niedziela, 17 czerwca 2018

Rozdział II

Cassandra rozpogodziła się, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Mimo wszystko Beatrycze nie mogła pozbyć się wrażenia, że myślami siostra była gdzieś daleko. Być może wszystko sprowadzało się do zmęczenia, zwłaszcza po nieprzespanej nocy, ale to i tak ją martwiło. Działo się coś niedobrego, ale w żaden sposób nie potrafiła sprecyzować co.
– Mama się zdenerwuje – stwierdziła Cassie, kiedy były w połowie drogi do miasta. – Zobaczysz. Powinnyśmy wrócić i…
– Naprawdę chodzi o to, że chcesz wracać do domu? – przerwała, nie mogąc powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.
Spojrzała na Cassie wyczekująco, po wyrazie jej twarzy próbując stwierdzić, co takiego myślała. Dla lepszego efektu przystanęła, zakładając ramiona na piersi i spoglądając na siostrę wyczekująco. Kolejny raz uderzyła ją jej bladość i cienie pod oczami, ale nie skomentowała tego nawet słowem. W zamian zmusiła się do tego, żeby cierpliwie czekać na odpowiedź, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nieświadomie trafiła ze swoim pytaniem w sedno.
– Ja… – Przez twarz dziewczyny przemknął cień. – Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Po prostu nie mam ochoty na wasze kłótnie – wyjaśniła, a Beatrycze westchnęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Więc postaramy się nie kłócić, tak jak powiedziałam – zapewniła pośpiesznie, chociaż szczerze wątpiła, by to okazało się takie proste. – Na pewno chodzi tylko o to? Jeśli jest coś, co chcesz mi powiedzieć…
Cassandra zawahała się. To wystarczyło, by uświadomić Beatrycze, że w istocie mogło chodzić o coś więcej. Miała wrażenie, że w podobny sposób siostra spoglądała na nią już w nocy, wyglądając na chętną, żeby zwierzać się ze swoich złych snów. Ostatecznie tego nie zrobiła, z kolei i teraz…
– Nie. – Mimo wszystko zabrzmiało to jak kłamstwo. W pierwszym odruchu Beatrycze zapragnęła zaprotestować i zacząć nalegać, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Nie sądziła, żeby naciskanie miało jakikolwiek sens. – Nie wiem… Masz rację. Nie chcę wracać.
Skinęła głową, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy postępowała słusznie, nie próbując wnikać. Z drugiej strony, przecież znała Cassandrę. Starsza czy nie, często zachowywała się jak niepewne dziecko, któremu należało wskazać właściwy kierunek, jeśli chciało się, by podjęła jakąkolwiek decyzję.
Przez resztę drogi milczały, ale to było dobre. Cassie wciąż wydawała się nieswoja, ale nie tak jak wcześniej. Wyraźnie ożywiła się w towarzystwie ludzi, z zaciekawieniem spoglądając na spieszących w swoje strony ludzi. Tak to bywa w tłumie. Wtedy złe sny przestają mieć znaczenie, przeszło Beatrycze przez myśl. Poniekąd tego oczekiwała, próbując nakłonić siostrę na wspólne wyjście. Mogła tylko zgadywać, jak w tym wszystkim czuła się Cassandra, zmęczona i zamknięta w czterech ścianach własnej sypialni.
Słyszała śmiechy i gwar rozmów. Gdzieś w pobliżu grupka dzieci ganiała się ulicami miasta, beztroska i cudownie obojętna. W takich chwilach Beatrycze żałowała, że była już zbyt dorosła na to, żeby do nich dołączyć. Co prawda matka nigdy zbyt chętnie nie wypuszczała ich z domu, jeśli nie było ku temu potrzeby, niemniej kiedyś nie była aż tak zaborcza. To było tak, jakby nagle coś się zmieniło, a Ariadna nagle zaczęła trząść się nad bezpieczeństwem córek, robiąc wszystko, byleby ograniczyć ich spotkania z kimkolwiek niewłaściwym. Niejednokrotnie powtarzała, że zrozumieją, kiedy dorosną, ale to wcale nie było takie proste, skoro ciągle tkwiło się w miejscu.
Beatrycze nie wyobrażała sobie, jak to byłoby mieć własne dzieci. Nie widziała siebie w roli matki, a przynajmniej nie takiej jak jej własna. Nie miała okazji być nawet ciotką, w gruncie rzeczy wątpiąc w to, czy ona albo którakolwiek z jej sióstr w ogóle miały być w stanie, by kiedykolwiek założyć rodzinę. Próbowała przekonać samą siebie, że przesadzała, ale im częściej myślała o zachowaniu Ariadny, tym więcej miała wątpliwości. Zwłaszcza odkąd Cassie zaczęły dręczyć te sny, takie pozornie nic nieznaczące drobiazgi zaczęły dawać jej się we znaki. Powinny ze sobą rozmawiać, a jednak…
– Naprawdę uważasz, że Marcus może być dzisiaj w pracy?
Poderwała głowę, by z uśmiechem spojrzeć na Cassandrę. Dziewczyna rozluźniła się, wyraźnie podekscytowana perspektywą spotkania z kimś, kto bez wątpienia wpadł jej w oko. Beatrycze nie chciała w tamtej chwili myśleć o matce, ale nie mogła powstrzymać się przed wyobrażeniem sobie miny Ariadny, gdyby dowiedziała się o Marcusie. Może to było właściwe dla każdej matki, zwłaszcza samotnie wychowującej dzieci, że nie była zachwycona perspektywą pojawienia się kogoś, kto mógłby oczarować którąkolwiek z jej córek.
– Hm… Zobaczymy – rzuciła pogodnym tonem Beatrycze, chwytając siostrę za ramię.
Nawet jeśli Cassie miała jakiekolwiek obiekcje, tym razem powstrzymała się od protestów. Obie niemal biegiem pokonały kilka kolejnych przecznic, ostatecznie zachodząc do apteki tylnym wejściem. Beatrycze puściła siostrę przodem, z uwagą obserwując, jak ta niepewnie podchodzi do uchylonych drzwi na zaplecze. Marcus zwykle kręcił się właśnie tam, pomagając co najwyżej przestawiać fiolki czy segregując nowe dostawy. Tak czy inaczej, trafienie na niego, wydawało się bardzo prawdopodobne.
Zawstydzony uśmiech, który nagle pojawił się na twarzy Cassandry, jednoznacznie to potwierdzał.
– Zgubiłyście się, panienki? – rzucił zaczepnym tonem chłopak, w pośpiechu wychodząc na zewnątrz.
Beatrycze absolutnie nie była zaskoczona tym, że mógłby podobać się jej siostrze. Był przystojny, postawny i – co najważniejsze – miły. Z ciemnymi, opadającymi a czoło włosami i czarującym uśmiechem wyglądał uroczo, zwłaszcza gdy z błyskiem w oczach spoglądał na Cassandrę.
A ta… Cóż, natychmiast zarumieniła się jak piwonia, przez kilka następnych sekund bezmyślnie wpatrując się w stojącego przed nią chłopaka.
– Dzień dobry – zagaił Marcus, próbując ukryć rozbawienie.
Kątem oka spojrzał na Beatrycze, więc machnęła mu ręką na powitanie. Skinął jej głową, ale uwagę wciąż poświęcał Cassandrze, cierpliwie czekając na jej reakcję. Ostatecznie dziewczyna drgnęła i – odchrząknąwszy – w końcu zdecydowała się odezwać, uciekając przy tym wzrokiem gdzieś w bok.
– Dzień… dobry – wykrztusiła z siebie z trudem. Gdyby nie to, że Marcus i Beatrycze stali blisko niej, żadne z nich nie zdołałoby zrozumieć tego, co mówiła.
Masz szczęście, że on też cię lubi.
– Byłyśmy w pobliżu, więc postanowiłyśmy zajrzeć – wyjaśniła usłużnie Beatrycze, próbując ratować sytuację. – Masz może chwilę? To chyba niedobrze, by dwie samotne kobiety błąkały się po mieście – dodała, a Cassie jęknęła.
– Trycze…
– Oczywiście, że to niedobrze – podchwycił natychmiast Marcus, raptownie poważniejąc. Jego spojrzenie raz po raz uciekało ku zarumienionej Cassandrze. – O ile nie macie nic przeciwko temu, żeby poczekać kwadrans… – zaczął i to wystarczyło.
– Znakomicie – zapewniła pośpiesznie.
Marcus skinął głową, po czym w pośpiechu zniknął w aptece. Przez krótką chwilę panowała cisza, podczas której Cassie wciąż wpatrywała się w miejsce, w którym stał, zanim w końcu zdołała ruszyć się z miejsca. Natychmiast podeszła do siostry i chwyciwszy ją za ramię, w pośpiechu odciągnęła rozbawioną Beatrycze od drzwi apteki, raz po raz niespokojnie oglądając się za siebie.
– Co ty robisz? – zapytała spiętym tonem, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Beatrycze, na litość Boską…
– Pilnuję, żebyś się rozerwała – wyjaśniła, po czym westchnęła przeciągle. – Oczy ci się świecą za każdym razem, kiedy o nim wspominam. A on lubi ciebie – oznajmiła, spoglądając Cassie w oczy. – Zapomnij na moment o mamie i tych swoich snach, dobrze? Po prostu… daj sobie szansę.
– Ale…
Dziewczyna urwała równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. W jej oczach pojawiło się wahanie, jednak ostatecznie kolejny raz powstrzymała się przed protestem. W zamian jedynie z niedowierzaniem potrząsnęła głową, czy to ubolewając nad zachowaniem siostry, czy też nad własnymi pragnieniami. Cokolwiek sobie myślała, prawda była taka, że chciała tutaj być – i to zwłaszcza w towarzystwie Marcusa.
Cassandra cicho jęknęła, po czym w pośpiechu zwróciła się do Beatrycze plecami, wbijając wzrok w drzwi apteki.
– Jesteś niemożliwa.
Skwitowała to cichym śmiechem, zwłaszcza że po wyrazie twarzy siostry doskonale wiedziała, że ta była jej wdzięczna. Co prawda nie powiedziała tego wprost, ale niepewny, nieco zawstydzony uśmiech, który majaczył na jej ustach, okazał się dość jednoznaczny. To, że z nadzieją spojrzała na tylnie wyjście z apteki, a jej oczy zabłysły, kiedy wkrótce później dołączył do nic Marcus, okazało się jednoznaczne.
– Więc? – rzucił chłopak pogodnym tonem. – Dokąd się wybieracie? – zapytał, a Beatrycze jakby od niechcenia rozejrzała się dookoła.
– Może nad rzekę? – zaproponowała, nie zamierzając czekać aż Cassie zacznie się jąkać. – W zasadzie… Idźcie sami, dobrze? Ja muszę jeszcze zajrzeć w jedno miejsce – dodała, a siostra jak na zawołanie spojrzała na nią w niemalże spanikowany sposób.
– Ale…
– Dogonię was później – zapewniła i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, oddaliła się w pośpiechu.

To nie tak, że miała jakiekolwiek plany. W zasadzie do końca nie była pewna, co i dlaczego robiła. Może chciała wierzyć, że Cassandra właściwie wykorzysta sytuację, ta zresztą była dorosła i – przynajmniej w teorii – najpewniej wiedziała, czego naprawdę chciała. Z kolej przy Marcusie się rozluźniała, a przecież o to chodziło. Trycze miała wrażenie, że jeśli nie ten chłopak, to nikt inny nie będzie w stanie sprawić, żeby dziewczyna poczuła się jakkolwiek lepiej.
Lubiła spacerować po rynku, kiedy ten tętnił życiem. Obserwowała zajętych swoimi sprawami ludzi, słuchała jak śmieją się i rozmawiają. W takich chwilach Londyn żył, a wraz z nim ona, w końcu nie musząc siedzieć w domu i zastanawiać się nad tym, co powinna ze sobą zrobić. Oczywiście, że mogła pójść wraz z Leaną i mamą na targ, ale to nie byłoby to samo. Wtedy musiałaby zachowywać się tak, jak oczekiwała tego Ariadna – w pośpiechu robić swoje, by – Boże uchowaj – ktoś przypadkiem nie zwrócił na nią uwagi. Liczyłyby się pośpieszne zakupy, załatwienie sprawunków i powrót do domu. Chwilami miała tego dość, o wiele bardziej preferując wychodzenie w pojedynkę albo z którąś z sióstr, byleby tylko później nie słuchać jak bardzo nierozsądna i lekkomyślna była.
Inna sprawa, że wtedy nie musiała obawiać się tego, że ktokolwiek będzie na nią patrzył. Przyciągała spojrzenia przechodniów, zwłaszcza mężczyzn, i była tego świadoma. Widziała, że uśmiechali się na jej widok i z przyjemnością odwzajemniała gesty – delikatnie, skromnie, ale jednak, by ktoś przypadkiem nie uznał, że była nieuprzejma. Mama zawsze obruszała się, kiedy to robiła, zupełnie jakby w reagowaniu na czyjąkolwiek sympatię było coś złego. To, że skinęła komuś głową albo odwzajemniła uśmiech, nie oznaczało jeszcze, że jak ostatnia naiwna zamierzała rzucić się w ramiona pierwszego mężczyzny, który stanąłby na jej drodze. Nie była głupia, ale czasami tak się czuła, co zresztą też było zasługą Ariadny.
Westchnęła w duchu, na moment spuszczając wzrok. Ostatnio myślała o zachowaniu matki częściej niż zwykle, najpewniej przez sny Cassandry. Obwiniała ją, chociaż wciąż nie była pewna o co – o nieporadność, bagatelizowanie problemu czy też to, że ta mogłaby mieć jakiekolwiek tajemnice. Beatrycze towarzyszyło niejasne przeczucie, że działo się coś niedobrego, ale za żadne skarby nie potrafiła określić co i dlaczego.
Przestała o tym myśleć, słysząc głośne rozmowy i śmiechu, dobiegające z pobliskiej karczmy. Na moment przystanęła, spoglądając na uchylone drzwi i zastanawiając nad tym, czy wejść do środka. Nie miała przy sobie pieniędzy, ale czasami lubiła usiąść gdzieś w kącie zatłoczonej sali i obserwować ludzi. Czasami słuchała rozmów i plotek, chociaż wiedziała, że to niewłaściwe. Z drugiej strony, wtedy czuła się tak, jakby mogła doświadczyć tego, co działo się w innych zakątkach Londynu i poza nim. To trochę tak, jakby podróżowała, o czym zresztą marzyła, choć nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miała wyjechać. Przynajmniej tymczasowo była tu uwiązana, a jej życie kręciło się wokół decyzji Ariadny i obecności obu sióstr.
W zasadzie mogłaby próbować się wyprowadzić. Problem polegał na tym, że potrzebowała pieniędzy, a nie sądziła, żeby znalezienie pracy było takie proste. Po pierwsze, była kobietą, na dodatek młodą i niezamężną. Mieszkała z matką, Ariadna zaś była ceniona w stopniu wystarczającym, by w razie potrzeby utrudnić jej znalezienie posady – i to tylko dlatego, że nie popierała pragnień chcącej wyrwać się z domu Beatrycze. Inna sprawa, że niektórzy dość krzywo patrzyli na kobietę, która z jakiegoś powodu wychowywała córki bez męża. Ona sama nie miała pojęcia, co stało się z jej ojcem, bo matka nie paliła się do udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień. W zasadzie już jako dzieci oduczyły się pytać, szybko przekonując się, że to strata czasu.
Tak czy inaczej, czuła się jak ptak w złotej klatce. Teoretycznie miała wszystko, bo skłamałaby, gdyby stwierdziła, że źle jej się żyło – duży dom i rodzinę, nie wspominając o tym, że nigdy nie narzekała na biedę. A jednak za tym wszystkim kryły się poglądy Ariadny, których nie rozumiała i nie zamierzała zaakceptować. Myśl o tym, że miałaby trwać w rodzinnym domu aż do śmierci, bez szans na założenie własnej rodziny i uniezależnienie się, najzwyczajniej w świecie ją przerażała.
To tak, jakby w naturalnych pragnieniach było coś złego… Jakby Ariadna wiedziała coś, czego Beatrycze co najwyżej mogła się domyślać.
– … co wydarzyło się w starej katedrze? – doszedł ją czyjś podenerwowany głos. Coś w tym tonie wystarczyło, żeby zamarła i spróbowała skupić na kolejnych słowach. – Znaleźli kolejną. To już trzecia w tym miesiącu – oznajmił jakiś mężczyzna, nie czekając na odpowiedź swojego rozmówcy.
Beatrycze potrzebowała chwili, by ostrzec dwóch mężczyzn, którzy w pośpiechu opuszczali karczmę, przed którą przystanęła. Jednego z nich znała z widzenia, bo pracował w jednym z lepiej prosperujących sklepów. Musiał być już sporo po czterdziestce, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo nigdy nie była dobra w określaniu wieku po wyglądzie. Tak czy inaczej, zapamiętałą sklepikarza, u którego kilka razy zdarzało jej się nabywać jakieś drobiazgi na prośbę matki – dość sporadycznie, bo ceny pozostawały wiele do życzenia, zbyt wysokie nawet jak na realia stolicy.
Towarzyszący sprzedawcy mężczyzna był niewiele młodszy od niego, ciemnowłosy i… okrągły. Tylko tyle potrafiła o nim powiedzieć. Kojarzył jej się z beczką, chociaż w żadnym wypadku by go o tym nie poinformowała. Liczyło się zresztą, że to on z takim przejęciem opowiadał swojemu towarzyszowi o tym, co wydarzyło się w katedrze.
– Naprawdę? – Właściciel sklepu wydawał się zaskoczony. – Niczego nie słyszałem… A takie informacje zwykle rozchodzą się błyskawicznie, nawet tutaj. Jesteś pewien, że…?
– Oczywiście, że tak! – Okrągły mężczyzna rzucił rozmówcy niemalże urażone spojrzenie. – Po prostu niektórzy nie chcą, żeby o tym mówić. Sam rozumiesz…
Sklepikarz skinął głową.
– Dobrze, dobrze… – zreflektował się pośpiesznie. – Ale co tak naprawdę się stało? Kolejna kobieta, która…
– Cii… – padło w odpowiedzi. – To złe miejsce. Powiem ci później.
Obaj oddalili się w pośpiechu, nadal szepcąc między sobą. Beatrycze odprowadziła ich wzrokiem, w równym stopniu zaciekawiona, co i zaniepokojona. Coś w tej rozmowie przyprawiło ją o dreszcze, chociaż wciąż nie miała pewności, czego dotyczyła. Mogła co najwyżej domyślać się w czym rzecz, co zresztą nie było takie trudne, bowiem słowa mężczyzny w naturalny sposób skojarzyły jej się ze sprawą, którą jeszcze dwa tygodnie temu wydawał się żyć cały Londyn.
Tak naprawdę zaczęło się blisko miesiąc temu, kiedy zniknęła pierwsza dziewczyna. Słyszała plotki o tym, że później znaleziono ją martwą, bez chociażby kropelki krwi w ciele. A później jeszcze jedną, chociaż nikt nie potwierdził tego wprost. Wielu twierdziło, że to jedynie bajka – zniekształcona plotka, którą należało zignorować jak najszybciej ukrócić. Ludzie zawsze lubili przekręcać fakty tak, by faktyczne wydarzenia wydawały się bardziej przejmujące, może wręcz przerażające. Tak musiało być w tym przypadku, bo jak inaczej miałaby rozumieć te dziwne zgony.
Oczywiście niektórzy wierzyli w siły nieczyste. Słyszała o karze boskiej, klątwie i czym popadnie. Nie miała pojęcia, czy była w tym chociaż odrobina prawdy, zresztą to brzmiało jak abstrakcja. Istoty mroku – coś, co nie było człowiekiem i nawet nie powinno istnieć… Może gdyby miała pięć lat, wzięłaby to pod uwagę, ale w innym wypadku? To musiał być jakiś wariat, który w szczególny sposób umiłował sobie zabijanie kobiet, na dodatek w sposób dość okrutny, bo takim wydawało się upuszczenie krwi z ciała. Niektórzy mawiali nawet, że posoka zniknęła, bo ktoś – albo coś – najzwyczajniej w świecie ją wypiło, ale Beatrycze na samą myśl robiło się niedobrze.
Picie krwi. Istoty żyjące w mroku…
Nie, to zdecydowanie nie było coś, w co mogłaby uwierzyć.
W milczeniu ruszyła w drogę powrotną, próbując wyrzucić z pamięci usłyszaną rozmowę. Nagle straciła ochotę na dalsze pałętanie się po okolicy bez celu, z dwojga złego woląc dołączyć do Marcusa i Cassandry. Cóż, dała im dość czasu, by nacieszyli się sobą, a przynajmniej tak sądziła. W razie co zawsze mogła się wycofać, chociaż – przynajmniej w teorii – powinna zabawić się w przyzwoitkę. Tak to działało, prawda? Niezamężna panna nie powinna zbliżać się do mężczyzny przed ślubem bardziej niż to konieczne, cokolwiek miałyby znaczyć granice przyzwoitości. To i tak wydawało się lepsze od zasad Ariadny, która zachowywała się tak, jakby pojedyncze męskie spojrzenie mogło sprawić, że jej córki zrobią coś naprawdę niewłaściwego.
Uśmiechnęła się pod nosem, chociaż wciąż nie było jej do śmiechu. W drodze przez miasto wciąż towarzyszył jej dziwny niepokój, który za wszelką cenę próbowała zignorować. Czuła się dziwnie, raz po raz myśląc o rozmowie mężczyzn z jadłodajni. Miała tylko nadzieję, że informacje mimo wszystko nie miały dotrzeć do matki, bo to byłoby kolejnym argumentem, by pilnować córek bardziej, niż byłoby to wskazane. Co prawda perspektywa tego, że po Londynie pałętał się ktoś, kto zabijał kobiety, była niepokojąca, ale to wciąż były tylko plotki. Ludzie opowiadali sobie takie historie cały czas, czy to z nudów, czy to z przeświadczeniem, że każda zasłyszana wiadomość była prawdziwa.
Jeszcze zanim znalazła Cassandrę i Marcusa, doszły ją radosne śmiechy. To wystarczyło, by rozluźniła się, w równym stopniu uspokojona, co i na swój sposób dumna. Dawno nie słyszała siostry tak szczęśliwej, zwłaszcza odkąd zaczęły się te koszmary. Przystanęła w cieniu jednego z pobliskich drzew, z ukrycia obserwując dwie ganiające się postaci. Zachowywali się jak dzieci, cudownie nieświadomi i po prostu zadowoleni ze swojego towarzystwa. Cassie wciąż się rumieniła, ale już nie wyglądała na aż tak zmieszaną, jak wcześniej. W pewnym momencie pozwoliła nawet, by Marcus porwał ją na ręce i okręcił wokół własnej osi. Piszczała przy tym, śmiała się i wyrywała, ale nie na tyle gwałtownie, by wyglądało to tak, jakby faktycznie chciała uciec. Taki widok był rzadkością, więc Beatrycze chłonęła go całą sobą, mimowolnie myśląc, że przecież właśnie tak to powinno wyglądać – zwłaszcza że jej siostra była piękna, dorosła i jak najbardziej zasłużyła na kogoś, kto traktowałby ją dobrze.
A ty?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Co z tobą? Skoro wiesz, co dobre dla Cassandry, dlaczego sama nie potrafisz wyrwać się z tego domu?
Skrzywiła się, jednocześnie zakładając ramiona na piersiach. Nerwowo potarła przedramiona, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle czując się jak intruz z tym, że mogłaby obserwować roześmianą dwójkę. To było coś w pełni ich, całkowicie intymnego, w co nie powinna ingerować. Nikt nie miał do tego prawa.
Wzruszyła ramionami, z wolna wycofując, zanim Cassandra albo Marcus zdążyliby ją zauważyć. Mogła dać im jeszcze trochę czasu… Kwadrans albo nawet dłużej, zanim faktycznie musiałyby z siostrą wracać do domu.
Jeśli chodziło o nią, mogła zaczekać. Prędzej czy później miał pojawić się ktoś, przy kim poczułaby się równie szczęśliwa.
A potem w końcu mogłaby odejść, by zacząć żyć tak, jak od samego początku chciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz