niedziela, 17 czerwca 2018

Rozdział I

To nie był pierwszy raz, kiedy w nocy wszystkich obudził rozpaczliwy krzyk Cassandry.
Beatrycze gwałtownie poderwała się na łóżku, co najmniej zaniepokojona. Być może przez ostatnie tygodnie powinna przywyknąć do dręczących siostrę koszmarów, ale za każdym razem, gdy zrywała się w nocy, ściągnięta płaczem Cassie, czuła się równie oszołomiona. Tak było i tym razem, kiedy już z przyzwyczajenia poderwała się z łóżka, chwyciła przerzucony przez oparcie krzesła szlafrok i zarzuciwszy go na ramiona, popędziła do sąsiedniej sypialni.
Jak zwykle zjawiła się na miejscu jako pierwsza. Nie miała pojęcia czy to przypadek, czy może matka i Leana zaczynały patrzeć na powracające sny przez palce, uznając je jako coś normalnego, ale to nie było istotne. Liczyło się, że to w jej ramiona zawsze wpadała Cassandra, rozpaczliwie szukając poczucia bezpieczeństwa. Za każdym razem reagowała tak samo: blada, roztrzęsiona i drżąca tak bardzo, jakby miała febrę. W takich chwilach Beatrycze nie pozostawało nic innego, jak tylko tulić siostrę do siebie, w pośpiechu wyrzucając z siebie jakieś pocieszające słowa, które i tak nie miały przynieść dziewczynie ukojenia.
– Znowu? – doszło ją gdzieś od strony drzwi. Leana brzmiała na zaspaną, choć do jej głosu mimo wszystko wkradła się troska.
Beatrycze nie próbowała odpowiadać. Słodki Jezu, przecież miała oczy, prawda? Obie noc w noc oglądały Cassandrę w stanie, który chwilami zakrawał wręcz o histerię, a to zdecydowanie nie było normalne. Co więcej, żadna z nich nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby pomóc, mogąc co najwyżej rozkładać ręce i czekać, aż jakieś błyskotliwe rozwiązanie spadnie im z nieba.
Westchnęła cicho, ostrożnie odsuwając się od siostry. Cassie wciąż siedziała na łóżku, delikatnie przy tym drżąc, chociaż nie aż tak bardzo, jak zaraz po przebudzeniu. Niebieskie oczy niespokojnie wodziły po malutkiej sypialni, a materiał cienkiej koszuli nocnej, którą miała na sobie, kleił się do spoconego ciała. W zasadzie dziewczyna wyglądała tak, jakby dopiero co zażyła kąpieli, chociaż – co Beatrycze odkryła z ulgą, kiedy wzięła siostrę za rękę – nie była rozpalona.
– Cassie… Hej, Cassie – rzuciła łagodnie, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. Miała wrażenie, że przemawia do dziecka, chociaż paradoksalnie to właśnie Cassandra była z nic wszystkich najstarsza. – Już dobrze. Co ci się śniło?
– Ja…
Dziewczyna urwała, po czym gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Głos drżał jej tak bardzo, że ledwo była w stanie się odezwać. Z przestrachem spojrzała na Beatrycze, wyraźnie mając problem ze skupieniem wzroku na twarzy siedzącej tuż obok siostry. Dłonie Cassandry zadrżały, zupełnie jakby miała zamiar wyrwać je z jej uścisku.
Cokolwiek miała zamiar powiedzieć, ostatecznie nie miała po temu okazji, bowiem od strony drzwi dobiegł chłodny głos Adriany.
– Nie pytaj jej o to za każdy razem, Beatrycze – upomniała chłodno matka, wymijając Leanę, by wejść do sypialni. Brzmiała na zmartwioną, ale przede wszystkim zagniewaną, jednak zdenerwowanie w jej przypadku nie było niczym nowym. Nie w ostatnim czasie, a przynajmniej tyle zdążyła zauważyć Trycze. – Idźcie do siebie. Nikomu nic nie jest – dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Cassie drgnęła, po czym mocniej chwyciła Beatrycze za ręce. Było w tym coś rozpaczliwego, co z miejsca uświadomiło dziewczynie, że siostra nie chciała zostać sama. Właśnie dlatego nie ruszyła się z miejsca, wciąż uparcie siedząc przy Cassandrze i raz po raz przeczesując palcami jej zmierzwione jasne włosy.
– Mamo… – zaczęła, gotowa zaprotestować, ale Ariadna jedynie westchnęła, wyraźnie sfrustrowana.
– Czy chociaż raz mogłabyś zrobić to, o co cię proszę? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Ja zostanę z Cassandrą. Wróć do siebie i nie siej paniki.
Tym razem usłuchała, po tonie matki poznając, że tak naprawdę nie ma wyboru. Gniew wezbrał w niej w odpowiedzi na takie traktowanie, zwłaszcza że nie po raz pierwszy miała ochotę się z Ariadną kłócić, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. To wciąż była jej matka, a przy tym głowa domu, o czym nie wolno jej było zapominać. Musiała pamiętać o szacunku wobec tej kobiety, nawet gdy wszystko w niej aż rwało się, by wprost oznajmić, że nie podobały jej się podejmowane przez nią decyzję.
Bez słowa wstała, w pośpiechu wychodząc na korytarz. Dopiero gdy już starannie zamknęła za sobą drzwi i znalazła się w pogrążonym w ciemnościach hallu, oparła się plecami o ścianę, ledwo tłumiąc jęk. Z trudem zmusiła się do rozprostowania zaciśniętych w pięści dłoni, bo zbytnio korciło ją, by z całej siły w coś uderzyć – chociażby w ścianę. W ten sposób prędzej zrobiłaby sobie krzywdę, niż faktycznie poczuła lepiej, a przecież nie o to chodziło.
To nie tak, że uważała matkę za złą osobę. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza że istniało dość powodów, by darzyła Ariadnę szacunkiem – i to nawet wtedy, gdy ta wystawiała jej nerwy na próbę. Obie miały trudny charakter, równie uparte i nieustępliwe, co w sytuacjach konfliktowych mogło skończyć się w tylko jeden sposób. Beatrycze próbowała przekonywać samą siebie, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się do ciągłego napięcia, w którym żyła zmuszona samotni wychowywać trzy córki Ariadna, ale to nie było takie proste. Na Boga, nie wątpiła, że matka je kochała, ale obserwując jej zachowanie, czasami nie mogła pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę każda z nich była dla kobiety najgorszą z możliwych kar.
Teraz wszystko dodatkowo komplikowało zachowanie Cassandry. Beatrycze nie potrafiła już zliczyć, jak wiele razy siostra budziła się z krzykiem, po wszystkim i tak nie będąc w stanie wyjaśnić, co aż tak bardzo ją przeraziło. „Nie pamiętam” – odpowiadała niezmiennie, aż w końcu Ariadna i Leana przestały pytać. Z jednej strony to, że odpuściły, nie wydawało się aż tak bardzo szokując, ale mimo wszystko Trycze nie potrafiła tak po prostu pozostać obojętna. Czuła, że dzieje się coś niedobrego i to ją martwiło, zwłaszcza że odkąd Cassie zaczęły dręczyć koszmary, matka wydawała się jeszcze bardziej spięta.
Albo to ja jestem przewrażliwiona… Obie mamy prawo być, pomyślała mimochodem. Żadna z nich od dawna nie przespała spokojnie całej nocy, więc nawracające napięcie wydawało się naturalne.
Z pokoju Cassandry doszedł ją cichy śpiew matki. Coś w znajomej kołysance i – dla odmiany – łagodnym brzmieniu głosu kobiety sprawiło, że Beatrycze również się rozluźniła, nagle czując tak, jakby zeszło z niej całe napięcie. Westchnęła, po czym w końcu zmusiła się, by wrócić do pokoju. Wróciła do łóżka, wcześniej odrzucając na bok szlafrok, ale nie była w stanie zmusić się, by ot tak ułożyć się do snu. Myślami wciąż była przy roztrzęsionej siostrze, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co musiałoby się stać, by Ariadna w końcu przyznała, że z jej najstarszą siostrą działo się coś niedobrego.
W tym roku Cassandra skończyła dwadzieścia pięć lat, a jednak wciąż mieszkała w rodzinnym domu, bynajmniej nie zachowując się jak ktoś, kto w najbliższym czasie zamierzał się ustatkować. Chociaż kobiety w tym wieku w większości dawno mogły pochwalić się mężem i przynajmniej jednym dzieckiem, jej siostra nie zachowywała się jak ktoś, kto marzy o takim życiu. Tak naprawdę żadna z nich nie była gotowa, by zamieszkać osobno i zacząć funkcjonować na własną rękę. Odkąd Beatrycze sięgała pamięcią, wszystko kręciło się wokół Ariadny – to ona kontrolowała sytuację, zarabiała na dom i robiła wszystko, byleby trzymać córki przy sobie. Zwykle żadna z nich nie zwracała na to uwagi, przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy i postępowania matki, ale coś w kruchości zapłakanej, przerażonej Cassandry, niezmiennie sprawiało, że Trycze coraz częściej myślała, że coś jest nie tak. Już nie chodziło wyłącznie o zachowanie siostry, ale przede wszystkim narastające poczucie, że ta nie poradziłaby sobie z daleka od rodzinnego domu.
Żadna z nas nie dałaby rady. Beatrycze również sobie tego nie wyobrażała, niepewna w jaki sposób miałaby zabrać się choćby do szukania pracy. Raz nawet napomniała o tym Ariadnie, ale tylko ją tym zdenerwowała, w odpowiedzi dostając cały wykład o niewdzięczności. To był jedynie kolejny dowód na to, że ona i matka nie miały prawa się porozumieć, mijając się z poglądami na wszystkich możliwych płaszczyznach.
Tak było również w przypadku pogarszającego się stanu Cassandry. Trycze coraz częściej miała wrażenie, że to ona jest tą najstarszą i najrozsądniejszą w domu. Co więcej, tylko ona wciąż próbowała z siostrą na temat tych snów rozmawiać, co tylko irytowało Ariadnę. Nie chciała zarzucać matce niedbalstwa, ale jak inaczej miała określić to, że ta wydawała się patrzeć na problem przez palce, zupełnie jakby miała nadzieję, że ten w magiczny sposób zniknie. W pewnym momencie początkowa troska ustąpiła miejsca obojętności, a Beatrycze nie miała pojęcia, co się zmieniło. To było wręcz tak, jakby matka już spisała Cassie na straty, jakkolwiek przerażająco by to nie brzmiało.
Właśnie dlatego pragnęła coś zrobić. Nie chciała dłużej słuchać, że to zwykłe sny – koszmary, które prędzej czy późnij same miały ustąpić. To trwało za długo – dobry miesiąc, jeśli nie więcej, bo w międzyczasie straciła rachubę. Co więcej, miała wrażenie, że siostra dosłownie gaśnie w oczach, coraz bardziej anemiczna, blada i wymęczona.
Z westchnieniem wtuliła twarz w poduszkę. Przynajmniej już nie słyszała ani krzyków, ani śpiewu matki czy płaczu Cassandry. Została sama w absolutnej ciszy, ale wciąż nie potrafiła się rozluźnić. Miała złe przeczucia, chociaż wciąż nie potrafiła stwierdzić, czego dotyczyły. Bała się, że Cassie była chora – i to w sposób, w który nie cierpiało wyłącznie jej ciało, ale przede wszystkim duch. Jeśli to były początki szaleństwa…
Nie wiedziała, co działo się z ludźmi, którzy wariowali. Miała jedynie pewność, że nic dobrego. Kto wie, może dlatego Ariadna wolała udawać, że nic się nie dzieje – żeby nikt nie wyrwał jej córki z rodzinnego domu, traktując jako kogo niepoczytalnego. Nie zmieniało to jednak faktu, że przymykanie oczu na stan Cassandry również nie było dobrym rozwiązaniem.
– Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, chroń moją siostrę – wyszeptała w ciemność. Modlitwa na swój sposób przynosiła ukojnie, choć Beatrycze miała wątpliwości, czy w takiej formie miała rację bytu. Może powinna okazać szacunek, paść na kolana i zacząć powtarzać wpajane od dziecka formułki. – Cassandra niczym nie zawiniła.
Odpowiedziała jej wyłącznie martwa cisza.
I choć to było do przewidzenia, a Beatrycze wcale nie liczyła, że jakaś tajemna siła jednak istniała i była gotowa ją wysłuchać, nagle poczuła się nieswojo. Ogarnięta irracjonalnym poczuciem, że ktoś ją obserwuje, w pośpiechu naciągnęła na siebie kołdrę, przykrywając się aż po samą szyję.
Zwinięta w ciasny kokon, jeszcze długo czekała na nadejście snu.

Cassandra wyglądała źle. Blada jak papier, z podkrążonymi oczami i zmierzwionymi włosami, wydawała się bliska tego żeby zasnąć na stojąco. Beatrycze zawahała się, w milczeniu obserwując siedzącą przy kuchennym stole siostrę, podczas gdy ta nerwowo bawiła się kubkiem wody. Nic nie wskazywało na to, żeby Cassie zamierzała zabrać się za śniadanie, chociaż co do jedzenia zdecydowanie dobrze by jej zrobiło.
– Dzień dobry – rzuciła z wahaniem Trycze, próbując ściągnąć na siebie uwagę dziewczyny.
Cassandra drgnęła, nagle prostując się niczym struna. Ręką potrąciła kubek, rozlewając na blat wodę. Z jękiem poderwała się na nogi, nerwowo gładząc materiał wilgotnej sukienki.
– O rany… Beatrycze, nie strasz mnie tak – wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Przez moment wyglądała, jakby zaraz miała się popłakać, tępo wpatrując się przy tym na rozlaną, skapującą na podłogę wodę.
– Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie, nagle jeszcze bardziej zmartwiła. – Poczekaj, sprzątnę to. Po prostu usiądź – dodała, podchwyciwszy zaniepokojone spojrzenie siostry.
Znalazła kilka skrawków materiału, które matka nieraz używała przy sprzątaniu. Odstawiła kubek na bok, po czym ułożyła ścierkę na powstałej kałuży, czekając aż woda wsiąknie w tkaninę. Nie śpieszyła się, bardziej skupiona na Cassandrze, niż wycieraniu stołu. Martwiła się, przez moment mając wręcz ochotę pogładzić siostrę po bladym policzku albo najzwyczajniej w świecie ją uściskać.
W roztargnieniu otarła dłonie o sukienkę. Nie była pewna, która jest godzina, ale musiało być koło południa. Nie żeby była zaskoczona, że siostra znów spała do późna, ale to i tak ją niepokoiło.
– Dobrze się czujesz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Żeby ukryć niepokój, zaczęła w pośpiechu krążyć po kuchni. Znalazła miskę, do której zaczęła zbierać wodę, chcąc przy okazji zająć czymś ręce. Dyskretnie wciąż obserwowała Cassandrę, mając wrażenie, że ta nawet nie rozumiała, o co w tamtej chwili Beatrycze mogłaby ją pytać.
– Jestem zmęczona. – Dziewczyna wsparła brodę na dłoniach. – Zresztą nieważne. Mama wyszła?
– Poszły z Leaną na targ. Ja wolałam zostać w domu.
Jeszcze kiedy mówiła, odwróciła się do siostry plecami, wbijając wzrok w odsłonięte okno. Na zewnątrz jak zwykle panowała szaruga, co w przypadku wiecznie zachmurzonego Londynu nie było niczym nowym. Kto wie, może tym razem przynajmniej nie miało padać, chociaż zaczynała szczerze wątpić, czy w najbliższym czasie zdarzy się przynajmniej jeden dzień bez deszczu. Ta pogoda ją przygnębiała, chociaż jako dziecko lubiła biegać po kałużach i wdychać zapach świeżego, wilgotnego powietrza.
– Musisz przestać to robić, Trycze – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
– Co takiego? – zapytała w roztargnieniu.
Cassandra westchnęła przeciągle.
– A niby to ja źle sypiam… – mruknęła i przez krótką chwilę wyglądała na bliską tego, żeby jednak się uśmiechnąć. Po chwili jednak raptownie spoważniała, w zamian koncentrując wzrok na Beatrycze. – Kłócić się z mamą. W nocy też prawie zaczęłyście się sprzeczać.
– Więc niech przestanie mnie traktować jak piąte koło u wozu – obruszyła się. Rzuciła Cassandrze co najmniej poirytowane spojrzenie. – Martwię się o ciebie. Wiem, że mama też, ale trudno mi z taką obojętnością jak ona patrzeć na to, co się dzieje.
– To nie jest obojętność – zaoponowała natychmiast Cassie. – Mama po prostu… – Zamilkła, ostatecznie ograniczając się do wzruszenia ramionami. – No i siedziała przy mnie w nocy.
Beatrycze z wolna wypuściła powietrze. Coś w tych słowach i tonie siostry sprawiło, że poczuła się gorzej niż do tej pory. Być może faktycznie przesadzała, oceniając zachowanie Ariadny gorzej niż powinna. Różniły się z matką pod względem charakteru i podejścia do życia, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło, a już na pewno nie wykluczało zamartwiania się. Może po prostu sama była zbyt emocjonalna, ale nie potrafiła inaczej zachowywać się w sytuacji, w której czuła, że z jej siostrą działo się coś niedobrego.
Mimo wszystko wysiliła się na spokój i to, żeby jednak skinąć głową. Jeśli w ten sposób mogła uspokoić Cassandrę, zamierzała pozwolić sobie na przynajmniej tyle.
– Może masz rację – powiedziała, siląc się na spokój. – Zresztą to teraz nieistotne. Na pewno dobrze się czujesz?
– Na pewno – zapewniła natychmiast Cassie, ale obie doskonale wiedziały, że to wierutne kłamstwo.
Beatrycze spojrzała na siostrę z powątpiewaniem, ale ostatecznie nie skomentowała jej słów nawet słowem. Dokończyła sprzątanie, po czym na krótką chwilę wyszła przed dom, decydując się zostawić wilgotną ścierkę na ganku. Późne lato zapowiadało się wyjątkowo ciepło, chociaż deszczowo. Na razie jednak nie padało i zamierzała z tego skorzystać, po cichu licząc na to, że ten stan utrzyma się przez cały dzień.
Skrzyżowała ramiona na piersiach, w milczeniu wpatrując się w zachmurzone niebo. Ciepły wiatr muskał jej policzki, rozwiewając włosy i niosąc ze sobą przyjemny zapach jaśminowca. To sprawiło, że Beatrycze przynajmniej na krótką chwilę zdołała się rozluźnić, chociaż wciąż targały nią raz po raz powracające wątpliwości.
– Trycze?
Głos Cassandry wyrwał ją z zamyślenia. Kiedy obejrzała się przez ramię, przekonała się, że siostra stała tuż za nią, niepewnie tkwiąc w progu. Beatrycze naszła dziwna, niepokojąca myśl, że dziewczyna z obawą rozglądała się dookoła, zupełnie jakby obawiała się, że gdzieś w pobliżu krył się ktoś, kto mógłby ją zaatakować.
– Hm? – Rzuciła Cassie zachęcające spojrzenie, rozdrażniona przeciągającym się milczeniem. – Coś nie tak? – drążyła, ale nie od razu doczekała się odpowiedzi.
– Zaczynam się siebie bać – oznajmiła w końcu Cassandra i coś w tych słowach skutecznie przyprawiło Beatrycze o gęsią skórkę.
Potarła ramiona, próbując w ten sposób się rozgrzać. Wyczekujące spojrzenie wbiła w siostrę, świadoma wyłącznie coraz mocniej trzepocącego się w piersi serca. Jeśli do tej pory się martwiła, teraz zaczynała być wręcz przerażona.
– Mamy nie ma w domu – przypomniała cicho, starannie dobierając słowa. Liczyła się z tym, że Cassandra mogła nie być zadowolona z tego, że mogłyby robić cokolwiek za plecami Ariadny. – Jeśli chcesz porozmawiać o tych twoich snach…
– Nie pamiętam ich – rzuciła przepraszającym tonem Cassie. – Ale…
– Co takiego?
Dziewczyna jedynie potrząsnęła głową. Chociaż to wydawało się wręcz niemożliwe, jakimś cudem pobladła bardziej niż do tej pory. Wzrokiem na dłuższą chwilę uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wyglądając na chętną, żeby w popłochu się wycofać.
– Nie wiem – przyznała w końcu i znów zamilkła. Zaczęła nerwowo bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając jasne loki na palec. – Pamiętam… cienie. I szepty – dodała, nagle się wzdrygając.
– Szepty…? – powtórzyła z wahaniem Beatrycze.
Czuła, że siostra czegoś jej nie mówi. Może faktycznie tego nie pamiętała, a może po prostu celowo unikała tematu – nie miała pewności i tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć. Wystarczyło, że tych kilka informacji tak czy siak zdołało przyprawić ją o dreszcze.
– Nie wiem – powtórzyła Cassandra, po czym nagle jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Beatrycze była gotowa przysiąc, że przez krótką chwilę widziała cisnące się do oczu siostry łzy. – Brzmię jakbym zaczynała wariować. Trycze…
Zareagowała w pełni machinalnie, w pośpiechu doskakując do siostry i bez słowa biorąc ją w ramiona. Cassie wtuliła się w nią bez słowa, wyraźnie się rozluźniając – tylko na chwilę, ale to było lepsze niż nic. W tamtej chwili Beatrycze poczuła, że dalsze drążenie tematu zdecydowanie nie wchodziło w grę, przynajmniej do czasu, aż siostra zdołałaby dojść do siebie.
– Nie myśl o tym teraz – wyrzuciła z siebie na wydechu, próbując zabrzmieć jak najbardziej przekonująco. Spróbowała nawet się uśmiechnąć, ale wiedziała, że wyszło jej to marnie. – Chodźmy na spacer, co? Na razie nie pada, a ty potrzebujesz świeżego powietrza. Zresztą… Kto wie? Może Marcus będzie dzisiaj pomagał w aptece? – dodała zaczepnym tonem.
Siostra drgnęła, po czym spojrzała na nią niemalże w panice. Mimo wszystko w zaszklonych od łez oczach pojawił się błysk zaciekawienia. To wystarczyło, by Beatrycze nabrała pewności, że jej podejrzenia były słuszne, a siostra jak najbardziej była zainteresowana pewnym przystojnym pomocnikiem aptekarza – nawet jeśli sama nie potrafiła tego przed samą sobą przyznać. Cóż, przekonania, które każda z nich przyswoiła sobie przy matce, mimo wszystko robiły swoje, co jednak nie było w stanie zmienić tego, że każda z nich nadal miała prawo się zakochać.
– Sama nie wiem… – Cassandra zawahała się, ale po jej tonie dało się wyczuć, że tak naprawdę już podjęła decyzję. – Och… A co z mamą i Leaną?
– Z tego co wiem, obie i tak wrócą późno – zapewniła, po czym stanowczo pociągnęła siostrę za sobą. – Chodź. Przynajmniej trochę się rozbudzisz.
Nawet jeśli dziewczyna wciąż miała wątpliwości, ostatecznie uległa. Beatrycze poczuła, że kamień spada jej z serca. Na krótką chwilę zdołała się rozluźnić, chociaż wciąż miała wątpliwości co do tego, co powinna myśleć o zachowaniu siostry.
Gdyby choć na moment mogła zapomnieć o wszystkim, co się działo, może wszystko stałoby się prostsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz