wtorek, 30 marca 2021

„Przyjaciel” [3/3]

 

Voilà!

Nie zauważyła, kiedy wrócił do pokoju. Aż podskoczyła na swoim miejscu, gdzie wciąż napawała się bijącym od płomieni ciepłem.

Drake wyglądał na zadowolonego z siebie. Faktycznie przyniósł jej coś, w co mogła się przebrać, na dodatek nie różowego, choć do samego końca Beau wątpiła, na ile mogła mu pod tym względem zaufać.

– Och… – wyrwało jej się.

Poderwała się na równe nogi, z zaciekawieniem spoglądając na ciemny materiał. Spodobała jej się. Wyglądała jak jedna z tych, które mama czasami nosiła podczas uroczystości – czarna jak noc, prosta i długa. W zasadzie nie wyglądała jak coś, co mogłoby być dobre na nią, chociaż…

– Bliss nigdy jej nie nosi. Jest na nią za duża – wyjaśnił Drake, zachęcająco wyciągając ręce przed siebie.

– Na mnie też – stwierdziła, raz jeszcze mierząc kreację wzrokiem.

Powiedziała to z żalem, czując się prawie ja wtedy, gdy czasami buszowała w rzeczach Allegry, naiwnie wierząc, że w końcu znajdzie coś dla siebie. Tylko czekała na moment, w którym będzie mogła sobie na to pozwolić. Obserwując matkę podczas uroczystości, żałowała, że nie mogła do niej dołączyć. Z jej perspektywy kapłanka lśniła, przyciągała cudze spojrzenie i wydawała się taka… niezwykła… tak pełna siły i…

Ostrożnie podeszła do Drake’a. Nie mogła powstrzymać się przed wyciągnięciem ręki i dotknięciem delikatnego materiału. Tak, sukienka zdecydowanie wyglądała na taką, którą mogłaby ubrać Allegra. Może to ogień, a może coś innego, ale Isabeau nie mogła pozbyć się wrażenia, że materiał lśnił w subtelny, przyjemny dla oka sposób.

– Pewnie moja mama ją nosiła. Nie żebym w ogóle to pamiętał. – Drake wzruszył ramionami. – Bliss się podoba. Pomyślałem, że tobie też.

– Tak… – wyrwało jej się. W następnej sekundzie spoważniała, nagle prostując niczym struna i cofając o krok. – Znaczy… jest ładna. Trochę jak mojej mamy, ale i tak nie mogę jej ubrać – zauważyła, krzyżując ramiona na piersi.

Wciąż było jej zimno. Przemoczone ubranie kleiło się do ciała, przyprawiając Beau o dreszcze nawet mimo czasu, który spędziła przy kominku. Nieważne jak dobrych intencji nie miałby Drake, w ten sposób niekoniecznie jej pomagał.

– Cóż… Może kiedyś. – Chłopak wysilił się na blady uśmiech. – Kiedyś znajdę dla ciebie najpiękniejszą sukienkę.

Spojrzała na niego w oszołomieniu, zaskoczona tym wyznaniem. Poczuła, że się rumieni, choć sama nie była pewna dlaczego. Ale spoglądał na nią tak dziwnie… No i te słowa… Co miały oznaczać te słowa…?

– Zabrzmiało – zauważyła cicho – jakbyś chciał się ze mną widywać.

– A dlaczego nie?

Zamrugała, nagle jeszcze bardziej zaskoczona. Nie pomyślała o tym. W Mieście Nocy nie było aż tak wielu pół-wampirów w jej wieku. W zasadzie pomijając Aldero, nie miała innego towarzystwa. Ten chłopak był inny niż jej brat, może dlatego, że wciąż go nie znała. A jednak w tych ciemnych oczach było coś takiego, co sprawiało, że chciała spędzać z nim czas – i to nie tylko przez to, że wyciągnął do niej rękę, kiedy tego potrzebowała.

– Dalej mi zimno.

Parsknął, ale nie zaprotestował. Tym razem zniknął na krócej, wracając ze zwitkiem ubrań, które wydały jej się wystarczająco dobre, by mogła je przyjąć. Schowała się w łazience, w pierwszym odruchu z zaciekawieniem spoglądając na zdobienia na kafelkach, pokaźnych rozmiarów wannę i olbrzymie lustro. Co prawda ledwo sięgała do tego ostatniego, ale kiedy stanęła na palcach, zdołała dostrzec swoją twarz – wciąż nieco wystraszone błękitne oczy i zarumienione policzki.

Ten dom był dziwny. Potężny i piękny, pełen starych, ale wciąż pięknych rzeczy, których jak nic nie widywało się tak po prostu. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego Drake i jego siostra mieliby mieszkać sami, na dodatek w tak potężnym miejscu. Czuła się jak we własnym domu – równie bogatym, co jednak już dawno przestało ją dziwić, skoro była córką kapłanki. Allegra miała w tym miejscu znaczenie. Czy to znaczyło, że rodzice Drake’a również, oczywiście jeszcze wtedy, gdy żyli? Skoro tak, dlaczego nigdy o nich nie słyszała?

Wciąż miała mętlik w głowie, ale to i tak wydało jej się lepsze niż zastanawianie nad tym, w jaki sposób miałaby wrócić do domu. Aldero jak nic jeszcze długo miał przypominać jej o tym, że się zgubiła – ku jej irytacji, zwłaszcza że nie zamierzała się do tego przyznawać. Mogła udawać, że to było planowane. I hej! Nie znalazł jej, prawda? To znaczyło, że wygrała zabawę w chowanego. W końcu nikt nie mówił, że nie mogła schować się w pewnym, dotychczas obcym domu swojego nowego… hm, przyjaciela.

Drake nie przyniósł jej sukienki. Zrozumiała to, kiedy już zdjęła z siebie przemoczone ubranie, chcąc nie chcąc decydując się wciągnąć na siebie rzeczy, które od niego dostała. W pierwszym odruchu skrzywiła się, kiedy dotarło do niej, że miała do dyspozycji trochę tylko za długie spodnie i sweter, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jakby tego było mało, ubrania okazały się cieplejsze niż jej własne, suche i… pachniały w sposób, który rozpoznała dopiero po chwili.

Nim. Dał jej swoje rzeczy.

Wyślizgnęła się na korytarz, bez pośpiechu ruszając z powrotem do salonu. Znalezienie drogi okazało się proste, zwłaszcza że ze środka wciąż biło ciepło tańczącego w kominku ognia.

– Ooo… Teraz wyglądasz jeszcze słodziej – usłyszała, ledwo tylko weszła do środka.

– Nie jestem słodka – obruszyła się, zatrzymując w pół kroku. Spojrzała na niego gniewnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby jej słowa robiły na nim wrażenie. Gdy do tego wszystkiego wyciągnął rękę, by jak gdyby nigdy nic pogłaskać ją po głowie… – Ej, mówię poważnie!

Roześmiał się w odpowiedzi. W tamtej chwili aż nadto skojarzył jej się z bratem, więc zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy i po prostu na niego skoczyła. Wystarczyła chwila, żeby oboje wylądowali na dywanie, ona początkowo na zwycięskiej pozycji, choć wystarczyła zaledwie chwila, by Drake zdołał ją z siebie strząsnąć. Już w chwili, w której podchwyciła jego spojrzenie, pojęła jakie miał zamiary.

Magiczne zdolności. Och, nie…

– Ani mi się waż – zaoponowała, próbując go od siebie odepchnąć. – Ani mi się…

Nie posłuchał. Wydawał się świetnie bawić, mogąc kilkoma ruchami sprawić, by zaczęła się niekontrolowanie śmiać. Próbowała odepchnąć jego ręce, ale nie dał jej po temu okazji. Przez jakiś czas ignorował to, że starała się wyrywać, walczyć i że najchętniej zdzieliłaby go czymś po głowie, byleby tylko przestał się nad nią pastwić. Wycofał się dopiero po chwili, kiedy już dawno zabrakło jej tchu i siły, żeby próbować się mścić.

Leżała na dywanie, co okazało się o wiele wygodniejsze od przesiadywania w śniegu. Drake jak gdyby nigdy nic ułożył się obok, w pewnym momencie biorąc ją za rękę – tak po prostu, prawie jak na zewnątrz, kiedy prowadził ją do domu.

– Lubię cię, Isabeau.

Uśmiechnęła się. Te słowa okazały się przyjemne. Na swój sposób rozgrzały ją bardziej niż płomienie, chociaż nie sądziła, że to możliwe.

– Brat i mama mówią na mnie Beau – przyznała i tyle wystarczyło, by jednak się poderwał, spoglądając na nią z zaciekawieniem.

– Powinnaś powiedzieć, że ty mnie też – obruszył się.

Wydęła usta.

– Ani trochę. Znęcasz się nade mną.

Zrobił taki ruch, jakby znów chciał dosięgnąć jej żeber, więc z piskiem okręciła się na bok. Z ulgą przyjęła fakt, że jednak darował sobie łaskotki. W zamian jak gdyby nigdy nic ułożył się obok, wspierając brodę na dłoni.

Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz. Czuła się zmęczona, a bijące od kominka ciepło jedynie potęgowało ten stan. To oraz poczucie, że przy Drake’u mogła pozwolić sobie na to, żeby odpocząć.

– Dobra – mruknęła sennie, zamykając oczy. – Może jednak troszeczkę… Ale tylko troszeczkę – powtórzyła z naciskiem.

Nie odpowiedział, ale nie musiał. Zanim zapadła w sen, była gotowa przysiąc, że zauważyła,  że znów się uśmiechał.

 

Ocknęła się nagle, dziwnie zdezorientowana. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jest w obcym, pełnym cieni pomieszczeniu. W pierwszym odruchu poderwała się do pionu, w panice wodząc wzrokiem dookoła i próbując zrozumieć, dlaczego siedziała na podłodze. Dopiero po kilku chwilach uprzytomniła sobie, że wciąż była w domu Drake’a.

Potrząsnęła głową. Obejrzała się na kominek, by przekonać się, że ogień zdążył wygasnąć, co jedynie utwierdziło Isabeau, że musiała odpłynąć na kilka godzin. Co więcej, była w pokoju sama i choć nic nie wskazywało na to, żeby miała powody do niepokoju, to odkrycie przyprawiło dziewczynę o dreszcze.

– Drake? – rzuciła z wahaniem w przestrzeń.

Nie doczekała się odpowiedzi. W powietrzu przynajmniej wciąż unosił się jego zapach i to wystarczyło, żeby choć trochę ją uspokoić. Chwilę jeszcze siedziała w bezruchu, oddychając szybko i płytko, prawie jak po przebudzeniu ze złego snu. Problem polegał na tym, że tym razem nie śniła koszmaru, z którym mogłaby pójść do Allegry. Nie, skoro wciąż znajdowała się poza domem.

Mama miała być zła. I jak nic już odchodziła od zmysłów, ale…

Isabeau poderwała się na równe nogi, wcześniej odrzucając od siebie coś, co okazało się kolorowym kocem w kratkę. Nie przypominała sobie, żeby miała go, kiedy przed zaśnięciem leżała u boku Drake’a i to utwierdziło ją w przekonaniu, że chłopak musiał ją okryć później.

Niezbyt miło, skoro po wszystkim mnie zostawił.

Wydęła usta. Aldero też czasami to robił, znikając w najmniej oczekiwanych momentach. Jak na bliźniaka, który powinien wziąć na siebie obowiązek chronienia jej, czasami zachowywał się w naprawdę irytujący sposób. Najwyraźniej faceci mieli to do siebie, że lubili robić takie rzeczy. Drake pod tym względem nie był wyjątkiem.

Wyszła na korytarz, z powątpiewaniem rozglądając się dookoła. Chwilę nasłuchiwała, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Tyle wystarczyło, żeby Beau zapragnęła wrócić do znajomego salonu, okryć się kocem i poczekać. Kręcenie się po cudzym domu nie brzmiało jak dobry pomysł, zwłaszcza jeśli ten był opustoszały, ale…

To nie tak, że boję się ciemności, pomyślała buntowniczo, nerwowo zaciskając dłonie na framudze. Mama czasami powtarzała, że dużo straszniejsze potrafiło okazać się to, co można zauważyć w świetle poranka. Zwłaszcza że – co również wielokrotnie słyszała od Allegry – wszyscy pozostawali dziećmi nocy, czyż nie?

„Noc, nasza pani”. Dokładnie tak brzmiało rodowe motto Licavolich. Beau jeszcze nie miała pewności, czy powinna i chciała się z nim utożsamiać, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić.

Właśnie dlatego odważyła się ruszyć przed siebie. To i tak wydawało się lepsze od przesiadywania w pogrążonym w ciemnościach salonie i…

– Więc to ty jesteś intruzem.

Niewiele brakowało, żeby wyszła z siebie. Okręciła się na pięcie tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi. Gwałtownie zassała powietrze, gotowa zacząć krzyczeć, ale w porę powstrzymała się, zdolna co najwyżej spoglądać przed siebie.

W ciemnościach dostrzegła drobną postać. To nie był Drake, co do tego nie miała wątpliwości – i to nie tylko dlatego, że głos bez wątpienia należał do dziewczyny. Tym bardziej nie przypominała sobie, żeby jej towarzysz mógł pochwalić się burzą rudych włosów, rumianymi policzkami i lśniącymi, intensywnie zielonymi oczyma.

Dziewczynka musiała być w jej wieku, choć przez drobną posturę mogła uchodzić za młodszą. Stała w głębi korytarza z bladym, nieco złośliwym uśmiechem, który z miejsca skojarzył się Isabeau z Drake’em. Coś w tej świadomości ją uspokoiło. Już wiedziała, z kim miała do czynienia.

– Bliss – wyrwało jej się.

– A ty Beau. Prosił, żebym cię nie budziła – wyjaśniła, ruszając przed siebie. Bez wahania podeszła bliżej. – O rany…

– Co? – rzuciła z wahaniem Isabeau. – Tak dziwnie mi się przyglądasz…

– Po prostu nigdy nie widziałam córki kapłanki – wyjaśniła dziewczynka, wzruszając ramionami. – Myślałam, że będziesz… Sama nie wiem.

Beau spiorunowała ją wzrokiem. Co to niby miało oznaczać? Jasne, zwłaszcza w ubraniach od Drake’a nie wyglądała choćby w połowie tak ujmująco jak Allegra, ale i tak…

– Gdzie on jest? – zapytała wprost, krzyżując ramiona na piersiach.

Chyba powinna być miła. Na pewno to usłyszałaby od matki, gdyby ta była gdzieś obok. Allegra miała dość jasne zasady, kiedy w grę wchodziło przyjmowanie gości. Co więcej, tym razem to Isabeau znajdowała się w cudzym mieszkaniu, a to o czymś świadczyło – i to nawet jeśli irytowało ją to, w jaki sposób spoglądała na nią Bliss.

– Och, poszedł do miasta. Powiedział, że się zgubiłaś – wyjaśniła usłużnie pół-wampirzyca.

– Nie zgubiłam się – zaoponowała machinalnie Isabeau. – Znaczy… Bawię się z bratem w chowanego – wyjaśniła, a brwi Bliss powędrowały ku górze.

– Tak daleko od domu to chyba trochę oszustwo – zauważyła, ale wcale nie zabrzmiała jak ktoś, kto byłby tym faktem oburzony.

– Wiesz… Nie powiedział mi, że nie mogę tego zrobić.

Tym razem jej rozmówczyni się zaśmiała i zabrzmiało to sympatycznie. To jeszcze nie znaczyło, że mogły się zaprzyjaźnić, ale Isabeau przynajmniej przestała czuć się jak intruz. Rozluźniła się, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że wciąż nerwowo napinała mięśnie, jakby spodziewając, że coś nagle wyskoczy na nią z ciemności.

– Jesteś głodna? Drake zostawił nam trochę krwi – rzuciła jak gdyby nigdy Bliss, ruszając w głąb korytarza. – Tam jest kuchnia.

Beau ruszyła za nią bez słowa. Zamrugała, kiedy ciemność nagle rozproszył srebrzysty blask czegoś, co ostatecznie okazało się zawieszoną w powietrzu, podążającą za Bliss niczym wierny towarzysz kul mocy. Isabeau kilkukrotnie widziała, jak mama w podobny sposób wykorzystywała telepatię, ale sama wciąż nie zdołała opanować zdolności na tyle, by energia wytrzymywała dłużej niż kilka sekund.

– O… – wyrwało jej się.

– To telepatia. – Bliss obejrzała się przez ramię. – Ale to chyba wiesz. Jesteś córką kapłanki, prawda?

– Oczywiście.

Nie, zdecydowanie nie chciała się przyznawać, że akurat nad tym wciąż musiała popracować. Kto wie, może przy Drake’u byłoby to prostsze. Mama nie zawsze miała czas ją uczyć, z kolei przy bliźniaku Isabeau zbyt często brakowało cierpliwości. Przy tej dwójce za to mogłoby się to okazać… swego rodzaju wyzwaniem.

Podobała jej się ta myśl. To, że mogliby się spotykać, tym bardziej.

– Też zostaniesz kapłanką?

Zawahała się, zaskoczona swobodą, z jaką Bliss zdecydowała się ją wypytywać. Miała wrażenie, że zielone oczy dziewczyny zabłysły, zdradzając podekscytowanie, choć sama zainteresowana próbowała pozostać obojętna. Isabeau mogła to wyczuć. Czasami sama zachowywała się podobnie.

– Tak sądzę… Chciałabym. – Nawet się nie zawahała. – Mama jest wyjątkowa – dodała i wtedy coś w spojrzeniu Bliss przygasło.

– Mhm.

Lśniące loki pół-wampirzycy zafalowały, kiedy ta w pośpiechu zwróciła się do niej plecami. Przyśpieszyła, ledwo tylko weszły do kuchni, jak gdyby nigdy nic decydując się na milczenie. Wydawała się tylko czekać na okazję, żeby zmienić temat, z wprawą przygotowując dwa wypełnione krwią naczynia. Isabeau obserwowała ją w milczeniu, tak jak i przy Drake’u zaczynając czuć się dziwnie, jakby była o wiele młodsza niż w rzeczywistości. A może to ta dwójka została zmuszona do szybszego dorastania, nagle musząc radzić sobie w pojedynkę.

Nie miała pojęcia, co zrobiłaby, gdyby nagle została sama. Miała Allegrę i Aldero. Bezpieczny dom, do którego wracała i gdzie zawsze czekał na nią ktoś, kto mógłby jej pomóc. Wiedziała co prawda, że czekający na zewnątrz świat był niebezpieczny, pełen śmierci, krwi i ciemności, której jeszcze nie zdążyła poznać, ale to nie zmieniało najważniejszego: że miała rodzinę. Matka nigdy nie ukrywała przed nią, że ta kwestia pozostawała… skomplikowana, ale ta wartość i tak pozostawała dla Beau istotna. Wiedziała, że powinna o nią dbać.

Po Bliss i Drake’u widziała, że miało to więcej sensu niż mogłaby przypuszczać. Wciąż nie była pewna, co tak naprawdę to oznaczało, ale obserwując ich czuła, że miała szczęście. Bardzo dużo szczęścia.

– Proszę – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Bliss stała tuż przed nią, zachęcająco wyciągając rękę z jednym z pełnych kubków. – Nie patrz tak dziwnie. Przecież cię nie otruję – rzuciła z rozbrajającą szczerością.

– Dlaczego miałabyś? – obruszyła się, ale nagle zwątpiła w to, czy powinna próbować krwi. Ta myśl była dziwna, ale…

– Drake tak czasem żartuje. – Bliss wyszczerzyła się w uśmiechu. – Rodzice polowali na wilkołaki. Mówił ci? Pod domem dalej mamy cele.

Zimny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Ręka, w której ściskała kubek z krwią zadrżała niekontrolowanie; kilka kropli splamiło palce Isabeau, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.

– Wilkołaki? Ale…

– Isabeau?!

Tym razem niewiele brakowało, żeby upuściła naczynie. Znajomy głos dobiegł ją jakby z oddali, ale momentalnie go rozpoznała. Natychmiast odstawiła krew na bok i wypadła na korytarz, tym razem nie wahając się przed ruszeniem w ciemność. Dotarcie do celu okazało się proste, zwłaszcza że wszędzie byłaby w stanie wyczuć Allegrę.

– Mamo! – rzuciła z ulgą.

Wystarczyła zaledwie chwila, żeby kobieta znalazła się przy niej. Znajome ramiona owinęły się wokół Beau, kiedy Allegra w pośpiechu do niej dopadła, osuwając się na kolana, by łatwiej przygarnąć do siebie córkę. Złociste loki musnęły policzki Isabeau.

– O bogini… Och, na litość bogini… – wyrzuciła z siebie na wydechu Allegra, mocniej przyciągając dziewczynę do siebie. Dłońmi pośpiesznie przeczesała włosy córki palcami. – Nie rób mi tego więcej. Rozumiesz? Nigdy więcej – powtórzyła, nagle odsuwając się, by móc chwycić Isabeau za ramiona.

Wyglądała blado, wyraźnie poruszona. Beau nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała ją tak przejętą, o ile w ogóle. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez chwilę sama niepewna, co powinna powiedzieć. Zwykle nie wyobrażała sobie Allegry jako kogoś, kto mógłby się bać, a jednak w  tamtej chwili…

– Przepraszam – wykrztusiła, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Przełknęła z trudem, próbując pozbyć się dziwnego wrażenia. – Ale jesteś tutaj. Ja… – zaczęła i urwała, bo tuż za plecami matki wychwyciła ruch.

Wszystko stało się jasne w chwili, w której zauważyła Drake’a. Wciąż stał przy drzwiach, oparty o ścianę i z bladym uśmiechem. Jedno spojrzenie na chłopaka wystarczyło, żeby zorientowała się, że przyprowadził Allegrę. Specjalnie dla niej popędził aż do Miasta Nocy, na dodatek w taką pogodę. Ta myśl była dziwna, ale…

Przyjaciele, prawda?, usłyszała w głowie jego mentalny głos. Mówiłem, że wyglądasz jak ktoś, kto potrzebował przyjaciela…

Więc od teraz mogę być twoją przyjaciółką.

Uniósł brwi, ale nie zaprotestował. Nie żeby Isabeau w ogóle zamierzała przyjąć do wiadomości jakąkolwiek wymówkę.

– Drake mnie znalazł – oznajmiła na głos, spoglądając wprost w błękitne oczy Allegry. – Byłam bezpieczna – dodała i odetchnęła, kiedy na ustach matki pojawił się cień uśmiechu.

– Tak… Tak, byłaś bezpieczna.

Znów znalazła się w zdecydowanym uścisku Allegry. W następnej sekundzie ta z lekkością wzięła ją na ręce, wciąż tuląc do siebie. Isabeau pozwoliła jej na to, przez chwilę niepewna, która z nich bardziej potrzebowała tego uścisku – wciąż podenerwowana mama czy może ona sama, w słowach kobiety doszukując się potwierdzenia, którego podświadomie pragnęła.

Drake nie był jednym z tych cieni, których należało się obawiać. Wręcz przeciwnie, chociaż wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę oznaczało jego pojawienie się. Wiedziała za to, że w chwili, w której pozwoliła sobie na to, żeby chwycić go za rękę, wydarzyło się coś istotnego.

– Dziękuję – doszedł ją spokojny głos Allegry. – Gdybym mogła coś dla was zrobić… – zaczęła, ale chłopak jedynie potrząsnął głową.

– Damy sobie radę – stwierdził bez chwili wahania. – Ale… Hm, gdybym mógł czasem wpaść, to byłoby miłe. Co o tym sądzisz, księżniczko? – rzucił, a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku zarumienionej twarzy Isabeau.

Wtuliła twarz w ramię Allegry, dziwnie speszona spojrzenie, którym ją obdarował.

– Zastanowię się. Ale chyba chcę… – wymamrotała, nie podnosząc wzroku. – Troszeczkę… Tylko troszeczkę.

Zwlekałam z dokończeniem tej serii zdecydowanie zbyt długo, ale… w końcu jest. :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz