Beatrycze, że Cassie potrzebowała więcej czasu, by oswoić się
z tą myślą i w ogóle zacząć brać taką możliwość pod uwagę, ale
starała się nad tym nie zastanawiać. Dobry Boże, ta dziewczyna była dorosła.
I pozwalała sobie na więcej, kiedy tuż obok nie było matki i jej
dziwnych zapędów, by chronić córki przed czymś, co przecież wydawało się
naturalne.
Beatrycze
uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy zauważyła, że Marcus w końcu dopadł
Cassandrę. Dziewczyna była szybka, ale nie na tyle, by umknąć silnym ramionom,
które ostatecznie owinęły się wokół niej. Z drugiej strony, może tak
naprawdę nie chciała dłużej uciekać. Tak czy siak, ostatecznie wylądowała
w objęciach Marcusa, rumieniąc się jak piwonia i z niejakim
zainteresowaniem obserwując twarz przypatrującego jej się z uwagą
mężczyzny. W którymś momencie oboje przesunęli się na tyle blisko siebie,
że ich twarze dzieliło naprawdę niewiele, a to znaczyło, że…
Mniej
więcej wtedy Beatrycze postanowiła zawrócić, jak gdyby nigdy nic wracając do
spacerowania po okolicy. Nigdy nie zamierzała bawić się w przyzwoitkę,
choć podobno wypadało, by spotykająca się para jakąś miała. Jej zdaniem to było
głupie. Dlaczego miałaby wisieć nad tą dwójką i kontrolować wszystko, co
robili? Do tej pory nie miała okazji się całować, zresztą jak i Cassandra,
ale wierzyła, że siostra sobie poradzi. Zresztą przerywanie Marcusowi akurat
teraz wydawało się zbrodnią, a już na pewno stało w sprzeczności
z tym, czego tak naprawdę chciała dla siostry.
Mama by
nas zabiła. Albo raczej mnie, bo to przecież mój pomysł.
Mimo
wszystko coś w tej myśli bardziej ją rozbawiło, aniżeli faktycznie
zaniepokojonego. Zawahała się, nie pierwszy raz zastanawiając nad tym, czy
przypadkiem zbyt surowo nie oceniała Ariadny. Nie była matką, więc mogła tylko
zgadywać, co oznaczała troska o dzieci, zwłaszcza gdy opiekowało się nimi
w pojedynkę. Możliwe, że dało się w tym zapędzić. Na pewno Ariadna
chciała dobrze, ale trzymanie pod kloszem zdecydowanie takie nie było. Zdrowy
rozsądek podpowiadał Beatrycze, że takie zachowanie na dłuższą metę nie było
zdrowe dla żadnej z nich.
Krótko
obejrzała się przez ramię. Ile czasu powinna zwlekać, by jej pojawienie się nie
okazało się dla Cassandry i Marcusa zbyt niezręczne? I tak
potrzebowała chwili, żeby ochłonąć i w żaden sposób nie okazać, że
zaobserwowała za dużo. Nie chodziło o to, że uważała niewinnego całusa za
coś złego, ale za dobrze znała Cassie. Podejrzewała, jak zareagowałaby siostra,
jak nic znów zaczynając się mieszać i rumienić. Takie zachowanie było
urocze, przynajmniej zdanie Beatrycze, ale wzbudzanie w dziewczynie
zażenowania w sytuacji, gdy tuż obok znajdował się jej adorator,
zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
Nagle
zadrżała, ogarnięta dziwnym, niezrozumiałym chłodem. Wzdrygnęła się, po czym
niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, próbując zrozumieć, skąd brało się wrażenie,
że nie była sama. Początkowo chciała zrzucić niepokojące uczucie na wiszący
w powietrzu deszcz i bliskość rzeki, ale dobrze wiedziała, że
chodziło o coś więcej. Czuła się nieswojo i nie miała pojęcia
dlaczego, ale nie podobało jej się to.
Powinna wrócić
do Cassandry. Tak sądziła, a jednak…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której uprzytomniła
sobie, że jednak ktoś ją obserwował. Chłód zniknął, pozostawiając jedynie
dezorientację, choć i na tę Beatrycze nie zwróciła większej uwagi. W zamian
na dłuższą chwilę zamarła, wpatrując się w obserwującego ją z niewielkiej
odległości, częściowo skrytego za drzewami mężczyznę.
Była pewna,
że nie widziała go nigdy wcześniej. Sądziła, że by go zapamiętała, zwłaszcza że
zawsze miała dobrą pamięć do nowych twarzy. Wystarczyła chwila, by doszła do
wniosku, że musieli być w podobnym wieku. Co najwyżej nieznajomy mógł
okazać się starszy, ale tylko nieznacznie, bo zdecydowanie nie wyglądał na
kogoś, kto zbliżałby się do trzydziestki.
Pierwszym,
co przykuło jej uwagę, były oczy. Zawahała się, kiedy ich spojrzenia się
spotkały, tym bardziej że nie odwrócił wzroku. Wręcz przeciwnie – nadal na nią
patrzył, bynajmniej nie przejęty, że go na tym przyłapała. Tak czy inaczej,
jasne, intensywnie niebieskie tęczówki były trudne do pominięcia, być może
dlatego, że bardzo przypominały jej własne. Co więcej, tak jak i ona miał
jasne włosy, krótko ścięte i zmierzwione. Na pierwszy rzut oka wydawał się
bardzo szczupły, a przy tym wątlejszy od dobrze zbudowanego Marcusa.
W pierwszym
odruchu zapragnęła odwrócić się na pięcie i odejść, uśmiechając się przy
tym zaczepnie. To nie był pierwszy mężczyzna, który wpatrywałby się w nią w taki
sposób. Sęk w tym, że żaden nie robił tego tak ostentacyjnie, bo zwykle
peszyli się w chwili, w której uświadamiała ich, że to zauważyła.
– Nudzi się
panu? – odezwała się na głos, nie mogąc się powstrzymać. Założyła ramiona na
piersiach, po czym ruszyła ku intruzowi. – To chyba nieuprzejme, by w taki
sposób obserwować kobietę. Zwłaszcza z ukrycia.
W
odpowiedzi na jej słowa jedynie uniósł brwi. Wciąż na nią patrzył, dodatkowo
uśmiechając się, jakby w tym, co powiedziała, nie było niczego, co mogłoby
go zawstydzić.
– Trudno
mówić o obserwowaniu z ukrycia, kiedy jest się na widoku – zauważył
ze spokojem.
Zawahała
się, przez dłuższą chwilę sama niepewna, co powiedzieć. Nie tego się
spodziewała, nagle zaczynając zastanawiać nad tym, czy dobrze odczytała jego
intencje. Z pewnością patrzył się na nią, czego zresztą nie ukrywał. Nie
miała tylko pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Chcesz
czegoś ode mnie? – zniecierpliwiła się.
– Teraz
przeszliśmy na „ty”? – zapytał w zamian, ale nie brzmiał na rozeźlonego
takim stanem rzeczy.
Beatrycze
zacisnęła usta.
–
Przepraszam – zreflektowała się. – Ale jesteś w moim wieku, więc…
Zwłaszcza z bliska
była w stanie to ocenić. Dopiero wtedy zauważyła też, że przewyższał ją
wzrokiem – nie jakoś szczególnie, ale jednak. Z drugiej strony, wcale nie
miała poczucia, by nad nią górował, co jej odpowiadało. Chociaż rozsądek
podpowiadał, że powinna z dystansem podchodzić do obcych, ten chłopak nie
wyglądał jej na kogoś, kto byłby w stanie ją skrzywdzić.
Skrzywdzić? O czym ty w ogóle
myślisz, warknęła na siebie w duchu. Za wiele plotek. Zdecydowanie.
Gdzieś w pamięci
faktycznie miała słowa sklepikarza, niepokojąco wręcz pasujące jej do
informacji, które już od jakiegoś czasu krążyły po Londynie. Machinalnie
napięła mięśnie, ledwo powstrzymując dreszcz. Co prawda chłód, który poczuła
chwilę wcześniej, ustąpił, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Wszystko w porządku?
– usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię. – Mam wrażenie,
że panienkę wystraszyłem.
Przez
moment miała ochotę prychnąć, kiedy nazwał ją „panienką”. Nie przepadała za
formalnościami, nie wspominając o tym, że po tym jak zbyt pochopnie
przeszła z nim na „ty”, wychodziła na co najmniej nieuprzejmą. Nie miała
pojęcia czy ten mężczyzna robił to specjalnie, ale nie podobało jej się to.
– Może po
prostu nie przywykłam, że ktoś próbuje mnie obserwować – wymamrotała, rzucając
mu wymowne spojrzenie.
– Jakoś nie
chce mi się w to wierzyć…
Nie miała
pojęcia, w jaki sposób powinna rozumieć jego słowa. Na dłuższą chwilę
zamilkła, szukając sensowej odpowiedzi, ale żadna nie wydawała się właściwa.
Nagła pustka w głowie z miejsca zaczęła dawać jej się we znaki, tym
bardziej że do niej nie przywykła. Nie miała pojęcia w którym momencie
pozwoliła wytrącić się z równowagi, ale jednak do tego doszło, Beatrycze
zaś nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się zachować.
Mężczyzna
uśmiechnął się blado, niemalże przepraszająco.
– To nie
tak, że obserwowałem. W zasadzie nie sądziłem, że kogokolwiek tutaj
spotkam – przyznał, wzruszając ramionami. – Zwykle jest tutaj spokojnie.
– Dlatego
lubię chodzić nad rzekę – zgodziła się machinalnie. – I to dość często, a jednak
mało kiedy wpadam na obcych – dodała, nie odrywając od niego wzroku.
– Czy to ma
być jakiś zarzut? – zapytał, kolejny raz wprawiając ją w konsternację.
– Nie, ale…
– Urwała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Przepraszam bardzo, ale
muszę iść.
Jeszcze
kiedy mówiła, błyskawicznie okręciła się na pięcie, ruszając w swoją
stronę. Czuła się dziwnie rozbita, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie
zrobiła z siebie kretynkę. Tak po prostu i bez powodu. Co ona w ogóle
robiła? Naskakiwanie na przypadkowych mężczyzn zdecydowanie nie było normalne,
nawet jeśli ci po prostu się na nią patrzyli. I to zwłaszcza w sytuacji,
gdy ktoś po prostu spacerował nad rzeką.
Wciąż czuła
na sobie uważne spojrzenie błękitnych oczu. Kiedy machinalnie obejrzała się
przez ramię, przekonała się, że mężczyzna wciąż spokojnie stał w tym samym
miejscu, nie tylko na nią patrząc, ale wyglądał na rozbawionego. W chwili,
w której podchwycił jej spojrzenie, jak gdyby nigdy nic do niej pomachał,
jeszcze bardziej wytrącając już i tak zażenowaną Beatrycze z równowagi.
Natychmiast uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, aż nazbyt świadoma, że palą
ją policzki. W duchu wręcz modliła się o to, by obserwujący ją
mężczyzna niczego nie zauważył, zwłaszcza że już i tak wydawał się
doskonale bawić jej kosztem.
Co to w ogóle
było? W głowie miała mętlik, co w niczym nie ułatwiało Beatrycze
odzyskania panowania nad sobą. Czuła, że serce tłukło jej się w piersi tak
szybko i mocno, że ledwo mogła złapać
oddech. Szła szybko, w pewnym momencie niemalże potykając się o własne
nogi. Powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, po czym jeszcze
bardziej przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wzroku
nieznajomego.
Z jakiegoś
powodu czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nie miała
nawet pewności, czym tak naprawdę to było – zwykłą dezorientacją, zażenowaniem
czy może ciekawością. Wiedziała jedynie, że nigdy wcześniej nie doświadczyła
czegoś podobnego, o intensywności tych uczuć nie wspominając. Dlaczego? Przecież on tylko patrzył…Zawsze
na mnie patrzą, pomyślała mimochodem, po czym energicznie potrząsnęła
głową. Jakie to właściwie miało znaczenie?
Jej myśli
wirowały, plącząc się ze sobą. Mimochodem pomyślała o chłodzie, którego doświadczyła
chwilę wcześniej – tym niepokoju, na którego wspomnienie dostawała gęsiej
skórki. Wszystko zniknęło w momencie, w który zobaczyła tego
mężczyznę, być może dlatego, że wydawał się taki niepozorny. Zresztą
zauważyłaby, gdyby miał względem niej jakiekolwiek złe intencje, a przynajmniej
tak sądziła. Samotność jej nie służyła, tym bardziej po tym, co usłyszała w mieście.
Z drugiej strony…
To bez sensu. Po prostu nie ma sensu…
Zatrzymała
się gwałtownie, coraz bardziej sfrustrowana. Kiedy nabrała pewności, że w pobliżu
nie było nikogo, kto mógłby ją zauważyć, z jękiem ukryła twarz w dłoniach.
Wzięła kilka głębszych wdechów, z wolna zaczynając się uspokajać. Przecież
nie działo się nic wartego uwagi, tak? Może po prostu wariowała, zwłaszcza że
podświadomie wciąż zamartwiała się o Cassandrę. Szczęśliwa w towarzystwie
Marcusa czy też nie, w tym wszystkim wciąż pozostawała kwestia nocnych
koszmarów i tego, że tak naprawdę obie źle spały tej nocy.
Westchnęła
cicho, niemalże wierząc o to, że chodziło właśnie o to. Musiała
porozmawiać z siostra, po cichu licząc na to, że teraz, kiedy spędziła
miłe popołudnie, w końcu miała być skłonna powiedzieć coś jeszcze. Nawet
jeśli nie pamiętała tych snów, musiało być coś, co chciała z siebie
wyrzucić. W pewnym momencie Beatrycze pomyślała nawet, że mogła poprosić
Marcusa, by z nią porozmawiał albo poszukał jakiegoś rozwiązania,
zwłaszcza że pomagał w aptece, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie
ten pomysł. To mogło poczekać, brzmiąc bardziej jak ostateczne rozwiązanie.
Najpierw jednak wolała porozmawiać z Cassandrą, nie chcąc działać za
plecami siostry, jeśli nie okazałoby się to naprawdę konieczne.
Zdołała
uspokoić się na tyle, by niemalże zapomnieć o spotkaniu z tamtym
mężczyzną. Poniekąd tego chciała, z uporem odmawiając myślenia o tym,
że zrobiła z siebie idiotkę. Był miły. Może trochę zbyt bezczelny, ale
jednak uprzejmy – i właśnie to w tym wszystkim doprowadzało ją do
szału. Podczas gdy próbowała swatać siostrę, sama nagle okazywała się niezdolna
do prowadzenia sensownej konwersacji z kimś w swoim wieku. Swoją
drogą, nawet nie spytała go o imię, ale może tak było lepiej. On też nie
miał pojęcia, kim była drobniutka blondynka, którą nastraszył i która
zaczęła zachowywać się przy nim jak ktoś, kto urwał się ze wsi.
Przynajmniej
miała nadzieję, że jej nie kojarzył. Rany Boskie, zapamiętałaby, gdyby
kiedykolwiek wcześniej na siebie wpadli i…
Kobiecy
wrzask zmroził jej krew w żyłach. Wyprostowała się niczym struna,
zamierając. Serce niemalże wyskoczyło Beatrycze z piersi ze zdenerwowania,
zwłaszcza że doskonale znała ten głos. Krzyk tym bardziej, bo ostatnio słyszała
go dosłownie każdej nocy, przez co aż za dobrze wyrył się w jej pamięci.
Cassandra.
Bez
zastanowienia rzuciła się do biegu. To było niczym impuls, któremu po prostu
się poddała, czując, że powinna jak najszybciej znaleźć się przy siostrze.
Chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy Cassie krzyczała, a dotychczas to
nie zwiastowało, że działa jej się krzywda, coś w tym dźwięku sprawiło, że
panika chwyciła Beatrycze z gardło. Był środek dnia, a jej siostra
nie spała. Skoro tak…
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim dotarła do miejsca, gdzie ostatnio
widziała Cassandrę i Marcusa. W pewnym momencie naszła ją
irracjonalna myśl, że się zgubiła, chociaż to nie miało prawda się dziać.
Przychodziła tutaj często i praktycznie od dziecka, znając okolicę równie
dobrze, co i własny dom. Nawet w panice odnalazłaby właściwą drogę,
niezależnie od warunków, w jakich przyszłoby jej ją pokonywać.
Serce omal
nie wyskoczyło Beatrycze z piersi ze zdenerwowania. Wypadła spomiędzy
drzew nagle, zdyszana i niespokojna. Zatrzymała się dopiero na widok dwóch
znajomych postaci, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że tak naprawdę
wszystko było w porządku, jednak wszystko zmieniło się w momencie, w którym
dostrzegła wyraz twarzy Cassie.
Dawno nie
widziała siostry aż tak bladej i zapłakanej. Nawet z odległości widać
było, że dziewczyna drżała, niespokojnie spoglądając na stojącego tuż przed nią
Marcusa. Beatrycze natychmiast podbiegła bliżej, również gotowa zacząć krzyczeć
na wypadek, gdyby chłopak zamierzał zrobić coś głupiego, jednak prawie
natychmiast przekonała się, że to nie w nim leżał problem. Czegokolwiek
bała się Cassandra, nie miało związku z Marcusem. To przynajmniej
sugerowało jej spojrzenie, bo choć wpatrywała się wprost w mężczyznę, w rzeczywistości
wydawała się go nie widzieć.
– Cassie…
Cassandra! – zaoponował chłopak, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. Spróbował zrobić krok naprzód, ale zawahał się, kiedy dziewczyna znów
krzyknęła i cofnęła się w popłochu. – Co się stało? Cassie…
– N-nie…!
Nie podchodź! – zaoponowała niemalże histerycznym tonem.
Marcus
potrząsnął głową. Wyglądał na przerażonego, choć nie tak jak chwiejąca się na
nogach dziewczyna. Jego spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na Beatrycze,
kiedy popatrzył na nią niemalże błagalnie, jakby szukając pomocy.
– Cassie,
przestań – wyrzucił z siebie na wydechu. – To tylko sen! Miałaś zły sen!
Cassandra
jęknęła w odpowiedzi. Zaraz po tym uniosła ręce, zatykając uszy, jakby
chciała bronić się przed kolejnymi słowami. Wciąż niespokojnie rozglądała się
dookoła, wyglądając przy tym jak zapędzone w ślepy zaułek, szukające drogi
ucieczki zwierzę. Oddychała szybko i płytko, z trudem łapiąc oddech,
prawie jak przy każdym przebudzeniu, kiedy zrywała się z krzykiem. Dopiero
z bliska Beatrycze przekonała się, że oczy jej siostry były nienaturalnie
rozszerzone i jakby puste, aż zwątpiła w to, czy dziewczyna w ogóle
zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej.
Dysząc
ciężko, Trycze w pośpiechu dopadła do Marcusa. Mężczyzna natychmiast
zwrócił się w jej stronę, wyraźnie zaniepokojony.
– Co się
stało? – zapytała, ale on tylko potrząsnął głową.
– Nie mam
pojęcia – wymamrotał spiętym tonem. – Położyliśmy się na ziemi i… przysnęła na
chwilę. A potem zaczęła się rzucać i krzyczeć. – Potrząsnął głową. –
Beatrycze, na Boga, nic jej przecież nie zrobiłem!
Nie musiał
bardziej jej przekonywać, by zrozumiała, że mówił prawdę. Natychmiast otworzyła
usta, chcąc jakkolwiek go uspokoić, ale nie miała po temu okazji.
Nie, skoro
Cassandra znowu zaczęła krzyczeć.
– Odejdź!
Odejdź w tej chwili!
Marcus
momentalnie pobladł, zresztą niemniej, co i rozhisteryzowana dziewczyna.
Jego spojrzenie na powrót skupiło się na Cassandrze, on zaś zrobił nerwowy krok
naprzód, uspokajającym gestem wyciągając rękę ku dziewczynie.
– Hej, już
dobrze – zapewnił pośpiesznie. Z wolna przestąpił naprzód, starając się
przemawiać jak najłagodniej, chociaż przychodziło mu to z wyraźnym trudem.
– Jesteś bezpieczna. Cassie…
– ODEJDŹ!!!
Beatrycze
aż się wzdrygnęła, przez ułamek sekundy mając ochotę zakryć uszy. W następnej
chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko, że ledwo była w stanie
za tym nadążyć.
Widziała,
że Cassandra znów zaczęła się cofać, już nawet nie zdajać sobie sprawy z tego,
co robiła. Zanim którekolwiek z nic zdążyłoby zaprotestować albo ją
ostrzec, otarła do krawędzi, jednak nawet to nie powstrzymało jej przez
zrobieniem kolejnego kroku w tył.
– Cassie! –
wyrwało się Marcusowi.
Jako
pierwszy skoczył do przodu, próbując dziewczynę pochwycić, ale okazał się zbyt
wolny. To był zaledwie ułamek sekundy – tylko tyle, zanim Cassandra potknęła
się i poleciała do tyłu, lądując w odmętach rzeki. Ciszę po raz
kolejny przerwał krzyk, jednak tym razem wyrwał się z piersi Beatrycze.
Zrozumiała to z opóźnieniem, ale nawet nie próbowała nad sobą zapanować.
Przed oczami wciąż miała przerażoną twarz siostry, jej upadek i…
– Cassie… –
jęknęła, gdy w końcu zdołała otrząsnąć się na tyle, by jakkolwiek zareagować.
– O mój Boże, Cassie!
Chciała
podbiec bliżej, ale powtrzymały ją ramiona Marcusa, który stanowczo odciągnął
ją w tył. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, gotowa zacząć się z nim
szarpać, ale coś w jego spojrzeniu skutecznie ją od tego odwiodło.
– Czekaj
tutaj – nakazał spiętym głosem.
Posłusznie
skinęła głową, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. W chwili,
w której ją puścił i popędził Cassandrze na pomoc, ciężko osunęła się
na kolana i zaczęła płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz