niedziela, 17 czerwca 2018

Prolog

Ciemne chmury zebrały się nad jak zwykle deszczowym Londynem. Beatrycze wzniosła twarz ku pociemniałemu niebu, czekając aż pierwsze krople deszczu spadną na ziemię, przy okazji chłodząc jej bladą, rozpaloną twarz. W zamyśleniu gładziła rysując się pod sukienką, wyraźny już ciążowy brzuch, próbując w ten sposób się uspokoić. Na swój sposób pomagało, bo łagodne ruchy dziecka miały w sobie coś kojącego, przynosząc kobiecie jakże upragnione ukojenie.
Wiedziała, że wizyta w domu matki to zły pomysł. Mogła przewidzieć, że Ariadna nie będzie zachwycona tym, co córka miała jej do zakomunikowania. Lawrence ostrzegał ją, nie pierwszy raz powtarzając, że rozsądniej będzie poczekać do narodzin dziecka, a najlepiej całkiem powstrzymać od jakichkolwiek kontaktu z babką małego, ale Beatrycze nie potrafiła się na to zdobyć. Słodki Jezu, to wciąż była jej matka – i z pewnością nadal ją kochała, nawet jeśli regularnie powtarzała, że najmłodsza córka to dla niej skaranie boski.
W to przynajmniej wierzyła do dzisiejszego popołudnia, póki nie odważyła się stanąć z Ariadną oko w oko, pierwszy raz od wielu miesięcy. Dłoń Beatrycze zadrżała, kiedy machinalnie uniosła ją do twarzy, muskając wciąż obolały policzek. Mogła zarzucić matce naprawdę wiele, począwszy od złośliwości, przez całkowity brak akceptacji dla Lawrence’a, ale kobieta nigdy dotąd nie podniosła na niej ręki. Tym bardziej policzek okazał się bolesny, bardziej raniąc duszę niż ciało coraz bardziej rozżalonej Trycze.
Nic jednak nie skrzywdziło jej bardziej od słów matki, które padły w chwili, w której Ariadna zdecydowała się skomentować ciążę Beatrycze.
– Lepiej dla ciebie, żebyście oboje umarli, zanim ona przyjdzie na świat – oznajmiła lodowatym tonem, wpatrując się w zaokrąglony brzuch córki.
Początkowo pełnia tych słów nie dotarła do kobiety i wyłącznie dlatego znalazła w sobie dość siły, żeby odpowiedzieć.
– To syn – wyszeptała, osłaniając rysującą się pod ubraniem wypukłość dłonią, zupełnie jakby w ten sposób mogła ochronić rozwijającą się pod jej sercem istotę przed wszelakim niebezpieczeństwem, zwłaszcza życzeniem matki. Już wtedy łzy zaczęły zbierać się w jej oczach, ale prawie nie była tego świadoma. – Będziesz miała wnuka.
Ariadna wpatrywała się w nią w milczeniu; niebieskie oczy dosłownie przeszywały Beatrycze na wskroś, zdradzając nieme oskarżenie. Nie zapytała o to, skąd w ogóle wiadomo było, jakiej płci będzie dziecko. Nie musiała, zresztą informacja, że na świat jednak nie miała przyjść dziewczynka, najwyraźniej niczego dla niej nie znaczyła.
– Tym bardziej – stwierdziła w końcu, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Jesteś taka głupiutka… Moja naiwna Beatrycze – dodała niemalże pobłażliwym tonem.
Mniej więcej wtedy dla kobiety stało się jasne, że nie ma czego szukać w rodzinnym domu. W zasadzie zrozumiała to już lata temu, kiedy uciekła do Lawrence’a, zostawiając za sobą rodzinny dom i wszystko to, co miała, ale to było najmniej istotne, skoro w końcu zrozumiała. Przez lata wciąż żyła cichą nadzieją, że coś się zmieni. Chciała, żeby Ariadna zrozumiała, że ją krzywdzi, ale najwyraźniej w myśleniu i postępowaniu matki absolutnie nic się nie zmieniło.
Właśnie po tym wszystkim wylądowała w samym środku Londynu, zapłakana i roztrzęsiona. W tamtej chwili całą sobą żałowała, że nie posłuchała męża albo przynajmniej nie zabrała go ze sobą. Z drugiej strony, jak znała Lawrence’a, wpadłby w szał, a do tego nie chciała dopuścić. Zbyt wiele razy pomstował na Ariadnę, by teraz dobrowolnie dała mu kolejny powód do nerwów.
– Beatrycze… Na litość boską, Beatrycze!
Wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Zamrugała, po czym pośpiesznie obejrzała się przez ramię akurat w chwili, w której L. szybkim krokiem ruszył w jej stronę. Dostrzegła na jego twarzy nieopisaną wręcz ulgę, co uświadomiło jej, że  zwlekała z powrotem do domu zdecydowanie zbyt długo. Stała na ulicy, przemoczona i zziębnięta, co zwłaszcza w zaawansowanej ciąży nie było najlepszym pomysłem. Nic dziwnego, że Lawrence się martwił, zwłaszcza że przecież wiedział dokąd poszła.
– L. – Wysiliła się na blady uśmiech, kiedy znalazł się tuż obok niej, natychmiast biorąc w ramiona. Miała nadzieję, że krople deszczu skutecznie ukryją to, że wciąż płakała, ale po wyrazie twarzy męża poznała, że nie ma na co liczyć. Nie, skoro znał ją aż za dobrze. – Przepraszam. Straciłam poczucie czasu – wyjaśniła i głos nieznacznie jej zadrżał od ledwo powstrzymywanych emocji.
– Jesteś lodowata – uświadomił spiętym tonem, poprawiając okrywającą ją chustę. Poza sukienką i pośpiesznie narzuconym na ramiona skrawkiem materiału, nie miała ze sobą niczego. – Całkiem postradałaś zmysły, moja radości? – zapytał, ujmując jej dłonie w swoje i pocierając je lekko, by mogła się rozgrzać.
– Przepraszam… – powtórzyła, czując nieprzyjemny ucisk w gardle.
Powinna być rozsądniejsza. Zwłaszcza teraz, kiedy nosiła pod sercem ich dziecko, musiała na siebie uważać. Kto jak kto, ale Lawrence nie zasłużył sobie na to, żeby regularnie dostarczała mu takich stresów. Co więcej, wciąż była odpowiedzialna za nowe życie, które nosiła pod sercem, a które z taką łatwością mogła stracić.
Zwłaszcza teraz, w pamięci wciąż mając okrutne słowa matki, za nic nie zamierzała na to pozwolić.
– Zapytałbym jak poszło, ale chyba widzę – usłyszała, więc w pośpiechu przeniosła wzrok na L.
– Nie chcę o tym rozmawiać – przyznała zgodnie z prawdą.
Skinął głową. Jasne włosy kleiły mu się do twarzy, wilgotne od padającego deszczu. Obje tkwili w środku coraz większej ulewy, co ostatecznie skłoniło mężczyznę do zaprowadzenia ją pod zadaszenie jednego z najbliższych budynków. Dopiero wtedy do Beatrycze dotarło, że jest jej zimno i że drży niespokojnie, wstrząsana coraz silniejszymi dreszczami.
Lawrence z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Coś w jego błękitnych oczach skłoniło Beatrycze do tego, by unieść dłoń ku twarzy męża, delikatnie muskając jego policzek. L. natychmiast chwycił ją za nadgarstek, odciągając jej dłoń i składając na niej delikatny pocałunek.
– Nigdy więcej mi tego nie rób, Trycze.
Spuściła wzrok. W tamtej chwili jeszcze nie wiedziała, że w przyszłości skrzywdzi go o wiele bardziej, niż oboje mogliby sobie wyobrazić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz