– Voilà!
Nie
zauważyła, kiedy wrócił do pokoju. Aż podskoczyła na swoim miejscu, gdzie wciąż
napawała się bijącym od płomieni ciepłem.
Drake
wyglądał na zadowolonego z siebie. Faktycznie przyniósł jej coś, w co
mogła się przebrać, na dodatek nie różowego, choć do samego końca Beau wątpiła,
na ile mogła mu pod tym względem zaufać.
– Och… – wyrwało
jej się.
Poderwała się
na równe nogi, z zaciekawieniem spoglądając na ciemny materiał. Spodobała
jej się. Wyglądała jak jedna z tych, które mama czasami nosiła podczas uroczystości
– czarna jak noc, prosta i długa. W zasadzie nie wyglądała jak coś,
co mogłoby być dobre na nią, chociaż…
– Bliss nigdy
jej nie nosi. Jest na nią za duża – wyjaśnił Drake, zachęcająco wyciągając ręce
przed siebie.
– Na mnie
też – stwierdziła, raz jeszcze mierząc kreację wzrokiem.
Powiedziała
to z żalem, czując się prawie ja wtedy, gdy czasami buszowała w rzeczach
Allegry, naiwnie wierząc, że w końcu znajdzie coś dla siebie. Tylko
czekała na moment, w którym będzie mogła sobie na to pozwolić. Obserwując
matkę podczas uroczystości, żałowała, że nie mogła do niej dołączyć. Z jej
perspektywy kapłanka lśniła, przyciągała cudze spojrzenie i wydawała się
taka… niezwykła… tak pełna siły i…
Ostrożnie
podeszła do Drake’a. Nie mogła powstrzymać się przed wyciągnięciem ręki i dotknięciem
delikatnego materiału. Tak, sukienka zdecydowanie wyglądała na taką, którą
mogłaby ubrać Allegra. Może to ogień, a może coś innego, ale Isabeau nie
mogła pozbyć się wrażenia, że materiał lśnił w subtelny, przyjemny dla oka
sposób.
– Pewnie
moja mama ją nosiła. Nie żebym w ogóle to pamiętał. – Drake wzruszył
ramionami. – Bliss się podoba. Pomyślałem, że tobie też.
– Tak… –
wyrwało jej się. W następnej sekundzie spoważniała, nagle prostując niczym
struna i cofając o krok. – Znaczy… jest ładna. Trochę jak mojej mamy,
ale i tak nie mogę jej ubrać – zauważyła, krzyżując ramiona na piersi.
Wciąż było
jej zimno. Przemoczone ubranie kleiło się do ciała, przyprawiając Beau o dreszcze
nawet mimo czasu, który spędziła przy kominku. Nieważne jak dobrych intencji
nie miałby Drake, w ten sposób niekoniecznie jej pomagał.
– Cóż… Może
kiedyś. – Chłopak wysilił się na blady uśmiech. – Kiedyś znajdę dla ciebie
najpiękniejszą sukienkę.
Spojrzała
na niego w oszołomieniu, zaskoczona tym wyznaniem. Poczuła, że się rumieni,
choć sama nie była pewna dlaczego. Ale spoglądał na nią tak dziwnie… No i te
słowa… Co miały oznaczać te słowa…?
–
Zabrzmiało – zauważyła cicho – jakbyś chciał się ze mną widywać.
– A dlaczego
nie?
Zamrugała,
nagle jeszcze bardziej zaskoczona. Nie pomyślała o tym. W Mieście Nocy
nie było aż tak wielu pół-wampirów w jej wieku. W zasadzie pomijając
Aldero, nie miała innego towarzystwa. Ten chłopak był inny niż jej brat, może
dlatego, że wciąż go nie znała. A jednak w tych ciemnych oczach było
coś takiego, co sprawiało, że chciała spędzać z nim czas – i to nie
tylko przez to, że wyciągnął do niej rękę, kiedy tego potrzebowała.
– Dalej mi
zimno.
Parsknął,
ale nie zaprotestował. Tym razem zniknął na krócej, wracając ze zwitkiem ubrań,
które wydały jej się wystarczająco dobre, by mogła je przyjąć. Schowała się w łazience,
w pierwszym odruchu z zaciekawieniem spoglądając na zdobienia na kafelkach,
pokaźnych rozmiarów wannę i olbrzymie lustro. Co prawda ledwo sięgała do
tego ostatniego, ale kiedy stanęła na palcach, zdołała dostrzec swoją twarz –
wciąż nieco wystraszone błękitne oczy i zarumienione policzki.
