niedziela, 17 czerwca 2018

„Nigdy nie chciałam być matką…”

To był jeden z tych złych dni.
W zasadzie Kristin miała wrażenie, że doświadcza takich niemalże cały czas, ale tym razem było inaczej – pod wieloma względami gorzej. Krążyła niespokojnie po tunelach, mając wrażenie, że zabije pierwszą osobę, która będzie miała nieszczęście stanąć jej na drodze. Nawet Wiilliam trzymał się z daleka, a to o czymś świadczyło, zwłaszcza że swoim zwyczajnym zachowaniem aż prosił się o to, by kolejny raz dźgnęła go kołkiem w serce.
Theo twierdził, że zaczynała być przewrażliwiona. Kto wie, może coś w tym było, zwłaszcza że pozycja, którą chcąc nie chcąc zmuszona była przyjąć, zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych. Czasami miała za złe Rufusowi, że tak po prostu zostawiał ją z tym bałaganem i znikał, interweniując co najwyżej wtedy, kiedy zaczynał mieć ich wszystkich dość. To ona użerała się z głupimi pomysłami, wybuchami złości i kolejnymi desperatami, kiedy ci zaczynali być bliscy tego, żeby opuścić podziemia i podążyć za kuszącym szeptem Isobel. Cholera, sama przecież również słyszała nawoływania królowej! Nie była wyjątkiem, a jednak chwilami czuła się tak, jakby wszyscy ją w ten sposób postrzegali – jak drugą Laylę, mającą cierpliwość do niańczenia cholernej grupki chwiejnych dzieciaków.
Czasami naprawdę zaczynała mieć tego dość. „A róbcie, co chcecie” – miała ochotę oznajmić, a potem zaszyć się gdzieś w pokoju i nie wychodzić. Skoro Ashera i podążająca za nią grupka byli aż tacy durni, to proszę bardzo; nie miała nic przeciwko temu, żeby coś ich pożarło, kiedy tylko wyściubią nosy poza bezpieczne tunele. Sęk w tym, że gdyby pozwoliła tym idiotom działać na własną rękę, ściągnęliby kłopoty na wszystkich innych, a na to zdecydowanie nie mogła pozwolić.
Westchnęła, po czym oparła się plecami o ścianę korytarza. Panująca dookoła cisza była przyjemna, ale podejrzana, a Kristin podświadomie wręcz wyczekiwała kolejnego dramatu. Co miało stać się tym razem? Willowi jednak odbije i będzie musiała ganiać za nim, zanim spróbuje rozerwać komuś gardło? Czy może nagle okaże się, że Ashera ściągnęła im na głowę polującego demona albo kilka, chętnego wszystkich wyłapać? Co prawda Kristin podejrzewała, że nawet ta dziewczyna nie była aż taka głupia, ale z drugiej strony… To wciąż była Ashera, prawda? Co więcej, gdyby dało się zapanować nad głupotą, świat byłby dużo prostszy.
Nawet Theo gdzieś niknął, zupełnie jakby podejrzewał, że samą swoją obecnością doprowadzi ją do ostateczności. No, skoro jej własny narzeczony zaczynał się jej obawiać, coś zdecydowanie było na rzeczy. Kto wie, może faktycznie potrzebowała chwili przerwy – najlepiej z butelką wina, chociaż Theo bez wątpienia wolałby, żeby upijała się melisą.
Niedoczekanie twoje…
Chwilę jeszcze nasłuchiwała, w końcu zaczynając się uspokajać. Ostatecznie doszła do wniosku, że mogła spróbować skorzystać z chwili spokoju, by w końcu doprowadzić się do porządku. Machinalnie przeczesała palcami włosy, krzywiąc się, kiedy wyczuła liczne kołtuny. Słodka bogini, wykończy się przy nich kiedyś. Teraz z kolei marzyła o kąpieli – chociaż tyle, by móc się odświeży i choć na moment zapomnieć o wszystkim. Przy odrobinie szczęścia istniała szansa, że tunele nie zawalą się, jeśli choć na chwilę zniknie.
Albo i nie.
Zapach krwi doszedł do niej nagle, aż nazbyt wyraźny w ciasnych korytarzach. Poczuła go nagle i to wystarczyło, by na krótką chwilę zamarła, niespokojnie spoglądając w przestrzeń. Skrzywiła się, czując pulsowanie kłów; wysunęły się samoistnie, aż prosząc o to, by zatopić w czyimś gardle.
Jakby tego było mało, ten zapach wydał jej się znajomy. Nie od razu pojęła dlaczego, ale…
– Słodka bogini! – wyrwało jej się.
Ruszyła się z miejsca, zanim zdążyłaby zastanowić się nad tym, co robi. Wiedziała, że w pobliżu znajdowało się jedno z wyjść, więc instynktownie ruszyła w jego stronę. Serce waliło jej jak szalone, tłukąc się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo mogła oddychać.
Ten zapach… Przecież niemożliwe było, żeby…
Omal nie wpadła na postać, która nagle wyłoniła się zza zakrętu. Kristin z trudem wyhamowała, w pierwszym odruchu chcąc przeszkodę ominąć, póki nie dotarło do niej, kogo miała przed sobą.
A potem zamarła, już tylko rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrując się w Rufusa.
Pierwszym, co przykuło jej uwagę, była właśnie krew. Nagle pojęła, skąd się wzięła, zwłaszcza że ubranie wampira było wręcz nią przesiąknięte. Otworzyła usta, gotowa o coś zapytać, tym bardziej że wciąż nie dawał jej spokoju ten słodki, wręcz hipnotyzujący zapach. Skoro był we krwi, na dodatek z pewnością nie należącej do niego, musiało stać się coś złego, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
– Co ci się stało?! – wyrwało jej się.
Raz jeszcze zmierzyła go wzrok. Wyglądał na zdenerwowanego i – czy to w ogóle możliwe? – wręcz roztrzęsionego, a to nie było do niego podobne. Ta krew i fakt, że Rufus wyglądał na chętnego, żeby na kogoś skoczył, ostatecznie zadecydowały o tym, że zdecydowała się zagrodzić mu drogę, kiedy bez słowa wyjaśnienia spróbował ją wyminąć. Spojrzała mu w oczy, spodziewając się doszukać śladów czerwieni, jednak nic podobnego nie miało miejsca – tęczówki Rufusa były jak zwykle brązowe, poza tym zdradzały wyłącznie narastającą frustrację.
Właśnie wtedy usłyszała cichy jęk. Początkowo nawet nie skojarzyła tego dźwięku z niczym konkretnym, ignorując go i uznając za coś nieznaczącego. Dopiero kiedy nasilił się i wyraźnie usłyszała cichutkie kwilenie, zamarła i raz jeszcze spojrzała z niedowierzaniem na stojącego przed nią naukowca. Z opóźnieniem dotarło do niej, że trzymał w ramionach niewielkie zawiniątko – coraz bardziej ruchliwe i głośne.
Na litość bogini, to musiał być żart! Jak inaczej mogła wytłumaczyć to, że Rufus stał przed nią cały we krwi, trzymając w ramionach płaczące niemowlę?
– Co…?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, a jej głos odbił się echem od korytarzy, nienaturalnie głośny i piskliwy.
– Cicho, do cholery! – przerwał jej natychmiast Rufus, w końcu decydując się odezwać. Zaraz po tym niespokojnie spojrzał na coraz bardziej niespokojne dziecko w ramiona, w następnej sekundzie bezceremonialnie wciskając jej je w ramiona. – Słodka bogini, zrób coś z nią!
Kristin była tak zaskoczona, że nawet nie zaprotestowała, machinalnie przyjmując zawiniątko. Ciepłe ciałko zaciążyło jej nieznacznie, znów zaczynając niespokojnie się ruszać i pochlipywać. Spod warstwy materiału, którym okryto maleństwo, wysunęły się dwie drobne rączki, machając na oślep i wydając się czegoś szukać. Wampirzyca zawahała się, po czym machinalnie przygarnęła niemowlę mocniej do siebie, instynktownie próbując je ogrzać, zwłaszcza że nawet przez materiał czuła, że było wyziębione.
Miała coś z nią zrobić? Z niedowierzaniem spojrzała na Rufusa, gotowa zaprotestować, ale ten już wyminął ją w pośpiechu, ułamek sekundy później znikając jej z oczu. Nie od razu przyjęła do wiadomości to, że została na korytarzu sama, na dodatek z kwilącym dzieckiem w ramionach. To brzmiało jak marny żart, zresztą jak i cała ta sytuacja – to, że Rufus mógłby…
Potrząsnęła głową, w ostatniej chwili powstrzymując się od wyrzucenia z siebie całej wiązanki przekleństw, którymi podsumowałaby zachowanie wampira. W zamian spuściła wzrok, na powrót koncentrując się na maleństwie. Dziewczyna. Starając się jej nie upuścić, Kristin ostrożnie przeniosła ciężar drobnego ciałka na jedną rękę, po czym ostrożnie odchyliła materiał, chcąc w końcu przyjrzeć się małej. Natychmiast spoczęła na niej para załzawionych, niebieskich oczek – zaskakująco świadomych, choć wystraszonych. Pół-wampirze dzieci znacznie różniły się od ludzkich, rozwijając się o wiele szybciej i już w pierwszych dniach przejawiając zadziwiające pokłady inteligencji, ale w tamtej chwili niczego nie zmieniało. Nie, skoro malutka bez wątpienia się bała, bez trudu wyczuwając, że działo się coś niedobrego.
– Cii… – Kristin spróbowała nieporadnie nią zakołysała, próbując jakkolwiek uspokoić. W duchu wyklinała Rufusa, czując się przy tym jak kompletna idiotka. – Już dobrze. Zaraz coś wymyślę… Chyba – mruknęła, sama niepewna czy zwracała się bardziej do dziecka, czy może próbowała uspokoić samą siebie.
 W pośpiechu mocniej przytuliła zawiniątko do piersi, po czym szybkim krokiem ruszyła w głąb korytarza. Gdyby do tego wszystkiego faktycznie wiedziała, co powinna zrobić…!
O tak, ten dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych.

Powiedzieć, że Theo był po prostu zaskoczony tym, w jaki sposób wpadła do ich wspólnego pokoju, stanowiłoby niedopowiedzenie stulecia. Nawet nie spojrzała na niego, kiedy gwałtownie poderwał się z łóżka, chyba jedynie cudem nie potykając przy tym o własne nogi.
– Layla – oznajmiła krótko, w końcu pozwalając sobie na wypowiedzenie tego, co od samego początku chodziło jej po głowie.
– Co…?
Kristin jedynie pokręciła głową. Natychmiast skorzystała z okazji, by dopaść do materaca i delikatnie ułożyć na nim drobne, nerwowo kręcące się ciałko.
Wyczuła, że Theo zastygł gdzieś za nią, ponad jej ramieniem spoglądając na dziecko.
– Wpadłam na Rufusa – wyjaśniła spiętym tonem. – Wiesz, prędzej podejrzewałabym go o to, że przez jeden dzień będzie dla nas uprzejmy, niż przyniesie jakiekolwiek dziecko, więc…
Urwała, dochodząc do wniosku, że zaczyna pleść trzy po trzy. Wciąż była  oszołomiona, poniekąd pragnąć zrobić to, co Rufus: wcisnąć małą pierwszej napotkanej osobie i uciec z krzykiem. Szlag, czy ona wyglądała komuś na opiekunkę?! Nie miała pojęcia, co zrobić z niemowlakiem, zwłaszcza że dziecko wciąż cichutko popłakiwało, wyciągając przed siebie drobne rączki.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym w końcu odchyliła skrawki okrywającego dziecko materiału.
A potem już tylko siedziała i wpatrywała się w bladziutką twarzyczkę, zastanawiając nad tym, co powinna ze sobą zrobić.
To z pewnością była córka Layli. Licavoli mieli w sobie coś tak cholernie charakterystycznego, że po prostu nie dało się ich nie rozpoznać. Widziała to w tej małej od samego początku, choć jej rysy wciąż nie były aż tak wyraziste, jak najpewniej miały się stać w przyszłości. Kristin po raz kolejny poraził błękit jej oczu – bardzo blady, niemalże srebrzysty i mniej intensywny, niż jasne tęczówki Layli. Delikatne, czarne loczki kleiły się od krwi, którą wciąż była umazana mała. Może i nie znała się na maluchach, ale nawet ona wiedziała, że bieganie z dzieckiem po dworze, kiedy to było w takim stanie, zdecydowanie nie należało do najrozsądniejszych pomysłów i z miejsca zapragnęła o tym Rufusowi zakomunikować.
Dziewczynka nieoczekiwanie skupiła na niej wzrok. To było bystre, w pełni świadome spojrzenie, którego nikt nie uświadczyłby w przypadku ludzkiego noworodka.  Mała przez kilka następnych sekund wpatrywała się w Kristin, wyglądając na co najmniej zaciekawioną, ale później…
– Theo… Theodor, zrób coś – wymamrotała, kiedy znów usłyszała płacz. Korciło ją, by zasłonić uszy dłońmi, byleby tego nie słuchać.  – Ona chyba szuka mamy… Co robimy?
– Przefarbuj się na blond?
Gdyby wzrok zabijał, jak nic miałaby go na sumieniu.
– Drażnij mnie dalej, a przysięgam, że ci przypier… – zaczęła, ale powstrzymał ją, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zakrywając jej usta dłonią.
– Nie przy dziecku! – jęknął, podczas gdy Kristin próbowała mu się wyrwać, kolejny raz mając przy tym ochotę kląć na czym świat stoi.
Chwilę jeszcze mamrotała gniewnie, zanim w końcu zapanowała nad sobą na tyle, by wampir zechciał ją puścić. W tym czasie mała zdążyła rozpłakać się na dobre, aż w końcu Theo zdecydował się wziąć ją na ręce i delikatnie zakołysać. Nie pomogło, ale coś w wyrazie twarzy mężczyzny dało Kristin do zrozumienia, że doznał nagłego olśnienia.
– Jest jej zimno – oznajmił i wtedy zauważyła, że dziewczynka faktycznie drżała, zwłaszcza tkwiąc w lodowatych ramionach trzymającego ją wampira. – I pewnie jest głodna. Wygląda na zdrową, więc po prostu weź ją i wykąp, a ja poszukam krwi – zadecydował, ostrożnie podając jej dziecko.
– Jaja sobie ze mnie robisz? – zapytała z niedowierzaniem. Niby jak sobie wyobrażał to, że miała ją wykąpać?! – Nawet nie wiem jak ją trzymać, a ty…
– Coś wymyślisz! Zdaj się na ten słynny instynkt macierzyński – zasugerował, a ona doszła do wniosku, że jednak dzisiaj kogoś zabije.
Słodka bogini, zostanie wdową, zanim w ogóle zdążą się hajtnąć!
– Jak ja ci dam instynkt macierzyński, to… Theodor, do cholery!
Zaklęła, kiedy tak po prostu zostawił ją samą, nie czekając aż dokończy. Najzwyczajniej w świecie zignorował jej protesty, jednak wciskając dziecko w ramiona i uciekając jak ostatni tchórz! I to miał być jej przyszły mąż? „Nie opuszczę cię aż do śmierci” i tak dalej, o ile dobrze pamiętała te nic nieznaczące ludzkie formułki? Swoją droga, co było nie tak z facetami w tym miejscu, skoro już drugi raz podrzucano jej to samo dziecko? Najwyraźniej wszyscy uwzięli się na nią, zamierzając doprowadzić ją do szału, jakby mało było, że niezmiennie odczuwała chęć zbiorowego mordu na całym tym chwiejnym towarzystwie.
Słodka bogini, Layla, tego długu to ty mi nie spłacisz!, pomyślała, a potem westchnęła cicho, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że dziecko w końcu przestało płakać.
Kiedy spojrzała na małą, przekonała się, że ta wyglądała na spokojniejszą i jak gdyby nigdy nic bawiła się jej włosami, delikatnie pociągając za czarne kosmyki. Kristin zawahała się, z zaskoczeniem przekonując, że coś w widoku tego maleństwa sprawiło, że cały gniew jak na zawołanie z niej uleciał. Wciąż miała ochotę zabić Theo, ale teraz, kiedy dziecko przestało płakać i wpatrywało się w nią tak ufnie, dalsze wściekanie się na wszystkich wokół nie miało sensu. W końcu nie chciała jej przestraszyć, prawda? I tylko tyle, bo w końcu o cóż innego mogłoby chodzić?
Prawda była taka, że nigdy nie myślała o byciu matką. W gruncie rzeczy nie chciała tego, z kolei po przemianie, kiedy to i tak stało się czymś niemożliwym, mogła już bez konsekwencji uznawać macierzyństwo za czystą abstrakcję. Ciąża, cała ta wyjątkowa otoczka i oczekiwanie na nowe życie… To wszystko było dla Kristin tak niezrozumiałą i nierealną perspektywą, jak tylko można sobie to wyobrazić. Nigdy nie posiadała instynktu macierzyńskiego, o którym wspominał Theo, a nawet jeśli się myliła, to ten jej umarł śmiercią naturalną całe lata temu, zanim w ogóle przyszło jej do głowy coś tak głupiego, jak igranie z naturą i telepatią.
Nigdy nie chciałam być matką…
Wiedziała o tym, a jednak im dłużej przypatrywała się dziecku w ramionach, tym więcej miała wątpliwości.
Chociaż nie chciała tego przyznać, w którymś momencie dotarło do niej, że tak naprawdę okłamywała samą siebie.

Siedziała na łóżku, ostrożnie trzymając dziecko w ramionach. Czuła się dziwnie nieporadnie, w duchu dziękując naturze za to, że mała nie była człowiekiem i nie tak łatwo można było ją skrzywdzić. Sama nie była pewna, jakim cudem zdołała doprowadzić małą do porządku, chociaż podczas kąpieli ręce drżały jej tak bardzo, że z łatwością mogłaby ją upuścić. Skończyło się na tym, że wróciła do pokoju mokra, zupełnie jakby to ona brała prysznic, ale przynajmniej dziecko wyglądało na czyste i zadowolone.
– Ani. Słowa – wycedziła już na wstępie, kiedy po powrocie do sypialni zastała w niej Theo.
Wampir jedynie wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście, na całe szczęście decydując się milczeć.
Cóż, przynajmniej to jedno miały już za sobą. Przez podziemia czasami przewijały się dzieci, więc znalezienie czegoś, w co mogłaby ubrać małą, nie okazało się aż takie trudne. Tak przynajmniej pomyślała Kristin, czując się wręcz zadziwiająco dobrze, kiedy już usiadła z przysypiającą jej na rękach dziewczynką i wypełnioną krwią butelką.
Nie miała wątpliwości, że dziecko wiedziało, że nie jest jego matką. A jednak nawet jeśli tak było, przynajmniej przestało płakać, a ostatecznie przyssało się do butelki, łapczywie spijając jej zawartość.
Kristin zawahała się, wciąż skołowana. Był coś kojącego w widoku zaciskających się wokół naczynia dłoni i spokojnej, wręcz usatysfakcjonowanej twarzy wtulonego w nią maleństwa. Oddech małej zwolnił, zresztą tak jak i puls, co uprzytomniło wampirzycy, że dziecko najwyraźniej układało się do snu. Zabawne, że to wiedziała, tak po prostu przewidując tę prostą potrzebę, ale z drugiej strony… Może to tak działało? Może jednak wszystko zależało od wprawy i odpowiedniego skupienia? Nie wiedziała, ale coś w tej myśli wydało jej się  niezwykle pocieszające.
Odstawiła butelkę na bok, wcześniej upewniając się, czy nie doczeka się protestów ze strony dziecka. Nic podobnego nie miało miejsca, a chwilę później niebieskie oczy zaczęły się zamykać, w miarę jak mała zaczęła układać się do snu.
Świetnie. Na tę chwilę wszyscy żyją, więc…
Nie dokończyła, bo dziewczynka nagle drgnęła, po czym otworzyła oczy, niespokojnie rozglądając się dookoła. Dopiero wtedy Kristin zauważyła stojącą w wejściu postać, nie rzucając jej się do gardła wyłącznie dlatego, że miała zajęte ręce.
– Ty… – zaczęła gniewnie, ale coś w wyrazie twarzy Rufusa ostatecznie przekonało ją do tego, by zamilkła.
Wyglądał na zmęczonego. Nie raz widywała go, kiedy sprawiał wrażenie kogoś, kto nie spał od tygodnia, ale tym razem okazało się to aż nazbyt wyraźne. Przynajmniej się przebrał, ale wciąż czuła od niego krew Layli – przytłumioną, niemniej obecną, zwłaszcza że nie tak dawno temu zarówno on, jak i dziecko, byli nią umazani.
– Hm… Chyba sobie poradziłaś – zauważył, obrzucając Kristin wzrokiem.
Wampirzyca nerwowo zacisnęła usta. Wyczuła ruch, kiedy Theo znalazł się tuż obok niej, najpewniej po to, żeby w porę ją złapać, gdyby jednak zdecydowała się na Rufusa rzucić.
Dziecko. Rzucanie dzieckiem to zły pomysł…
– Nie ja powinnam to robić – jęknęła, siląc się na spokój. Szło jej to, najdelikatniej rzecz ujmując, marnie. – Co się stało?! Co…?
– Chyba sama widzisz. Layla urodziła – stwierdził Rufus takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. W jego głosie nie wyczuła żadnych emocji, chociaż zauważyła, że raz po raz uciekał wzrokiem ku zawiniątku w jej ramionach. – Przecież nie mogłem jej tam zostawić.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Coś w jego słowach sprawiło, że już nie potrafiła się na niego złościć – nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Kiedy na dodatek dziecko w jej ramionach poruszył się, nagle wyciągając przed siebie rączki i aż wyrywając w stronę wampira, tym bardziej przestała mieć siłę na kogokolwiek się gniewać.
– Potrzymaj ją – zadecydowała.
Rufus drgnął, po czym spojrzał na nią tak, jakby sądził, że postradała zmysły.
– Przeniosłem ją przez całe miasto. Nie sądzę, żeby… – zaczął i tym razem Kristin zdecydowała się na niego warknąć.
– Przecież widzisz, że chce do ciebie, kretynie – obruszyła się, podrywając ze swojego miejsca.
Chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy mała zapłakała, by wyraźniej dać wszystkim do zrozumienia, że zaczyna się niecierpliwić. Kristin zaklęła w duchu, gotowa wręcz założyć się, że Rufus za moment się ewakuuje, zostawiając ją z problemem marudzącego dziecka, które będzie musiała uśpić. W końcu nie mogło być łatwo, prawda? Nie przy nim, chociaż…
– Och, dobra!
Aż wzdrygnęła się, kiedy naukowiec bez słowa znalazł się wokół niej, jak gdyby nigdy nic zabierając od niej małą. W pokoju jak na zawołanie zapanowała cisza, przerywana wyłącznie przyśpieszonym oddechem wpatrującego się w ojca dziecka. Ona wie, pomyślała Kristin, bardziej niż wcześniej pewna, że ta drobna istota aż za dobrze rozumiała, co działo się wokół niej. Co więcej, wyraźnie uspokoiła się w ramionach ojca, bynajmniej nie sprawiając wrażenie zaniepokojonej tym, że ktoś mógłby zrobić jej krzywdę.
Rufus wyglądał na co najmniej skonsternowanego. Na ułamek sekundy maska zniknęła i Kristin dostrzegła, że był wręcz przerażony. Zastygł w bezruchu, trzymając dziecko w ramionach i wyglądając na kogoś, kto absolutnie nie ma pojęcia, co powinien z ruchliwym zawiniątkiem zrobić.
– Sam widzisz – szepnęła, chociaż do niej też to nie docierało. Słodka bogini, utożsamienie Rufusa z ojcem zdecydowanie nie było proste. – Uspokoiła się.
– Bo najwyraźniej jest śpiąca – stwierdził niemalże gniewnym tonem, wyraźnie broniąc się przed myślą, że to mogłaby być jego zasługa.
Kristin jedynie potrząsnęła głową. Coś w widoku Rufusa z dzieckiem na rękach ją rozczuliło, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. On sam wydawał się łagodniejszy, a przy tym w pełni skupiony, zwłaszcza kiedy ułożył małą w swoich ramionach w taki sposób, by mogła się do niego przytulić.
Wampirzyca zawahała się, wciąż pełna wątpliwości. Cokolwiek się wydarzyło, ten dzień zdecydowanie zmieniał wszystko. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że to nie była tylko jednorazowa pomoc przy dziecku. Zresztą co miałby zrobić Rufus? Postawić łóżeczko w laboratorium i robić swoje, w międzyczasie doglądając, czy mała przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy?
Poczuła się dziwnie, kiedy dotarło do niej, że tak naprawdę podjęła decyzję w chwili, w której dotarło do niej, czyje dziecko trzyma w ramionach. Layla była jej przyjaciółką i to wystarczyło, tym bardziej że Kristin tak naprawdę zawdzięczała jej dosłownie wszystko.
– Jak ma na imię? – zapytała dziwnie zdławionym głosem.
Rufus drgnął, jakby wyrwany z letargu. W końcu oderwał wzrok od twarzy córki, przez ułamek sekundy wyglądając na zmieszanego, jednak prawie natychmiast wziął się w garść.
Zaraz po tym spoważniał i bez chwili wahania odpowiedział, równie pewny, co i w chwilach, w których tłumaczył komuś czysto naukowe, oczywiste dla niego kwestie:
– Claire – oznajmił i mocniej przygarnął dziecko do piersi. – Ma na imię Claire.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz