niedziela, 17 czerwca 2018

„Przyjaciel” [1/3]

„In the eyes of the saint I'm a stranger
We're all trying to find our way
At the death of every darkness there's a morning
Though we all try, We all try
We're all one step from grace”
Rag'n'Bone Man; „Grace”
Minionej nocy śnieg sypał obficie, przykrywając całą okolicę świeżym puchem. Wszechogarniająca biel zawsze miała w sobie coś przytłaczającego, dezorientując i czyniąc pozornie znajome tereny Miasta Nocy bardziej niepokojącymi niż na co dzień. Uśpiona natura wydawała się mieć w sobie równie wiele piękna, co i dzikości, co zwłaszcza w tym miejscu mogło okazać się wręcz zgubne – i to w szczególności dla kogoś pozbawionego wyostrzonych zmysłów. Z perspektywy nieśmiertelnego jednak widok nienaruszonego, zalegającego na ziemi śniegu, bez wątpienia pozostawał wyjątkowy.
Temperatura na zewnątrz wciąż pozostawiała wiele do życzenia, ale również to nie zrobiło najmniejszego wrażenia na Isabeau. Nigdy nie była delikatna, zresztą żyjąc w tym miejscu bardzo szybko nauczyła się, że okazywanie słabości to najgorsze na co mogłaby sobie pozwolić. „Jeśli będziesz zachowywać się jak zwierzyna łowna, bardzo szybko nią zostaniesz” – słyszała wielokrotnie i to wystarczyło, by nawet jako dziecko w krótkim czasie wzięła sobie te słowa do serca. Matka od samego początku powtarzała je zarówno Beau, jak i jej bratu – prosta zasada, która mogła zadecydować o przeżyciu. Świat nieśmiertelnych od zawsze był okrutny, błyskawicznie eliminując słabsze jednostki; to do czegoś zobowiązywało i to w szczególności tych, którzy mieli w sobie choć cząstkę człowieczej natury.
Bezszelestnie przemknęła się na przód domu, jednocześnie nasłuchując i czujnie rozglądając się dookoła. Wyostrzone zmysły pomagały, chociaż kiedy miało się do czynienia z innym nieśmiertelnym, wytropienie go mogło okazać się problematyczne. Co prawda od zawsze była dobra w skradaniu, nie mogła zapomnieć, że jej bliźniak radził sobie z tym niewiele gorzej. Co więcej, nader łatwo przychodziło mu tropienie, co w obecnej sytuacji mogło okazać się naprawdę problematyczne.
Och, przecież nie po to nalegała na zabawę w chowanego, by teraz przegrać.
Raz jeszcze rozejrzała się dookoła, po czym błyskawicznie przemknęła od boku budynku do jednego z drzewek cytrynowych mamy, by móc się za nim schować. Uśmiechnęła się, czując bijące od pnia ciepło, zaraz też przycisnęła obie dłonie do kory, by choć trochę się rozgrzać. Zawsze podziwiała matkę za to, jak wprawnie radziła sobie z telepatią, nawet na odległość potrafiąc utrzymać ciepłą mgiełkę, otaczającą drzewa cytrynowe i tym samym pozwalającą przetrwać jakże nieprzychylne dla tych roślin warunki. Początkowo wielu powtarzało, że Allegra porywała się z motyką na słońce, jednak sądząc po wysokości i okazałości drzew, kobieta zdecydowanie wiedziała, co robić.
Isabeau wzięła kilka głębszych wdechów, by łatwiej uspokoić puls po biegu. W pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, skupiając się przede wszystkim na trasie, którą przebyła, by dostać się do względnie bezpiecznego miejsca. Ciepła mgiełka, która otaczała drzewa, sprawiła, że w pobliżu nich nie zalegał nawet gram śniegu, co wiele ułatwiało, jeśli chodziło o uniknięcie śladów. Co prawda Beau starała się pilnować, nie wspominając o tym, że specjalnie założyła sięgającą ziemi sukienkę, w nadziei na to, że tren choć trochę wygładzi śnieg, ale obawiała się, że to za mało, by zmylić Aldero. Początkowo sądziła, że pogoda będzie ciekawym urozmaiceniem zabawy, ale teraz zaczynała dochodzić do wniosku, że ta jednak mogła okazać się problematyczna.
Tkwiła w bezruchu przez kilka następnych sekund, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić dalej. Wiedziała, że nie może zostać pod drzewem i czekać, aż brak ją wyczuje. Nie, skoro dotychczas bawili się wewnątrz domu i przylegającym do niego terenach. Oboje znali niemalże każdy zakamarek ogrodów, nie wspominając o wszystkich, nawet tych najrzadziej używanych pokojach. Dobrych kryjówek było naprawdę mało, zresztą brat znalazłby ją prędzej czy później, a skoro tak…
Uśmiechnęła się słodko, uświadamiając sobie, że wcale nie była na aż tak przegranej pozycji – i że istniało jedno miejsce, do którego mogła się udać. Ledwo to do niej dotarło, błyskawicznie przemieściła się, nie dając sobie choćby chwili na zastanowienie i zmianę decyzji. Brama nigdy nie była zamknięta, bo i Allegra nigdy nie widziała powodu, dla którego miałaby trzymać dzieci pod kluczem. Beau podejrzewała, że nawet z zamkniętymi oczami dotarłaby zarówno do Miasta Nocy, jak i na klif, gdzie mieściła się świątynia, w której jej matka spędzała całe godziny. Jako córka kapłanki musiała być samodzielna, zaś w tamtej chwili liczyła na to, że minie trochę czasu, zanim Aldero zorientuje się, że mogłaby zdecydować się na spacer po lesie.
Poczuła ulgę, kiedy skryły ją drzewa. Przez krótką chwilę nawet miała ochotę się roześmiać, usatysfakcjonowana myślą o tym, że wygrała, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. Lepiej było nie ryzykować, skoro wciąż znajdowała się w pobliżu domu. Zresztą musiało minąć więcej czasu, zanim nabrałaby pewności, że Aldero zrezygnuje z dalszego szukania. Jej bliźniak był uparty – cóż, niemniej jak ona – nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie był głupi. Sęk w tym, że Isabeau pozostawała tą sprytniejszą, a przynajmniej tak czuła się w tamtej chwili, niemalże biegnąc leśną ścieżką, by jak najszybciej oddalić się od domu.
Stawiała stopy ostrożnie, dokładnie tak, jak uczyła ją matka, dzięki czemu jej kroki były niemalże niesłyszalne i dodatkowo tłumione przez zalegający na ziemi śnieg. Do pewnego stopnia chłód zaczynał dawać się jej we znaki, ale była w stanie to ignorować, tym bardziej że pozostając w ruchu łatwiej radziła sobie z utratą ciepła. Dopiero z czasem zaczęła odczuwać dyskomfort, powoli żałując, że zdecydowała się na sukienkę. Sięgający ziemi materiał szybko zrobił się wilgotny i ciężki, zaczynając ograniczać już i tak zdecydowanie mniej energiczne ruchy. Isabeau sama nie była pewna jak długo podążała przed siebie, z uporem idąc i nawet nie zastanawiając się nad tym, gdzie chciała się znaleźć. Początkowo planowała, że podejmie decyzję w drodze, dochodząc do wniosku, że równie dobrze mogłaby dotrzymać Allegrze towarzystwa w świątyni, ale…
A potem uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie wie, w którą stronę powinna się udać, by dotrzeć gdziekolwiek.
Serce zabiło jej szybciej, kiedy to sobie uświadomiła. W gruncie rzeczy już wcześniej zaczęła mieć złe przeczucia, gotowa przysiąc, że już od dłuższej chwili podążała przed siebie bez celu, jednak z uporem odrzucała od siebie taką możliwość. Co prawda wciąż mogła zawrócić, ale wrodzony upór sprawił, że i na to nie zamierzała sobie pozwolić. Jasne, śnieg zmieniał wszystko, czyniąc las całkowicie jednorodnym i zaburzając orientację w terenie, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Po prostu musiała się zastanowić i zamiast wciąż zastanawiać się nad tym, czy Aldero już zorientował się, co zrobiła, poszukać jakiegokolwiek charakterystycznego punktu, który pozwoliłby jej określić, gdzie się znajdowała.
Przystanęła, coraz bardziej nerwowo wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Biel… Wszechogarniająca biel, przetykana nielicznymi roślinami, które wciąż były w stanie przetrwać w takich warunkach. Rozpoznała kilka ziół, które mama zwykła zbierać do obrzędów, ale ta wiedza w najmniejszym nawet stopniu nie pomogła jej odzyskać orientacji. Co z tego, że mogła podać poprawne nazwy otaczających ją drzew i chwastów, skoro nadal nie miała pewności, w którą stronę powinna się udać…?
Zgubiłaś się, podpowiedział jej zdrowy rozsądek. Przez krótką chwilę Beau miała ochotę zapytać, gdzie był, kiedy decydowała się wejść do lasu. Najzwyczajniej w świecie się zgubiłaś…
Jęknęła, po czym oparła się plecami o pień jednego z pobliskich drzew. Tym razem kora okazała się zimna – niemalże lodowata – a Isabeau zadrżała, w pośpiechu odskakując od źródła chłodu. Dłonie nerwowo zacisnęła w pięści, bezskutecznie próbując zapanować nad drżeniem. Co więcej, do głosu jak na zawołanie doszedł strach, to uczucie jednak okazało się niczym w porównaniu ze złością na samą siebie. W efekcie musiała pośpiesznie zamrugać, by powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy – pierwsze oznaki słabości, której tak bardzo nie lubiła okazywać. Nie miało znaczenia to, że była sama; nie chciała się mazać, zwłaszcza że musiała być silna, a jednak…
Znów zadrżała, tym razem kiedy coś zimnego musnęło jej policzki. Nerwowym ruchem otarła twarz rękawem, po czym uniosła głowę, by poprzez plątaninę rozciągniętych tuż nad nią gałęzi, spojrzeć wprost w szare, przysłonięte ciężkimi chmurami niebo.
Znów zaczął padać śnieg.

Nie miała pojęcia, jak długo błąkała się po okolicy. Kiedy zaczęło padać, ostatecznie zdecydowała się zawrócić, coraz bardziej gorączkowo wypatrując własnych śladów, te jednak szybko zniknęły pod świeżą warstwą białego puchu. W pewnym momencie już po prostu szła tylko po to, by mieć przynajmniej względne poczucie kontroli nad sytuacją, bo to wydawało się lepsze od bezradności. Co prawda wiedziała, że w przypadku zgubienia najrozsądniej było pozostać w miejscu, ale szczerze wątpiła, by ta zasada działała, skoro nikt nie miał pojęcia, gdzie powinien jej szukać.
Dopiero później jednak zdecydowała się poddać, mając serdecznie dość śniegu i tego, że wszystko wokół wydawało się wyglądać dokładnie tak samo. W którymś momencie granice zostały osiągnięte, a cała zbierająca się w Isabeau gorycz znalazła ujście wraz z gwałtownym, głośnym szlochem. Już nawet nie próbowała się powstrzymywać, aż nazbyt świadoma, że w pobliżu i tak nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć. Mogła płakać, kuląc się pod jednym z drzew i z uporem ignorując wszechogarniający, coraz bardziej dający jej się we znaki chłód. Chyba nawet czuła się dzięki temu lepiej, choć łzy w najmniejszym nawet stopniu nie rozwiązywały problemu, który miała.
Nie od razu usłyszała ciche, niepewnie zmierzające ku niej kroki. Dotarły do niej z opóźnieniem, kiedy intruz już był na tyle blisko, by mogła niemalże usłyszeć jego spokojny oddech. To wystarczyło, by wyprostowała się niczym struna, mimo wirujących dookoła płatków śniegu próbując wypatrzeć oznaki czyjejkolwiek bytności. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, trzepocąc się w piersi tak szybko i mocno, jakby w każdej chwili mogło wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec. Strach przybrał na sile, wzmagając czujność i świadomość tego, że mogłaby być zagrożona. Natychmiast przestała płakać, obojętna na to, że łzy wciąż spływały jej po policzkach, powoli zamarzając w podmuchach chłodnego powietrza. W tamtej chwili robiła wszystko, byleby się uspokoić i skupić, chociaż podświadomie wiedziała, że była na straconej pozycji. Gdyby ktoś zdecydował się ją zaatakować…
– Kto…? – rzuciła w przestrzeń tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć samą siebie.
Nie dokończyła, ale to nie miało znaczenia. Minęła zaledwie sekunda, zanim Isabeau zdołała wychwycić ruch. Znów usłyszała ciche, wyraźnie zmierzające ku niej kroki, a chwilę później w zasięgu jej wzroku zamajaczyła drobna, niska postać. Intruz przystanął zaledwie kilka stóp od niej, spoglądając nań z zaciekawieniem parą lśniących, ciemnych oczu.
Isabeau zadrżała, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Potrzebowała kilku następnych sekund, by uświadomić sobie, że wcale nie miała przed sobą polującego, krwiożerczego wampira, ale… chłopca. Co więcej, zmysły jasno podpowiadały jej, że miała do czynienia z kimś sobie podobnym – kolejnym pół-wampirem, być może nawet w jej wieku, choć w przypadku nieśmiertelnych kwestia lat pozostawała dość problematyczna. Wiedziała jedynie, że widzi dziecko – kogoś drobniejszego niż jej brat, choć chłopak bez wątpienia mógłby konkurować z Aldero, gdyby przyszła taka potrzeba.
Nieznajomy z wolna podszedł bliżej, uważnie ją obserwując. Beau nie pozostała mu dłużna, w niemalże bezczelny sposób lustrując nieoczekiwanego towarzysza wzrokiem. Chciał przynajmniej sprawiać wrażenie kogoś pewnego siebie, kto w najmniejszym nawet stopniu nie obawia się tego, co mogłoby się stać. Na chwilę nawet zapomniała, że na policzkach wciąż zalegały jej łzy, a stojący przed nią chłopiec najpewniej doskonale słyszał, że dopiero co zanosiła się płaczem. W końcu co innego mogłoby go do niej przyciągnąć?
Nie miała pojęcia kim jest. Wiedziała, że z pewnością widzi go po raz pierwszy – w końcu zapomniałaby inną hybrydę, na dodatek w wieku zbliżonym do jej własnego. Co więcej, bez wątpienia zapamiętałaby kogoś takiego – chłopaka, o tak charakterystycznych, zapadających w pamięć rysach twarzy i cerze tak bladej, że niemalże zlewała się ze wszechogarniającą bielą, zalegającego dookoła śniegu.
Czuła, że przypatrywał jej się z zaciekawieniem, może nawet swego rodzaju troską, chociaż to wydawało się bez sensu. Z drugiej strony, sama Isabeau nie chciała, by ktokolwiek się nią przejmował; powinna być silna, a wypłakiwanie sobie oczu zdecydowanie się do tego nie zaliczało. To, że w gruncie rzecz była po prostu dzieckiem, nie miało dla niej żadnego znaczenia. Chciała być kapłanką, dokładnie tak jak jej matka, a to mimo wszystko do czegoś zobowiązywało. Tak przynajmniej sądziła, zawsze dostrzegając w Allegrze siłę i piękną, które sama również pragnęła posiąść.
– Wyglądasz na smutną – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Drgnęła, po czym zamrugała nieco nieprzytomnie, sama niepewna, co powinna sądzić o oświadczeniu obserwującego ją chłopaka.
– Wcale nie – zaoponowała machinalnie, już chyba z przyzwyczajenia gotowa się kłócić. Miała rozumieć, że nieznajomy właśnie sugerował jej, że sprawiała wrażenie słabej?
Chłopak lekko przekrzywił głowę, wciąż ją obserwując. Dłonią przeczesał włosy palcami, mierzwiąc już i tak wzburzone przez chłodne powietrze włosy.
– Słyszałem płacz – stwierdził, Isabeau poderwała się na równe nogi, jedynie cudem nie potykając o skrawek własnej sukienki.
– Na pewno nie mój – skłamała, w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa. Czuła, że zaczyna się rumienić, ale miała nadzieję, że przez wciąż padający śnieg, chłopak nie był w stanie tego zauważyć. – Ja tylko…
– Czy potrzebujesz pomocy? – drążył dalej intruz, bynajmniej niezrażony jej reakcjami. – Tutaj jest zimno, a ty masz na sobie sukienkę. Wiem od siostry, że to bardzo niewygodne.
Isabeau objęła się ramionami, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że drżała. Była przemoczona i zmarznięta, poza tym – a jakże! – jak najbardziej potrzebowała pomocy. W zasadzie miała wrażenie, że gdyby na miejscu tego chłopaka stanął ktokolwiek inny, nie zawahałaby się, schowała dumę do kieszeni, a potem z płaczem poprosiła, żeby zabrał ją do domu. A jednak w tym przypadku tego nie zrobiła, w zamian bezradnie wpatrując się w intruza i próbując sprawiać wrażenie silniejszej niż w rzeczywistości. Być może chodziło o to, że miała do czynienia z innym dzieciakiem, a może o to, że patrzył na nią w ten dziwny, przenikliwy sposób i…
– Poradzę sobie – oznajmiła, ale nie zabrzmiało to ani trochę przekonująco.
– Och… – Chłopak wciąż nie przestawał jej obserwować. Naprawdę nie miała pojęcia na co się tak gapił. – Mieszkasz gdzieś w pobliżu?
– Może…
Tym razem wyczuła, że jej nie uwierzył.
– Dom, w którym mieszkam, jest jedynym w okolicy – usłyszała i to wystarczyło, żeby kolejny raz się zawahała.
Wciąż brzmiał na spokojnego, poza tym – Isabeau czuła to całą sobą – zachowywał się jak ktoś znacznie dojrzalszy, niż mógłby sugerować wiek. Poczuła się z tym dziwnie, zwłaszcza że na początku założyła, że byli rówieśnikami. Jasne, jako hybryda mogła pochwalić się znacznie większym doświadczeniem i zdolnościami pojmowania, niż przeciętne ludzkie dziecko, ale coś w tym chłopaku sugerowało, że przewyższał ją pod tym względem. Tak przynajmniej sądziła i to wystarczyło, by z miejsca poczuła się przy nim bezpiecznie, nie tylko gotowa przysiąc, że może mu zaufać, ale przede wszystkim potrafiłby się nią zaopiekować, gdyby przyszła taka potrzeba.
Uparcie milczała, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Nic z tego, co przychodziło jej do głowy, nie wydawało się wystarczająco sensowne, by w ogóle chciała się odezwać. W efekcie trwała w ciszy, drżąc i wciąż z uwagą obserwując swojego nieoczekiwanego wybawcę – o ile oczywiście jednak miała zdecydować się, żeby gdziekolwiek z nim pójść.
– Jak masz na imię? – zapytał nagle, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że traci czas, czekając na reakcję z jej strony.
– Isabeau – zdradziła z opóźnieniem. To jedno mogła mu powiedzieć.
O dziwo, oczy chłopaka zabłysły, zupełnie jakby to imię wydało mu się znajome.
– Córka kapłanki – oznajmił niemalże pogodnym tonem. Nie pytał, najzwyczajniej w świecie stwierdzając fakt i tym samym skutecznie wytrącając Beau z równowagi.
– Znasz moją mamę? – zapytała, ale on tylko potrząsnął głową, uśmiechając się przy tym niepewnie.
– Nie – przyznał. – Ale wiem dość sporo o Mieście Nocy i najważniejszych osobach.
– Ja za to nie wiem o tobie nic – zauważyła przytomnie, próbując skupić się na tym, co najważniejsze. Mocniej przywarła do drzewa, woląc trzymać się w bezpiecznej odległości.
– Och… Jestem Drake. – Chłopak wciąż się uśmiechał. – Drake Devile.
To nic jej nie mówiło, a tym bardziej nie sprawiło, że poczuła się pewniej, ale… Chyba wciąż mu ufała. Miał w sobie coś, co nie pozwalało jej zachować się inaczej. Co więcej, był miły i nie sprawiał wrażenia kogoś, kto spogląda na nią z góry tylko dlatego, że mogłaby płakać i była dziewczyną. To, że zdawał sobie sprawę z tego, czyją córką była, a jego zachowanie się nie zmieniało, również o czymś świadczyło.
Wciąż milczała, ograniczając się do biernego obserwowania swojego towarzysza. Lekko drgnęła, kiedy Drake bezceremonialnie wyciągnął ku niej dłoń. Spojrzała na nią z powątpiewaniem, ostatecznie przenosząc wzrok na niego. Wpatrywał się w nią w ten dziwny, przenikliwy sposób, tym samym sprawiając, że czuła się bardziej zdezorientowana i niepewna, niż do tej pory.
– Mogę pomóc, jeśli tego potrzebujesz. – Zamilkł, przez krótką chwilę czekając na reakcję Isabeau. – I będziesz mogła poznać moja siostrę. Bliss jest miła, chociaż czasami bywa naprawdę wredna – dodał, a w jego oczach pojawiły się figlarne błyski.
– Dlaczego?
Drake wzruszył ramionami.
– Jak to dziewczyna. Czasem po prostu wkurza – stwierdził z rozbrajającą szczerością.
– Też jestem dziewczyną. – Isabeau wydęła usta. – I nie o to pytam… Dlaczego miałabym ci zaufać? Mama mówi, że to niebezpieczne – dodała, chociaż powoływanie się na którekolwiek rady Allegry w obecnej sytuacji wydawało się co najmniej ironiczne.
Tym razem chłopak milczał przez dłuższą chwilę, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać. Kiedy w końcu się odezwał, jego głos brzmiał równie pewne i pogodnie, co i w chwili, w której zaproponował jej pomoc.
– Bo wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje przyjaciela.
Isabeau otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona. Nie tego się spodziewała, o ile oczywiście brała pod uwagę jakąkolwiek odpowiedź. Inną kwestią pozostawało to, że „przyjaźń” do tej pory była dla niej pojęciem, którego tak naprawdę nie znała. Miała Aldero, prawda? To bliźniak był dla niej całym światem i kimś, przy kim czuła się naprawdę bezpieczna. W Mieście Nocy trudno było o jakiekolwiek dzieci, bo i pół-wampiry bywały mimo wszystko rzadkością. Kiedyś może nawet by jej to przeszkadzało, ale dzięki bratu przywykła do samotności i tego, szukanie rówieśników mogło okazać się dość problematyczne.
Tak przynajmniej sądziła do chwili, w której stanął przed nią ten chłopak – ktoś, kto nie był jej bratem i… Och, wydawał się taki jak ona.
Nie wiedziała skąd to wie, to zresztą nie miało najmniejszego nawet znaczenia.
Chwilę jeszcze wpatrywała się w Drake’a, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że nieświadomie przesunęła się bliżej niego. Zaraz po tym w końcu wyciągnęła rękę, jednak pozwalając sobie na ujęcie wyciągniętej ku niej dłoni. Drake spojrzał na nią z zaciekawieniem, początkowo chyba zaskoczony tym, że jednak zdecydowała się mu zaufać, ale nawet jeśli miał jakiekolwiek uwagi, zostawił je dla siebie.
Isabeau westchnęła cicho, uspokojona. Chociaż dookoła wciąż wirowały rozdmuchiwane przez lodowate podmuchy wiatru płatki, coś w bliskości Drake’a sprawiło, że momentalnie zrobiło jej się cieplej.
Rozdział jest częścią pracy zbiorowej, zorganizowanej przez Handlarza Iluzji – event zimowy: „Rozpalmy nasze serca!” [KLIK].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz