Chciał ich ignorować.
Bogini mu świadkiem, że próbował, nie bez powodu trzymając się w najbardziej
oddalonym kącie tuneli. Zwykle to wystarczyło, dając Rufusowi przynajmniej
względne poczucie prywatności, zupełnie jakby kilka zawiłych korytarzy i kawałek
materiału mogły dać efekt podobny do przesiadywania na drugim krańcu
miasta i porządne, metalowe drzwi.
Ale nie w dni
takie jak te. I nie przy Kristin, która w środku nocy zaczynała
wydzierać się tak, że gdyby postawili ja przy wejściu, by robiła
za alarm, samym głosem powaliłaby armię demonów, wilkołaków i Isobel.
Przez chwilę nasłuchiwał, chcąc upewnić się, jak źle było tym razem i czy po ewentualnym
spacerze do kuchni mógł spodziewać się jedynie zasztyletowanego
Williama, czy może jeszcze kilku dodatkowych ofiar. Dalej uważał, że sprawę
dało się rozwiązać bardzo prosto, dając tym najbardziej problematycznym
dzieciakom ultimatum, a tym opornym gwarantując wycieczkę na plac w samo
południe, ale Kristin miała inne zdanie. Bawiła się w jakaś
cholerną zbawczynie zagubionych duszyczek, co byłoby nawet urocze, gdyby
niezmiennie nie przypominała mu tym Layli.
Niech ją
szlag.
Postukał ołówkiem
w niedbale zapisany skrawek papieru. To wcale nie tak, że w ciągu
ostatniego kwadransa pomylił się przez nich przynajmniej trzy razy, a w kawałku
drewna coraz wyraźniej widział potencjał na kołek… I to nie dla
siebie, tak z gwoli ścisłości.
Dał im pięć
dodatkowych minut, nim ostatecznie pogodził się z tym, że Kristin
szybko nie skończy. Cokolwiek się działo, najwyraźniej tym razem w grę
wchodziła jakaś poważniejsza dyskusja. Kiedy do tego wszystkiego się wsłuchał,
zorientował się, że wampirzyca w istocie nie prowadziła monologu,
raczej reagując na odpowiedzi kogoś innego. To wykluczało dyskusję z Williamem,
bo temu zwykle dawała czas co najwyżej na dwa słowa, nim decydowała się
go unieruchomić. Podobno ze zwykłej przyjacielskiej troski, ale Rufus
stawiał raczej, że znęcanie się nad tym chłopakiem raczej sprawiało
mu przyjemność.
Krzyki stały się
głośniejsze, kiedy znalazł się na korytarzu. W tamtej chwili
przeklinał akustykę w tunelach, zwłaszcza że ta sprzyjała niesieniu się
echa. Wywrócił oczami. Byłby bardziej rozdrażniony, gdyby zdecydowali się
na podobne ekscesy w środku dnia, gdy wszyscy zaczynali odczuwać
wszechobecne zmęczenie. Co prawda kilka razy zdążył się przekonać, że
nawet wycieńczona Kristin wciąż potrafiła krzyczeć, ale…
Och, po prostu
tam wejdzie. Z uprzejmą prośbą, by się pozamykali. Zawierająca
kilka subtelnych gróźb i może ze dwa skręcone karki, ale to wciąż
były szczyty jego uprzejmości na tę chwilę.
Mimo wszystko
tunele wydawały się opustoszałe. Rufus mógł się założyć, że większość
albo zdecydowała się ewakuować, albo właśnie używała sobie, obserwując
rozwój wypadków między Kristin a – tak teraz podejrzewał – Asherą.
Mógł się tego spodziewać, choć to i tak jedynie wzmogło
odczuwaną przez wampira frustracje. Na ten temat też już dawno próbował
rozmawiać.
Głosy
jakimś cudem przybrały na sile, kiedy dotarł do pełniącej funkcję
przedsionka, okrągłej sali. Z powątpiewaniem powiódł wzrokiem dookoła,
choć dobrze wiedział, gdzie ulokowały się krzyczące kobiety. Jak znał te
dwie, salon nadawał się do remontu, ale postanowił tego nie komentować.
Nie pierwszy raz. W takich chwilach jedynie błogosławił fakt, że
spędzał z towarzystwem tak mało czasu, jak tylko było to możliwe.
W gruncie rzeczy tylko to decydowało o tym, że wciąż byli w stanie
ze sobą funkcjonować, nawet jeśli czasami brak ofiar zakrawał o cud.
Z drugiej
strony, chyba zaczynał do tego przywykać. Krzyki Kristin nie były
niczym nowym. Opustoszałe korytarze, pełna napięcia atmosfera i malutka
Claire, jak gdyby nigdy nic drepcząca sobie korytarzem z naprzeciwka…
Dzień jak co dzień.
Chwila,
co?!
Wycofał się
tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by się przy okazji potknął.
Przez moment był gotów przysiąc, że jednak coś pomylił, ale nie. I nie chodziło
tylko o to, że wciąż nie do końca przywykł, że gdzieś w tunelach
od dobrych kilku tygodni znajdowała się jego córka. W tamtej
chwili uderzyły go dwie kwestie na raz, aż sam nie był pewien, która
bardziej skutecznie wytrąciła go z równowagi.
Po
pierwsze, Claire chodziła. Absolutnie nieporadnie, co jakiś czas przytrzymując się
ściany, ale jednak. Wyglądała na co najmniej zadowoloną z siebie,
cierpliwie przemierzając pokryty malowidłami korytarz. Coś w tym widoku na moment
całkowicie go pochłonęło, bo choć wiedział, że pół-wampirze dzieci zmieniały się
zdecydowanie zbyt szybko, dopiero widząc córkę po dłuższym czasie
uświadomił sobie, co to tak naprawdę oznaczało.
Wyglądała
inaczej, niż kiedy widział ją ostatnim razem, jakie… Kilka dni temu? A może
tydzień? Nie miał pewności. Zwykle nie zastanawiał się nad tym,
jak długo zdarzało mu się unikać wszystkich wokół. Po prostu to robił,
wmawiając sobie, że to najzupełniej w porządku, ale… Och, kiedy w grę
wchodziło dziecko, to mogło mieć znaczenie. Tylko trochę, ale jednak.
Tak czy inaczej,
Claire wyglądała inaczej. Nie od razu stwierdził pod jakim
względem, ale jednak. Zeszczuplała, była wyższa, a czarne loczki
okazały się dłuższe niż do tej pory. Co więcej, wydawała się bardzo,
ale to bardzo skupiona na spokojnym przesuwaniu się naprzód. To,
że ktoś zostawił odsłoniętą zasłonę do tunelu, w którym znajdowały się
sypialnie, jedynie ułatwiało jej zadanie.
Ale
chodziła. Nie od razu dotarło do niego, co to oznaczało,
aczkolwiek.
A po drugie,
Kristin właśnie zostawiła kilkutygodniowe dziecko bez opieki. W tamtej
chwili zapragnął wrócić nie tyle po ołówek, co po całe naręcze
dobrze zaostrzonych kołków. Posrebrzanych.
– Ja kiedyś
naprawdę…
Urwał, bo w tym
momencie Claire przystanęła i z zaciekawieniem spojrzała wprost na niego.
Błękitne, niewinne oczy zabłysły w półmroku – zbyt lśniące, jaśniejsze niż
te Layli, ale wciąż znajome. Nie ruszył się z miejsca, po prostu
obserwując małą, zwłaszcza że i ta na moment przerwała wędrówkę,
wyraźnie zaskoczona tym, że ma towarzystwo. Przez chwilę po prostu tam stałą,
jakby zastanawiając się nad tym, co zrobić, po czym obdarowała
go jednym z najbardziej uroczonych, promiennych uśmiechów, jakie
kiedykolwiek widział.
Zrobiła
kolejny krok. Tym razem zachwiała się, ale zanim zdecydował, czy powinien
ją pochwycić, ostatecznie skapitulowała i klapnęła na ziemię.
Przynajmniej nie zaczęła płakać, ale na jej twarzy odmalowało się
coś na kształt jednego wielkiego zaskoczenia.
– Oj.
Znalazłby
kilka innych, bardziej adekwatnych komentarzy, a jednak jak przyszło co do czego,
nie potrafił zdobyć się na żaden z nich. Stał tam, patrzył
i czuł niemalże tak, jakby właśnie wpakował się w ścianę. W jednej
chwili krzyki Kristin i frustracja gdzieś zniknęły, choć prawie tego nie zauważył.
Nie mógł nic poradzić na to, że mimowolnie się uśmiechnął i ruszył
ku wciąż siedzącemu na ziemi dziecku.
– Jakim
cudem wywędrowałaś aż tu? – westchnął, w absolutnie naturalnym odruchu
biorąc ją na ręce.
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem, nie przestając się uśmiechać.
Coś w świadomym wzroku Claire sprawiło, że poczuł się prawie jak
wtedy, gdy pierwszego dnia Kristin wcisnęła mu ją w ramiona, upierając się,
że to dobry pomysł. Może i tak było, zwłaszcza że i samo dziecko
już wtedy głośno dawało do zrozumienia wszystkim wokół, czego oczekuje.
Zupełnie jakby mogła wyczuć, w czyich ramionach się znajduje, choć
Rufus szczerze wątpił, by ktokolwiek w podziemiach utożsamiał akurat
jego z poczuciem bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, a jednak
Claire wydawała się mieć całkowicie odmienny pogląd na całą sprawę.
Gdyby do tego
wszystkiego wiedział, co z nią zrobić, skoro już wylądowała w jego ramionach
i wyglądała na zadowoloną z takiego stanu rzeczy…
Machinalnie
przygarnął ją do piersi. Bardzo ostrożnie, nagle niepewny, jak postępować
ze tą zdecydowanie zbyt ruchliwą istotą.
– To nie tak,
że pozabijanie ich z tobą na rękach wchodzi w grę – wyrwało
mu się.
Claire
uniosła głowę, reagując na niego słowa. W tamtej chwili zaczął ich żałować,
zwłaszcza że nie wiedział, na ile mogła zrozumieć ich sens.
– Oj –
powtórzyła po chwili zastanowienia.
Parsknął,
nie mogąc się powstrzymać. Nie miał pojęcia, jak to robiła,
ale poczuł się tak, jakby całe dotychczasowe napięcie ostatecznie
zniknęło.
– A żebyś
wiedziała, że oj.
Tyle że to dalej
nie rozwiązywało problemu tego, co z nią zrobić. Mógł co prawda
pofatygować się do Kristin i uświadomić jej, że chyba o czymś
zapomniała. Ewentualnie odniesienie dziecka do pokoju wampirzycy i Theo
wydawało się sensowne, zwłaszcza że ta – bogini raczy wiedzieć kiedy
i jak – zorganizowała tam łóżeczko. W normalnym wypadku podrzucenie
tam Claire wydałoby mu się w pełni naturalne, ale po tym
jak znalazł ją spacerującą środkiem korytarza, wątpił, żeby zostawienie jej samej
było dobrym pomysłem. Jakoś stamtąd wyszła, a skoro zdołała zrobić to raz…
Wzmógł
uścisk, zupełnie jakby dziewczynka w jakiś cudowny sposób mogła oswobodzić się
z jego objęć i zrobić coś głupiego. Nie wziął tego pod uwagę
wcześniej, ale niewinne dziecko pośród tych wszystkich wampirów jednak
mogło okazać się problematyczne. To nie tak, że nie spodziewał się
problemów, myślał o rozwiązaniu ciąży Layli – na długo przed tym, jak
świat stanął na głowie, a ona… Cóż, zniknęła na dobre. Tak czy siak,
nagle myśl o upilnowaniu niemowlęcia w laboratorium wydała mu się
o wiele mniej straszna niż próba zignorowania tego, co mogło pójść źle w tym
miejscu.
Tak
naprawdę nie chciał wiedzieć, kto zamiast niego mógł natrafić na stawiającą
pierwsze kroczki pół-wampirzycę. O tym, co wtedy mogło pójść nie tak,
tym bardziej.
Niedobrze.
Bardzo niedobrze.
Gniewnie
spojrzał w stronę salonu. W którymś momencie krzyki ucichły, choć wciąż
był w stanie wychwycić podniesione głosy. To mogło oznaczać dosłownie
cokolwiek, łącznie z rychłym pojawieniem się Kristin, ale prawda
była taka, że wcale nie chciał się z nią widzieć. Zanim zdążył
podjąć jakąkolwiek decyzję, po prostu mocniej przytulił do siebie
Claire i w pośpiechu wycofał się do korytarza, w którym
mieściło się laboratorium.
Wierzył, że
to brzmiało jak najgorszy pomysł na świecie. Bez wątpienia tak było,
ale zarazem nie znał innego miejsca, w którym mógłby liczyć na spokój
i poczuć się swobodnie. Kiedy do tego wszystkiego zauważył, że dziewczyna
rozgląda się z błyskiem w jasnych oczach, wyraźnie zaciekawiona
nowym miejscem, nie powstrzymał się od uśmiechu. Cóż, dzieciom
zwykle niewiele trzeba było, by skupić ich uwagę, ale coś w jej zachowaniu
i tak sprawiło, że zrobiło mu się cieplej. Prawie jak wtedy, gdy miał
u swojego boku wciąż nie do końca pojmującą większość jego eksperymentów Laylę.
Mimowolnie
spojrzał na córkę. Gdyby kiedyś mógł…
Och, ale to
nie miało znaczenia. Bardzo wiele kiedyś dość prawdopodobnych kwestii
odeszło do strefy marzeń, kiedy pojawiła się Isobel. Nie żeby w przypadku
swoim i Layli kiedykolwiek postępował w logiczny, właściwy dla
wszystkich par wokół sposób. Gdyby wiedział, jak właściwie postępować z jakimkolwiek
dzieckiem, na pewno nie zabrałby małej do laboratorium.
Przystanął
przy jednym ze względnie bardziej uporządkowanych blatów. Mógł nie odrywać
wzroku od Claire, ale nie ufał sobie na tyle, by ryzykować,
że w zasięgu jej rąk znajdzie się jednak coś, co nie powinno.
Jeśli czegoś nauczył się przy Alessi i Aldero, to na pewno
to, że mieli w zwyczaju pojawiać się znikąd i absolutnie nie tam,
gdzie powinni, nieważne jak bardzo próbował być czujny. Jeśli wziąć pod uwagę,
po kim część genów odziedziczyła Claire, wolał nie testować jej skłonności
do pakowania się w kłopoty. Ewentualny wybuch też był ostatnim,
czego potrzebowali w podziemiach.
Ostatecznie
posadził ją między książkami i porozrzucanymi notatkami. Zaraz po tym,
jak upewnił się, że w kilka szklanych probówek, które nagle nalazły się
w zasięgu drobnych rączek nie ma absolutnie niczego. Mimo wszystko i
tak obserwował ją z przesadną wręcz uwagą, kiedy sięgnęła po jedną,
obejrzała ze wszystkich stron i stanęła przed odwiecznym dziecięcym
dylematem, obejmującym wepchnięcie ciekawego obiektu do buzi albo bezceremonialnego
ciśnięcia nim o ziemię.
Wywrócił
oczami, kiedy zdecydowała się na to drugie. Bez problemu
pochwycił szkło, nie dorywając wzroku od zadowolonej z siebie
córki.
–
Niszczycielskie skłonności masz po matce – zawyrokował, wspierając obie
dłonie na blacie po obu stronach Claire. – I obie robicie to z uśmiechem.
Tym razem
nie zwróciła na niego większej uwagi. Niezrażona ograniczoną
przestrzenią, rozejrzała się dookoła, tym razem zamiast za szklane
probówki, chwytając za papier. Zdążył pobieżnie zerknąć na notatki i dojść
do wniosku, że nie były mu potrzebne, dlatego nie zareagował,
kiedy Claire zdecydowała się je pognieść, wyraźnie zafascynowana tym, że
kartka mogłaby ustąpić pod jej naciskiem. Starannie zgniotła ją w kulkę,
po czym cisnęła na ziemię. Pozwolił jej na to, zwłaszcza że
na moment znów zaskoczyła go nie tyle promiennym wyrazem twarzy, co
melodyjnym śmiechem. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał,
żeby śmiała się w ten sposób.
Słodka
bogini. To było tylko dziecko, a jednak obserwując ją, miał
wrażenie, że przez całe wieki nie przyszło mu doświadczyć czegoś takiego. Jakby
tego było mało, obserwowanie jak bawi się drobiazgami i śmieje bez większego
powodu, naprawdę sprawiało mu przyjemność.
Claire
poruszyła się, odchylając na bok i próbując wypatrzeć papierową
kulkę, którą dopiero co sama cisnęła na ziemię. Musiała ją dostrzec, bo
bez wahania wyciągnęła rękę w odpowiednim kierunku.
– Tam! –
poprosiła, a po sposobie, w jaki zaczęła się wyrywać, Rufus
momentalnie zorientował się, że wcale nie oczekiwała tego, że po prostu
poda jej nową zabawkę.
Tak
przynajmniej sądził, ale i tak czuł się prawie jak podczas
jakiegoś wyjątkowo skomplikowanego eksperymentu, kiedy znów wziął ją na ręce.
Tym razem zaczęła się wiercić w jego objęciach, wyraźnie
niezadowolona z tego, że próbował ją nosić.
– Chcesz
sama? – zapytał, kiedy wydała z siebie płaczliwy jęk, który niebezpiecznie
zapowiadał perspektywę koncertu porównywalnego do tego, który dopiero co
zorganizowała Kristin.
Och, zupełnie
jakby miała mu odpowiedzieć! Klnąc w duchu na to, że dzieci nie potrafiły
komunikować się w jakiś obrazowy sposób, mimo wątpliwości postawił
Claire na ziemi. Dla pewności chwycił ją za rękę, póki nie uchwyciła
równowagi. Nie przeszkodziło jej to w zrobieniu kilku chwiejnych
kroków w kierunku papierowej kulki. Kiedy ją puścił, zadowolona schyliła się
po papier, po czym prawie niechwiejnie odwróciła w jego stronę.
Przestąpiła
naprzód. Trzymając kulkę w obu dłoniach, wyciągnęła ją w jego stronę.
– Tobie
naprawdę niewiele trzeba…
Ale nie mógł
zaprzeczyć, że coś w prostocie jej zachowania go rozczuliło. Tak jak
i w sposobie, w jaki na niego patrzyła. Zupełnie jakby
najbardziej ambitnym planem na cały dzień faktycznie mogła okazać się
próba rozbicia fiolki i zabawa pogniecionym kawałkiem papieru. Co więcej,
przez moment naprawdę mógł przysiąc, że Claire bawiła się tym lepiej, mając
kogoś, komu mogła zaprezentować swoje aktualne zdolności.
Dzieci
bywały… absorbujące. Tylko trochę, ale jednak. Kiedy Layla jak
katarynka nawijała do zaokrąglonego brzucha, miał wrażenie, że całkiem
upadła już na głowę, choć naturalnie tego nie skomentował. To, że
kobieta w ciąży miała swoje humorki, wydało mu się naturalne. A jednak
obserwując nieporadnie wędrujące tam i z powrotem pół-wampirzątko,
jakoś nie przeszkadzało mu to, że z równym powodzeniem mógłby mówić
do siebie.
Może jednak
oszalał. Z drugiej strony, skoro nikt tego nie widział, nie widział
powodu, by czuć się z tym źle.
Przez chwilę
obserwował Claire, kiedy ta doszła do wniosku, że podróż przez
korytarz to za mało i równie dobrze mogła rozejrzeć się po laboratorium.
Tym razem chciał ją zatrzymać, ani trochę nie widząc tego jako dobry
pomysł. Ostatnim, czego potrzebował, był biegający po zastawionej
przestrzeni, wciąż nieporadnie poruszający się maluch, którego nie potrafiła
upilnować para podobno ogarniętych wampirów. Nie miał pojęcia, gdzie aktualnie
podziewał się Theo, ale w głowie powoli zaczynał rysować mu się
plan wypatroszenia Kristin.
Zanim
zdecydował się jakkolwiek zareagować, Claire przeszła po kroków –
tylko po to, by zadecydować, że jednak jest zbyt zmęczona i znów
wylądować na ziemi. Tym razem nie zaprotestowała, kiedy wziął ją na ręce.
– Chodź.
Mam ochotę sprawdzić, czy już skończyli się drzeć.
Nie zaprotestowała,
co było do przewidzenia, ale i tak potraktował to jako
odpowiedź twierdzącą. Tym razem w okrągłej sali panował spokój, a kiedy
zajrzał do salonu, zorientował się, że towarzystwo zdecydowało się ewakuować.
Nie miał pewności, na czym stanęło, ale tak naprawdę nie chciał
poznać szczegółów. W zamian jak gdyby nigdy nic przemknął do kuchni,
nawet słowem nie komentując spojrzenia przesiadującego tam Lucasa.
Wampir
spojrzał na niego dziwnie. Rufus przez moment był gotów przysiąc, że
Pavarotti niemal zakrztusił się popijaną z kubka krwią, kiedy
zauważył go z dzieckiem na rękach.
– Co? – obruszył
się, ostentacyjnie ignorując wampira w drodze do lodówki. – Trzymam
dziecko. To szybsze, niż czekać aż sama doczołga się do kuchni.
– Nic, nic,
ale…
– Czy ciebie
już całkiem rozum opuścił?! – rozbrzmiało w tym samym momencie.
Rufus nawet
nie drgnął, wciąż ze spokojem trzymając Claire na rękach. Wyczuł, że
mała wyprostowała się w jego ramionach i – całkowicie obojętna
na morderczą nutę w głosie Kristin – ponad jego ramieniem
radośnie pomachała do wzburzonej ciotki. Mimochodem pomyślał, że wampirzyca
powinna to docenić, zwłaszcza że sam miał ochotę rozmawiać z nią
zupełnie inaczej. Tylko, oj, córka w ramionach trochę krzyżowała mu
plany.
Nie odpowiedział.
Wcześniej bez pośpiechu wyciągnął jedne z wypełnionych krwią
woreczków. Nie miał pojęcia, gdzie szukać butelki, ale kto wie, może
w międzyczasie Claire nie tylko zaczęła chodzić, ale przestawiła się
na picie z kubka.
– Spuść z tonu
o oktawę czy dwie. Straszysz dziecko – rzucił jakby od niechcenia,
a wampirzyca aż się zapowietrzyła.
– Latam i szukam
jej od pół godziny! Czemu ty…?
Uciszył ją
spojrzeniem. Zamilkła, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej,
że tak naprawdę pozostawał jedną z ostatnich osób, które mogła rozliczać
z zabrania dziecka. Och, no i ona też patrzyła na niego tak dziwnie,
niemniej zaskoczona co Lucas, choć ten drugi był już w połowie drogi
do drzwi, najwyraźniej zamierzając pospiesznie się ewakuować.
– To ty zostawiłaś
ją samą w pokoju. A podobno to mnie regularnie zarzucacie
szaleństwo – zauważył z przesadnym wręcz spokojem.
– No tak,
ale… – Kristin potrząsnęła głową. – Nie mogłeś po prostu poniańczyć
jej w pokoju? – westchnęła, ale już nie zabrzmiała aż tak pewnie
jak wcześniej.
– Pewnie
bym mógł – odparł bez większego zainteresowania – gdybym zastał ją w sypialni.
Chociaż pewnie mi nie uwierzysz, jeśli ci powiem, że sama do mnie
przyszła? – dodał i zabrzmiało to niemal pogodnie.
Jeszcze
kiedy mówił, ostatecznie skrócił dzielący go od wampirzycy dystans.
Spojrzała na niego dziwnie, jakby urwał się z kosmosu, zwłaszcza
gdy jak gdyby nigdy nic podał jej zdezorientowaną, wodzącą wzrokiem od jednego
do drugiego ze swoich opiekunów Claire.
– Ale, ale ona
przecież…
– Zaczęła
chodzić – wyjaśnił takim tonem, jakby właśnie rozprawiali z Kristin o pogodzie.
– A teraz pewnie jest głodna, ale wiesz, że się nie znam.
Zacznij pilnować ją bardziej, co? – Przesunął się, w następnej sekundzie zdecydowanie
niedelikatnie chwytając wciąż zaskoczoną kobietę za ramię i przesuwając
bliżej siebie. Na tyle, by szeptem wprost do jej ucha dodać: –
Jeśli sobie nie radzisz, to mi powiedz. Uwierz, że doceniam to, co
próbujesz zrobić dla Layli, ale… Och, Kristin, drugiego zmartwychwstania nie będzie.
Jeśli coś jej się stanie przez twoje zaniedbanie, przysięgam, że nawet Theo
mnie nie zatrzyma.
A potem
odsunął się, raz jeszcze spojrzał na gaworzącą w ramionach ciotki
Claire i bez zbędnych wyjaśnień wyszedł.
Okej, okej, ja nie mam pytań. Z wielkim love ya’! dla mojej Polonistki Roku. Nie wiem, czy podołałam, ale bawiłam się świetnie. <3
Ja naprawdę nie wiem, czy ja muszę coś mówić. Przecież jarałam się tym przed pisaniem, w trakcie pisania i w trakcie czytania również. WIESZ JUŻ WSZYSTKO. NAWET TO, DLACZEGO TERAZ KRZYCZĘ.
OdpowiedzUsuńKochana, to jest absolutne złoto. Troszkę się minęło z moim pomysłem, ale wiedziałam, że tak będzie. Sama wczoraj powiedziałam "rób, co chcesz", choć czuję się cudownie z faktem, że to zasługa mojej upierdliwości, że poznaliśmy "małą słodką Claire dreptającą po tunelach" :D Rufus jest tak uroczo nieporadny, a jednocześnie rola przyszła mu... naturalnie? Tak, myślę, że tak.
Pierwszy akapit absolutnie mnie kupił: "Bogini, dajże mi święty spokój". Uwielbiam tego twojegol Rufusa-Indywidualistę.
Cóż mogę więcej tu napisać. Idę nakręcać się dalej na osobności :D