Ten dom był
dziwny. Potężny i piękny, pełen starych, ale wciąż pięknych rzeczy, których
jak nic nie widywało się tak po prostu. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego
Drake i jego siostra mieliby mieszkać sami, na dodatek w tak potężnym
miejscu. Czuła się jak we własnym domu – równie bogatym, co jednak już dawno
przestało ją dziwić, skoro była córką kapłanki. Allegra miała w tym
miejscu znaczenie. Czy to znaczyło, że rodzice Drake’a również, oczywiście
jeszcze wtedy, gdy żyli? Skoro tak, dlaczego nigdy o nich nie słyszała?
Wciąż miała
mętlik w głowie, ale to i tak wydało jej się lepsze niż zastanawianie
nad tym, w jaki sposób miałaby wrócić do domu. Aldero jak nic jeszcze
długo miał przypominać jej o tym, że się zgubiła – ku jej irytacji,
zwłaszcza że nie zamierzała się do tego przyznawać. Mogła udawać, że to było
planowane. I hej! Nie znalazł jej, prawda? To znaczyło, że wygrała zabawę w chowanego.
W końcu nikt nie mówił, że nie mogła schować się w pewnym, dotychczas
obcym domu swojego nowego… hm, przyjaciela.
Drake nie
przyniósł jej sukienki. Zrozumiała to, kiedy już zdjęła z siebie przemoczone
ubranie, chcąc nie chcąc decydując się wciągnąć na siebie rzeczy, które od
niego dostała. W pierwszym odruchu skrzywiła się, kiedy dotarło do niej,
że miała do dyspozycji trochę tylko za długie spodnie i sweter, ale
zdecydowała się tego nie komentować. Jakby tego było mało, ubrania okazały się
cieplejsze niż jej własne, suche i… pachniały w sposób, który rozpoznała
dopiero po chwili.
Nim. Dał
jej swoje rzeczy.
Wyślizgnęła
się na korytarz, bez pośpiechu ruszając z powrotem do salonu. Znalezienie
drogi okazało się proste, zwłaszcza że ze środka wciąż biło ciepło tańczącego w kominku
ognia.
– Ooo…
Teraz wyglądasz jeszcze słodziej – usłyszała, ledwo tylko weszła do środka.
– Nie jestem
słodka – obruszyła się, zatrzymując w pół kroku. Spojrzała na niego gniewnie,
ale nic nie wskazywało na to, żeby jej słowa robiły na nim wrażenie. Gdy do
tego wszystkiego wyciągnął rękę, by jak gdyby nigdy nic pogłaskać ją po głowie…
– Ej, mówię poważnie!
Roześmiał
się w odpowiedzi. W tamtej chwili aż nadto skojarzył jej się z bratem,
więc zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy i po prostu na
niego skoczyła. Wystarczyła chwila, żeby oboje wylądowali na dywanie, ona
początkowo na zwycięskiej pozycji, choć wystarczyła zaledwie chwila, by Drake
zdołał ją z siebie strząsnąć. Już w chwili, w której podchwyciła
jego spojrzenie, pojęła jakie miał zamiary.
Magiczne zdolności.
Och, nie…
– Ani mi
się waż – zaoponowała, próbując go od siebie odepchnąć. – Ani mi się…
Nie
posłuchał. Wydawał się świetnie bawić, mogąc kilkoma ruchami sprawić, by
zaczęła się niekontrolowanie śmiać. Próbowała odepchnąć jego ręce, ale nie dał
jej po temu okazji. Przez jakiś czas ignorował to, że starała się wyrywać,
walczyć i że najchętniej zdzieliłaby go czymś po głowie, byleby tylko
przestał się nad nią pastwić. Wycofał się dopiero po chwili, kiedy już dawno
zabrakło jej tchu i siły, żeby próbować się mścić.
Leżała na
dywanie, co okazało się o wiele wygodniejsze od przesiadywania w śniegu.
Drake jak gdyby nigdy nic ułożył się obok, w pewnym momencie biorąc ją za
rękę – tak po prostu, prawie jak na zewnątrz, kiedy prowadził ją do domu.
– Lubię
cię, Isabeau.
Uśmiechnęła
się. Te słowa okazały się przyjemne. Na swój sposób rozgrzały ją bardziej niż
płomienie, chociaż nie sądziła, że to możliwe.
– Brat i mama
mówią na mnie Beau – przyznała i tyle wystarczyło, by jednak się poderwał,
spoglądając na nią z zaciekawieniem.
– Powinnaś
powiedzieć, że ty mnie też – obruszył się.
Wydęła
usta.
– Ani trochę.
Znęcasz się nade mną.
Zrobił taki
ruch, jakby znów chciał dosięgnąć jej żeber, więc z piskiem okręciła się na
bok. Z ulgą przyjęła fakt, że jednak darował sobie łaskotki. W zamian
jak gdyby nigdy nic ułożył się obok, wspierając brodę na dłoni.
Pozwoliła,
by włosy opadły jej na twarz. Czuła się zmęczona, a bijące od kominka ciepło
jedynie potęgowało ten stan. To oraz poczucie, że przy Drake’u mogła pozwolić
sobie na to, żeby odpocząć.
– Dobra –
mruknęła sennie, zamykając oczy. – Może jednak troszeczkę… Ale tylko troszeczkę
– powtórzyła z naciskiem.
Nie
odpowiedział, ale nie musiał. Zanim zapadła w sen, była gotowa przysiąc,
że zauważyła, że znów się uśmiechał.
Ocknęła się
nagle, dziwnie zdezorientowana. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jest w obcym,
pełnym cieni pomieszczeniu. W pierwszym odruchu poderwała się do pionu, w panice
wodząc wzrokiem dookoła i próbując zrozumieć, dlaczego siedziała na
podłodze. Dopiero po kilku chwilach uprzytomniła sobie, że wciąż była w domu
Drake’a.
Potrząsnęła głową. Obejrzała się na kominek, by przekonać się, że
ogień zdążył wygasnąć, co jedynie utwierdziło Isabeau, że musiała odpłynąć na kilka
godzin. Co więcej, była w pokoju sama i choć nic nie wskazywało na
to, żeby miała powody do niepokoju, to odkrycie przyprawiło dziewczynę o dreszcze.
– Drake? – rzuciła z wahaniem w przestrzeń.
Nie doczekała się odpowiedzi. W powietrzu przynajmniej wciąż unosił
się jego zapach i to wystarczyło, żeby choć trochę ją uspokoić. Chwilę
jeszcze siedziała w bezruchu, oddychając szybko i płytko, prawie jak
po przebudzeniu ze złego snu. Problem polegał na tym, że tym razem nie śniła
koszmaru, z którym mogłaby pójść do Allegry. Nie, skoro wciąż znajdowała
się poza domem.
Mama miała być zła. I jak nic już odchodziła od zmysłów, ale…
Isabeau poderwała się na równe nogi, wcześniej odrzucając od siebie coś,
co okazało się kolorowym kocem w kratkę. Nie przypominała sobie, żeby
miała go, kiedy przed zaśnięciem leżała u boku Drake’a i to utwierdziło
ją w przekonaniu, że chłopak musiał ją okryć później.
Niezbyt miło, skoro po wszystkim mnie zostawił.
Wydęła usta. Aldero też czasami to robił, znikając w najmniej
oczekiwanych momentach. Jak na bliźniaka, który powinien wziąć na siebie obowiązek
chronienia jej, czasami zachowywał się w naprawdę irytujący sposób.
Najwyraźniej faceci mieli to do siebie, że lubili robić takie rzeczy. Drake pod
tym względem nie był wyjątkiem.
Wyszła na korytarz, z powątpiewaniem rozglądając się dookoła. Chwilę
nasłuchiwała, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Tyle wystarczyło,
żeby Beau zapragnęła wrócić do znajomego salonu, okryć się kocem i poczekać.
Kręcenie się po cudzym domu nie brzmiało jak dobry pomysł, zwłaszcza jeśli ten
był opustoszały, ale…
To nie tak, że boję się ciemności, pomyślała buntowniczo,
nerwowo zaciskając dłonie na framudze. Mama czasami powtarzała, że dużo
straszniejsze potrafiło okazać się to, co można zauważyć w świetle
poranka. Zwłaszcza że – co również wielokrotnie słyszała od Allegry – wszyscy
pozostawali dziećmi nocy, czyż nie?
„Noc, nasza pani”. Dokładnie tak brzmiało rodowe motto Licavolich.
Beau jeszcze nie miała pewności, czy powinna i chciała się z nim
utożsamiać, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić.
Właśnie dlatego odważyła się ruszyć przed siebie. To i tak
wydawało się lepsze od przesiadywania w pogrążonym w ciemnościach
salonie i…
– Więc to ty jesteś intruzem.
Niewiele brakowało, żeby wyszła z siebie. Okręciła się na pięcie
tak gwałtownie, że omal nie straciła równowagi. Gwałtownie zassała powietrze,
gotowa zacząć krzyczeć, ale w porę powstrzymała się, zdolna co najwyżej
spoglądać przed siebie.
W ciemnościach dostrzegła drobną postać. To nie był Drake, co do tego
nie miała wątpliwości – i to nie tylko dlatego, że głos bez wątpienia
należał do dziewczyny. Tym bardziej nie przypominała sobie, żeby jej towarzysz
mógł pochwalić się burzą rudych włosów, rumianymi policzkami i lśniącymi,
intensywnie zielonymi oczyma.
Dziewczynka musiała być w jej wieku, choć przez drobną posturę
mogła uchodzić za młodszą. Stała w głębi korytarza z bladym, nieco
złośliwym uśmiechem, który z miejsca skojarzył się Isabeau z Drake’em.
Coś w tej świadomości ją uspokoiło. Już wiedziała, z kim miała do
czynienia.
– Bliss – wyrwało jej się.
– A ty Beau. Prosił, żebym cię nie budziła – wyjaśniła, ruszając
przed siebie. Bez wahania podeszła bliżej. – O rany…
– Co? – rzuciła z wahaniem Isabeau. – Tak dziwnie mi się przyglądasz…
– Po prostu nigdy nie widziałam córki kapłanki – wyjaśniła
dziewczynka, wzruszając ramionami. – Myślałam, że będziesz… Sama nie wiem.
Beau spiorunowała ją wzrokiem. Co to niby miało oznaczać? Jasne,
zwłaszcza w ubraniach od Drake’a nie wyglądała choćby w połowie tak
ujmująco jak Allegra, ale i tak…
– Gdzie on jest? – zapytała wprost, krzyżując ramiona na piersiach.
Chyba powinna być miła. Na pewno to usłyszałaby od matki, gdyby ta
była gdzieś obok. Allegra miała dość jasne zasady, kiedy w grę wchodziło
przyjmowanie gości. Co więcej, tym razem to Isabeau znajdowała się w cudzym
mieszkaniu, a to o czymś świadczyło – i to nawet jeśli irytowało
ją to, w jaki sposób spoglądała na nią Bliss.
– Och, poszedł do miasta. Powiedział, że się zgubiłaś – wyjaśniła usłużnie
pół-wampirzyca.
– Nie zgubiłam się – zaoponowała machinalnie Isabeau. – Znaczy… Bawię
się z bratem w chowanego – wyjaśniła, a brwi Bliss powędrowały
ku górze.
– Tak daleko od domu to chyba trochę oszustwo – zauważyła, ale wcale
nie zabrzmiała jak ktoś, kto byłby tym faktem oburzony.
– Wiesz… Nie powiedział mi, że nie mogę tego zrobić.
Tym razem jej rozmówczyni się zaśmiała i zabrzmiało to sympatycznie.
To jeszcze nie znaczyło, że mogły się zaprzyjaźnić, ale Isabeau przynajmniej przestała
czuć się jak intruz. Rozluźniła się, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że
wciąż nerwowo napinała mięśnie, jakby spodziewając, że coś nagle wyskoczy na
nią z ciemności.
– Jesteś głodna? Drake zostawił nam trochę krwi – rzuciła jak gdyby
nigdy Bliss, ruszając w głąb korytarza. – Tam jest kuchnia.
Beau ruszyła za nią bez słowa. Zamrugała, kiedy ciemność nagle
rozproszył srebrzysty blask czegoś, co ostatecznie okazało się zawieszoną w powietrzu,
podążającą za Bliss niczym wierny towarzysz kul mocy. Isabeau kilkukrotnie
widziała, jak mama w podobny sposób wykorzystywała telepatię, ale sama
wciąż nie zdołała opanować zdolności na tyle, by energia wytrzymywała dłużej
niż kilka sekund.
– O… – wyrwało jej się.
– To telepatia. – Bliss obejrzała się przez ramię. – Ale to chyba
wiesz. Jesteś córką kapłanki, prawda?
– Oczywiście.
Nie, zdecydowanie nie chciała się przyznawać, że akurat nad tym wciąż
musiała popracować. Kto wie, może przy Drake’u byłoby to prostsze. Mama nie
zawsze miała czas ją uczyć, z kolei przy bliźniaku Isabeau zbyt często brakowało
cierpliwości. Przy tej dwójce za to mogłoby się to okazać… swego rodzaju
wyzwaniem.
Podobała jej się ta myśl. To, że mogliby się spotykać, tym bardziej.
– Też zostaniesz kapłanką?
Zawahała się, zaskoczona swobodą, z jaką Bliss zdecydowała się ją
wypytywać. Miała wrażenie, że zielone oczy dziewczyny zabłysły, zdradzając
podekscytowanie, choć sama zainteresowana próbowała pozostać obojętna. Isabeau
mogła to wyczuć. Czasami sama zachowywała się podobnie.
– Tak sądzę… Chciałabym. – Nawet się nie zawahała. – Mama jest
wyjątkowa – dodała i wtedy coś w spojrzeniu Bliss przygasło.
– Mhm.
Lśniące loki pół-wampirzycy zafalowały, kiedy ta w pośpiechu
zwróciła się do niej plecami. Przyśpieszyła, ledwo tylko weszły do kuchni, jak
gdyby nigdy nic decydując się na milczenie. Wydawała się tylko czekać na
okazję, żeby zmienić temat, z wprawą przygotowując dwa wypełnione krwią
naczynia. Isabeau obserwowała ją w milczeniu, tak jak i przy Drake’u
zaczynając czuć się dziwnie, jakby była o wiele młodsza niż w rzeczywistości.
A może to ta dwójka została zmuszona do szybszego dorastania, nagle musząc
radzić sobie w pojedynkę.
Nie miała pojęcia, co zrobiłaby, gdyby nagle została sama. Miała
Allegrę i Aldero. Bezpieczny dom, do którego wracała i gdzie zawsze
czekał na nią ktoś, kto mógłby jej pomóc. Wiedziała co prawda, że czekający na
zewnątrz świat był niebezpieczny, pełen śmierci, krwi i ciemności, której
jeszcze nie zdążyła poznać, ale to nie zmieniało najważniejszego: że miała
rodzinę. Matka nigdy nie ukrywała przed nią, że ta kwestia pozostawała… skomplikowana,
ale ta wartość i tak pozostawała dla Beau istotna. Wiedziała, że powinna o nią
dbać.
Po Bliss i Drake’u widziała, że miało to więcej sensu niż mogłaby
przypuszczać. Wciąż nie była pewna, co tak naprawdę to oznaczało, ale
obserwując ich czuła, że miała szczęście. Bardzo dużo szczęścia.
– Proszę – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Bliss stała tuż przed nią, zachęcająco wyciągając rękę z jednym z pełnych
kubków. – Nie patrz tak dziwnie. Przecież cię nie otruję – rzuciła z rozbrajającą
szczerością.
– Dlaczego miałabyś? – obruszyła się, ale nagle zwątpiła w to,
czy powinna próbować krwi. Ta myśl była dziwna, ale…
– Drake tak czasem żartuje. – Bliss wyszczerzyła się w uśmiechu. –
Rodzice polowali na wilkołaki. Mówił ci? Pod domem dalej mamy cele.
Zimny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Ręka, w której
ściskała kubek z krwią zadrżała niekontrolowanie; kilka kropli splamiło palce
Isabeau, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
– Wilkołaki? Ale…
– Isabeau?!
Tym razem niewiele brakowało, żeby upuściła naczynie. Znajomy głos
dobiegł ją jakby z oddali, ale momentalnie go rozpoznała. Natychmiast odstawiła
krew na bok i wypadła na korytarz, tym razem nie wahając się przed
ruszeniem w ciemność. Dotarcie do celu okazało się proste, zwłaszcza że
wszędzie byłaby w stanie wyczuć Allegrę.
– Mamo! – rzuciła z ulgą.
Wystarczyła zaledwie chwila, żeby kobieta znalazła się przy niej.
Znajome ramiona owinęły się wokół Beau, kiedy Allegra w pośpiechu do niej
dopadła, osuwając się na kolana, by łatwiej przygarnąć do siebie córkę.
Złociste loki musnęły policzki Isabeau.
– O bogini… Och, na litość bogini… – wyrzuciła z siebie na
wydechu Allegra, mocniej przyciągając dziewczynę do siebie. Dłońmi pośpiesznie
przeczesała włosy córki palcami. – Nie rób mi tego więcej. Rozumiesz? Nigdy
więcej – powtórzyła, nagle odsuwając się, by móc chwycić Isabeau za ramiona.
Wyglądała blado, wyraźnie poruszona. Beau nie przypominała sobie,
kiedy ostatnim razem widziała ją tak przejętą, o ile w ogóle.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez chwilę sama niepewna, co powinna powiedzieć.
Zwykle nie wyobrażała sobie Allegry jako kogoś, kto mógłby się bać, a jednak
w tamtej chwili…
– Przepraszam – wykrztusiła, czując nieprzyjemny ucisk w gardle.
Przełknęła z trudem, próbując pozbyć się dziwnego wrażenia. – Ale jesteś
tutaj. Ja… – zaczęła i urwała, bo tuż za plecami matki wychwyciła ruch.
Wszystko stało się jasne w chwili, w której zauważyła Drake’a.
Wciąż stał przy drzwiach, oparty o ścianę i z bladym uśmiechem.
Jedno spojrzenie na chłopaka wystarczyło, żeby zorientowała się, że
przyprowadził Allegrę. Specjalnie dla niej popędził aż do Miasta Nocy, na
dodatek w taką pogodę. Ta myśl była dziwna, ale…
Przyjaciele, prawda?, usłyszała w głowie jego mentalny
głos. Mówiłem, że wyglądasz jak ktoś, kto potrzebował przyjaciela…
Więc od teraz mogę być twoją przyjaciółką.
Uniósł brwi, ale nie zaprotestował. Nie żeby Isabeau w ogóle
zamierzała przyjąć do wiadomości jakąkolwiek wymówkę.
– Drake mnie znalazł – oznajmiła na głos, spoglądając wprost w błękitne
oczy Allegry. – Byłam bezpieczna – dodała i odetchnęła, kiedy na ustach
matki pojawił się cień uśmiechu.
– Tak… Tak, byłaś bezpieczna.
Znów znalazła się w zdecydowanym uścisku Allegry. W następnej
sekundzie ta z lekkością wzięła ją na ręce, wciąż tuląc do siebie. Isabeau
pozwoliła jej na to, przez chwilę niepewna, która z nich bardziej potrzebowała
tego uścisku – wciąż podenerwowana mama czy może ona sama, w słowach kobiety
doszukując się potwierdzenia, którego podświadomie pragnęła.
Drake nie był jednym z tych cieni, których należało się obawiać. Wręcz
przeciwnie, chociaż wciąż nie miała pewności, co tak naprawdę oznaczało jego
pojawienie się. Wiedziała za to, że w chwili, w której pozwoliła
sobie na to, żeby chwycić go za rękę, wydarzyło się coś istotnego.
– Dziękuję – doszedł ją spokojny głos Allegry. – Gdybym mogła coś dla
was zrobić… – zaczęła, ale chłopak jedynie potrząsnął głową.
– Damy sobie radę – stwierdził bez chwili wahania. – Ale… Hm, gdybym
mógł czasem wpaść, to byłoby miłe. Co o tym sądzisz, księżniczko? – rzucił,
a jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku zarumienionej twarzy
Isabeau.
Wtuliła twarz w ramię Allegry, dziwnie speszona spojrzenie, którym
ją obdarował.
– Zastanowię się. Ale chyba chcę… – wymamrotała, nie podnosząc wzroku.
– Troszeczkę… Tylko troszeczkę.
Zwlekałam z dokończeniem tej serii zdecydowanie zbyt długo, ale… w końcu jest. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz