wtorek, 8 lutego 2022

„Oj”


Chciał ich ignorować. Bogini mu świadkiem, że próbował, nie bez powodu trzymając się w najbardziej oddalonym kącie tuneli. Zwykle to wystarczyło, dając Rufusowi przynajmniej względne poczucie prywatności, zupełnie jakby kilka zawiłych korytarzy i kawałek materiału mogły dać efekt podobny do przesiadywania na drugim krańcu miasta i porządne, metalowe drzwi.

Ale nie w dni takie jak te. I nie przy Kristin, która w środku nocy zaczynała wydzierać się tak, że gdyby postawili ja przy wejściu, by robiła za alarm, samym głosem powaliłaby armię demonów, wilkołaków i Isobel. Przez chwilę nasłuchiwał, chcąc upewnić się, jak źle było tym razem i czy po ewentualnym spacerze do kuchni mógł spodziewać się jedynie zasztyletowanego Williama, czy może jeszcze kilku dodatkowych ofiar. Dalej uważał, że sprawę dało się rozwiązać bardzo prosto, dając tym najbardziej problematycznym dzieciakom ultimatum, a tym opornym gwarantując wycieczkę na plac w samo południe, ale Kristin miała inne zdanie. Bawiła się w jakaś cholerną zbawczynie zagubionych duszyczek, co byłoby nawet urocze, gdyby niezmiennie nie przypominała mu tym Layli.

Niech ją szlag.

Postukał ołówkiem w niedbale zapisany skrawek papieru. To wcale nie tak, że w ciągu ostatniego kwadransa pomylił się przez nich przynajmniej trzy razy, a w kawałku drewna coraz wyraźniej widział potencjał na kołek… I to nie dla siebie, tak z gwoli ścisłości.

Dał im pięć dodatkowych minut, nim ostatecznie pogodził się z tym, że Kristin szybko nie skończy. Cokolwiek się działo, najwyraźniej tym razem w grę wchodziła jakaś poważniejsza dyskusja. Kiedy do tego wszystkiego się wsłuchał, zorientował się, że wampirzyca w istocie nie prowadziła monologu, raczej reagując na odpowiedzi kogoś innego. To wykluczało dyskusję z Williamem, bo temu zwykle dawała czas co najwyżej na dwa słowa, nim decydowała się go unieruchomić. Podobno ze zwykłej przyjacielskiej troski, ale Rufus stawiał raczej, że znęcanie się nad tym chłopakiem raczej sprawiało mu przyjemność.

Krzyki stały się głośniejsze, kiedy znalazł się na korytarzu. W tamtej chwili przeklinał akustykę w tunelach, zwłaszcza że ta sprzyjała niesieniu się echa. Wywrócił oczami. Byłby bardziej rozdrażniony, gdyby zdecydowali się na podobne ekscesy w środku dnia, gdy wszyscy zaczynali odczuwać wszechobecne zmęczenie. Co prawda kilka razy zdążył się przekonać, że nawet wycieńczona Kristin wciąż potrafiła krzyczeć, ale…

Och, po prostu tam wejdzie. Z uprzejmą prośbą, by się pozamykali. Zawierająca kilka subtelnych gróźb i może ze dwa skręcone karki, ale to wciąż były szczyty jego uprzejmości na tę chwilę.

Mimo wszystko tunele wydawały się opustoszałe. Rufus mógł się założyć, że większość albo zdecydowała się ewakuować, albo właśnie używała sobie, obserwując rozwój wypadków między Kristin a – tak teraz podejrzewał – Asherą. Mógł się tego spodziewać, choć to i tak jedynie wzmogło odczuwaną przez wampira frustracje. Na ten temat też już dawno próbował rozmawiać.

Głosy jakimś cudem przybrały na sile, kiedy dotarł do pełniącej funkcję przedsionka, okrągłej sali. Z powątpiewaniem powiódł wzrokiem dookoła, choć dobrze wiedział, gdzie ulokowały się krzyczące kobiety. Jak znał te dwie, salon nadawał się do remontu, ale postanowił tego nie komentować. Nie pierwszy raz. W takich chwilach jedynie błogosławił fakt, że spędzał z towarzystwem tak mało czasu, jak tylko było to możliwe. W gruncie rzeczy tylko to decydowało o tym, że wciąż byli w stanie ze sobą funkcjonować, nawet jeśli czasami brak ofiar zakrawał o cud.

Z drugiej strony, chyba zaczynał do tego przywykać. Krzyki Kristin nie były niczym nowym. Opustoszałe korytarze, pełna napięcia atmosfera i malutka Claire, jak gdyby nigdy nic drepcząca sobie korytarzem z naprzeciwka… Dzień jak co dzień.

Chwila, co?!

Wycofał się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by się przy okazji potknął. Przez moment był gotów przysiąc, że jednak coś pomylił, ale nie. I nie chodziło tylko o to, że wciąż nie do końca przywykł, że gdzieś w tunelach od dobrych kilku tygodni znajdowała się jego córka. W tamtej chwili uderzyły go dwie kwestie na raz, aż sam nie był pewien, która bardziej skutecznie wytrąciła go z równowagi.

Po pierwsze, Claire chodziła. Absolutnie nieporadnie, co jakiś czas przytrzymując się ściany, ale jednak. Wyglądała na co najmniej zadowoloną z siebie, cierpliwie przemierzając pokryty malowidłami korytarz. Coś w tym widoku na moment całkowicie go pochłonęło, bo choć wiedział, że pół-wampirze dzieci zmieniały się zdecydowanie zbyt szybko, dopiero widząc córkę po dłuższym czasie uświadomił sobie, co to tak naprawdę oznaczało.

Wyglądała inaczej, niż kiedy widział ją ostatnim razem, jakie… Kilka dni temu? A może tydzień? Nie miał pewności. Zwykle nie zastanawiał się nad tym, jak długo zdarzało mu się unikać wszystkich wokół. Po prostu to robił, wmawiając sobie, że to najzupełniej w porządku, ale… Och, kiedy w grę wchodziło dziecko, to mogło mieć znaczenie. Tylko trochę, ale jednak.

Tak czy inaczej, Claire wyglądała inaczej. Nie od razu stwierdził pod jakim względem, ale jednak. Zeszczuplała, była wyższa, a czarne loczki okazały się dłuższe niż do tej pory. Co więcej, wydawała się bardzo, ale to bardzo skupiona na spokojnym przesuwaniu się naprzód. To, że ktoś zostawił odsłoniętą zasłonę do tunelu, w którym znajdowały się sypialnie, jedynie ułatwiało jej zadanie.

Ale chodziła. Nie od razu dotarło do niego, co to oznaczało, aczkolwiek.

A po drugie, Kristin właśnie zostawiła kilkutygodniowe dziecko bez opieki. W tamtej chwili zapragnął wrócić nie tyle po ołówek, co po całe naręcze dobrze zaostrzonych kołków. Posrebrzanych.

– Ja kiedyś naprawdę…

Urwał, bo w tym momencie Claire przystanęła i z zaciekawieniem spojrzała wprost na niego. Błękitne, niewinne oczy zabłysły w półmroku – zbyt lśniące, jaśniejsze niż te Layli, ale wciąż znajome. Nie ruszył się z miejsca, po prostu obserwując małą, zwłaszcza że i ta na moment przerwała wędrówkę, wyraźnie zaskoczona tym, że ma towarzystwo. Przez chwilę po prostu tam stałą, jakby zastanawiając się nad tym, co zrobić, po czym obdarowała go jednym z najbardziej uroczonych, promiennych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widział.

Zrobiła kolejny krok. Tym razem zachwiała się, ale zanim zdecydował, czy powinien ją pochwycić, ostatecznie skapitulowała i klapnęła na ziemię. Przynajmniej nie zaczęła płakać, ale na jej twarzy odmalowało się coś na kształt jednego wielkiego zaskoczenia.

– Oj.

Znalazłby kilka innych, bardziej adekwatnych komentarzy, a jednak jak przyszło co do czego, nie potrafił zdobyć się na żaden z nich. Stał tam, patrzył i czuł niemalże tak, jakby właśnie wpakował się w ścianę. W jednej chwili krzyki Kristin i frustracja gdzieś zniknęły, choć prawie tego nie zauważył. Nie mógł nic poradzić na to, że mimowolnie się uśmiechnął i ruszył ku wciąż siedzącemu na ziemi dziecku.

– Jakim cudem wywędrowałaś aż tu? – westchnął, w absolutnie naturalnym odruchu biorąc ją na ręce.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem, nie przestając się uśmiechać. Coś w świadomym wzroku Claire sprawiło, że poczuł się prawie jak wtedy, gdy pierwszego dnia Kristin wcisnęła mu ją w ramiona, upierając się, że to dobry pomysł. Może i tak było, zwłaszcza że i samo dziecko już wtedy głośno dawało do zrozumienia wszystkim wokół, czego oczekuje. Zupełnie jakby mogła wyczuć, w czyich ramionach się znajduje, choć Rufus szczerze wątpił, by ktokolwiek w podziemiach utożsamiał akurat jego z poczuciem bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie, a jednak Claire wydawała się mieć całkowicie odmienny pogląd na całą sprawę.

Gdyby do tego wszystkiego wiedział, co z nią zrobić, skoro już wylądowała w jego ramionach i wyglądała na zadowoloną z takiego stanu rzeczy…

Machinalnie przygarnął ją do piersi. Bardzo ostrożnie, nagle niepewny, jak postępować ze tą zdecydowanie zbyt ruchliwą istotą.

– To nie tak, że pozabijanie ich z tobą na rękach wchodzi w grę – wyrwało mu się.

Claire uniosła głowę, reagując na niego słowa. W tamtej chwili zaczął ich żałować, zwłaszcza że nie wiedział, na ile mogła zrozumieć ich sens.

– Oj – powtórzyła po chwili zastanowienia.

Parsknął, nie mogąc się powstrzymać. Nie miał pojęcia, jak to robiła, ale poczuł się tak, jakby całe dotychczasowe napięcie ostatecznie zniknęło.

– A żebyś wiedziała, że oj.

Tyle że to dalej nie rozwiązywało problemu tego, co z nią zrobić. Mógł co prawda pofatygować się do Kristin i uświadomić jej, że chyba o czymś zapomniała. Ewentualnie odniesienie dziecka do pokoju wampirzycy i Theo wydawało się sensowne, zwłaszcza że ta – bogini raczy wiedzieć kiedy i jak – zorganizowała tam łóżeczko. W normalnym wypadku podrzucenie tam Claire wydałoby mu się w pełni naturalne, ale po tym jak znalazł ją spacerującą środkiem korytarza, wątpił, żeby zostawienie jej samej było dobrym pomysłem. Jakoś stamtąd wyszła, a skoro zdołała zrobić to raz…

Wzmógł uścisk, zupełnie jakby dziewczynka w jakiś cudowny sposób mogła oswobodzić się z jego objęć i zrobić coś głupiego. Nie wziął tego pod uwagę wcześniej, ale niewinne dziecko pośród tych wszystkich wampirów jednak mogło okazać się problematyczne. To nie tak, że nie spodziewał się problemów, myślał o rozwiązaniu ciąży Layli – na długo przed tym, jak świat stanął na głowie, a ona… Cóż, zniknęła na dobre. Tak czy siak, nagle myśl o upilnowaniu niemowlęcia w laboratorium wydała mu się o wiele mniej straszna niż próba zignorowania tego, co mogło pójść źle w tym miejscu.

Tak naprawdę nie chciał wiedzieć, kto zamiast niego mógł natrafić na stawiającą pierwsze kroczki pół-wampirzycę. O tym, co wtedy mogło pójść nie tak, tym bardziej.

Niedobrze. Bardzo niedobrze.

Gniewnie spojrzał w stronę salonu. W którymś momencie krzyki ucichły, choć wciąż był w stanie wychwycić podniesione głosy. To mogło oznaczać dosłownie cokolwiek, łącznie z rychłym pojawieniem się Kristin, ale prawda była taka, że wcale nie chciał się z nią widzieć. Zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, po prostu mocniej przytulił do siebie Claire i w pośpiechu wycofał się do korytarza, w którym mieściło się laboratorium.

Wierzył, że to brzmiało jak najgorszy pomysł na świecie. Bez wątpienia tak było, ale zarazem nie znał innego miejsca, w którym mógłby liczyć na spokój i poczuć się swobodnie. Kiedy do tego wszystkiego zauważył, że dziewczyna rozgląda się z błyskiem w jasnych oczach, wyraźnie zaciekawiona nowym miejscem, nie powstrzymał się od uśmiechu. Cóż, dzieciom zwykle niewiele trzeba było, by skupić ich uwagę, ale coś w jej zachowaniu i tak sprawiło, że zrobiło mu się cieplej. Prawie jak wtedy, gdy miał u swojego boku wciąż nie do końca pojmującą  większość jego eksperymentów Laylę.

Mimowolnie spojrzał na córkę. Gdyby kiedyś mógł…

Och, ale to nie miało znaczenia. Bardzo wiele kiedyś dość prawdopodobnych kwestii odeszło do strefy marzeń, kiedy pojawiła się Isobel. Nie żeby w przypadku swoim i Layli kiedykolwiek postępował w logiczny, właściwy dla wszystkich par wokół sposób. Gdyby wiedział, jak właściwie postępować z jakimkolwiek dzieckiem, na pewno nie zabrałby małej do laboratorium.

Przystanął przy jednym ze względnie bardziej uporządkowanych blatów. Mógł nie odrywać wzroku od Claire, ale nie ufał sobie na tyle, by ryzykować, że w zasięgu jej rąk znajdzie się jednak coś, co nie powinno. Jeśli czegoś nauczył się przy Alessi i Aldero, to na pewno to, że mieli w zwyczaju pojawiać się znikąd i absolutnie nie tam, gdzie powinni, nieważne jak bardzo próbował być czujny. Jeśli wziąć pod uwagę, po kim część genów odziedziczyła Claire, wolał nie testować jej skłonności do pakowania się w kłopoty. Ewentualny wybuch też był ostatnim, czego potrzebowali w podziemiach.

Ostatecznie posadził ją między książkami i porozrzucanymi notatkami. Zaraz po tym, jak upewnił się, że w kilka szklanych probówek, które nagle nalazły się w zasięgu drobnych rączek nie ma absolutnie niczego. Mimo wszystko i tak obserwował ją z przesadną wręcz uwagą, kiedy sięgnęła po jedną, obejrzała ze wszystkich stron i stanęła przed odwiecznym dziecięcym dylematem, obejmującym wepchnięcie ciekawego obiektu do buzi albo bezceremonialnego ciśnięcia nim o ziemię.

Wywrócił oczami, kiedy zdecydowała się na to drugie. Bez problemu pochwycił szkło, nie dorywając wzroku od zadowolonej z siebie córki.

– Niszczycielskie skłonności masz po matce – zawyrokował, wspierając obie dłonie na blacie po obu stronach Claire. – I obie robicie to z uśmiechem.

Tym razem nie zwróciła na niego większej uwagi. Niezrażona ograniczoną przestrzenią, rozejrzała się dookoła, tym razem zamiast za szklane probówki, chwytając za papier. Zdążył pobieżnie zerknąć na notatki i dojść do wniosku, że nie były mu potrzebne, dlatego nie zareagował, kiedy Claire zdecydowała się je pognieść, wyraźnie zafascynowana tym, że kartka mogłaby ustąpić pod jej naciskiem. Starannie zgniotła ją w kulkę, po czym cisnęła na ziemię. Pozwolił jej na to, zwłaszcza że na moment znów zaskoczyła go nie tyle promiennym wyrazem twarzy, co melodyjnym śmiechem. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał, żeby śmiała się w ten sposób.

Słodka bogini. To było tylko dziecko, a jednak obserwując ją, miał wrażenie, że przez całe wieki nie przyszło mu doświadczyć czegoś takiego. Jakby tego było mało, obserwowanie jak bawi się drobiazgami i śmieje bez większego powodu, naprawdę sprawiało mu przyjemność.

Claire poruszyła się, odchylając na bok i próbując wypatrzeć papierową kulkę, którą dopiero co sama cisnęła na ziemię. Musiała ją dostrzec, bo bez wahania wyciągnęła rękę w odpowiednim kierunku.

– Tam! – poprosiła, a po sposobie, w jaki zaczęła się wyrywać, Rufus momentalnie zorientował się, że wcale nie oczekiwała tego, że po prostu poda jej nową zabawkę.

Tak przynajmniej sądził, ale i tak czuł się prawie jak podczas jakiegoś wyjątkowo skomplikowanego eksperymentu, kiedy znów wziął ją na ręce. Tym razem zaczęła się wiercić w jego objęciach, wyraźnie niezadowolona z tego, że próbował ją nosić.

– Chcesz sama? – zapytał, kiedy wydała z siebie płaczliwy jęk, który niebezpiecznie zapowiadał perspektywę koncertu porównywalnego do tego, który dopiero co zorganizowała Kristin.

Och, zupełnie jakby miała mu odpowiedzieć! Klnąc w duchu na to, że dzieci nie potrafiły komunikować się w jakiś obrazowy sposób, mimo wątpliwości postawił Claire na ziemi. Dla pewności chwycił ją za rękę, póki nie uchwyciła równowagi. Nie przeszkodziło jej to w zrobieniu kilku chwiejnych kroków w kierunku papierowej kulki. Kiedy ją puścił, zadowolona schyliła się po papier, po czym prawie niechwiejnie odwróciła w jego stronę.

Przestąpiła naprzód. Trzymając kulkę w obu dłoniach, wyciągnęła ją w jego stronę.

– Tobie naprawdę niewiele trzeba…

Ale nie mógł zaprzeczyć, że coś w prostocie jej zachowania go rozczuliło. Tak jak i w sposobie, w jaki na niego patrzyła. Zupełnie jakby najbardziej ambitnym planem na cały dzień faktycznie mogła okazać się próba rozbicia fiolki i zabawa pogniecionym kawałkiem papieru. Co więcej, przez moment naprawdę mógł przysiąc, że Claire bawiła się tym lepiej, mając kogoś, komu mogła zaprezentować swoje aktualne zdolności.

Dzieci bywały… absorbujące. Tylko trochę, ale jednak. Kiedy Layla jak katarynka nawijała do zaokrąglonego brzucha, miał wrażenie, że całkiem upadła już na głowę, choć naturalnie tego nie skomentował. To, że kobieta w ciąży miała swoje humorki, wydało mu się naturalne. A jednak obserwując nieporadnie wędrujące tam i z powrotem pół-wampirzątko, jakoś nie przeszkadzało mu to, że z równym powodzeniem mógłby mówić do siebie.

Może jednak oszalał. Z drugiej strony, skoro nikt tego nie widział, nie widział powodu, by czuć się z tym źle.

Przez chwilę obserwował Claire, kiedy ta doszła do wniosku, że podróż przez korytarz to za mało i równie dobrze mogła rozejrzeć się po laboratorium. Tym razem chciał ją zatrzymać, ani trochę nie widząc tego jako dobry pomysł. Ostatnim, czego potrzebował, był biegający po zastawionej przestrzeni, wciąż nieporadnie poruszający się maluch, którego nie potrafiła upilnować para podobno ogarniętych wampirów. Nie miał pojęcia, gdzie aktualnie podziewał się Theo, ale w głowie powoli zaczynał rysować mu się plan wypatroszenia Kristin.

Zanim zdecydował się jakkolwiek zareagować, Claire przeszła po kroków – tylko po to, by zadecydować, że jednak jest zbyt zmęczona i znów wylądować na ziemi. Tym razem nie zaprotestowała, kiedy wziął ją na ręce.

– Chodź. Mam ochotę sprawdzić, czy już skończyli się drzeć.

Nie zaprotestowała, co było do przewidzenia, ale i tak potraktował to jako odpowiedź twierdzącą. Tym razem w okrągłej sali panował spokój, a kiedy zajrzał do salonu, zorientował się, że towarzystwo zdecydowało się ewakuować. Nie miał pewności, na czym stanęło, ale tak naprawdę nie chciał poznać szczegółów. W zamian jak gdyby nigdy nic przemknął do kuchni, nawet słowem nie komentując spojrzenia przesiadującego tam Lucasa.

Wampir spojrzał na niego dziwnie. Rufus przez moment był gotów przysiąc, że Pavarotti niemal zakrztusił się popijaną z kubka krwią, kiedy zauważył go z dzieckiem na rękach.

– Co? – obruszył się, ostentacyjnie ignorując wampira w drodze do lodówki. – Trzymam dziecko. To szybsze, niż czekać aż sama doczołga się do kuchni.

– Nic, nic, ale…

– Czy ciebie już całkiem rozum opuścił?! – rozbrzmiało w tym samym momencie.

Rufus nawet nie drgnął, wciąż ze spokojem trzymając Claire na rękach. Wyczuł, że mała wyprostowała się w jego ramionach i – całkowicie obojętna na morderczą nutę w głosie Kristin – ponad jego ramieniem radośnie pomachała do wzburzonej ciotki. Mimochodem pomyślał, że wampirzyca powinna to docenić, zwłaszcza że sam miał ochotę rozmawiać z nią zupełnie inaczej. Tylko, oj, córka w ramionach trochę krzyżowała mu plany.

Nie odpowiedział. Wcześniej bez pośpiechu wyciągnął jedne z wypełnionych krwią woreczków. Nie miał pojęcia, gdzie szukać butelki, ale kto wie, może w międzyczasie Claire nie tylko zaczęła chodzić, ale przestawiła się na picie z kubka.

– Spuść z tonu o oktawę czy dwie. Straszysz dziecko – rzucił jakby od niechcenia, a wampirzyca aż się zapowietrzyła.

– Latam i szukam jej od pół godziny! Czemu ty…?

Uciszył ją spojrzeniem. Zamilkła, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że tak naprawdę pozostawał jedną z ostatnich osób, które mogła rozliczać z zabrania dziecka. Och, no i ona też patrzyła na niego tak dziwnie, niemniej zaskoczona co Lucas, choć ten drugi był już w połowie drogi do drzwi, najwyraźniej zamierzając pospiesznie się ewakuować.

– To ty zostawiłaś ją samą w pokoju. A podobno to mnie regularnie zarzucacie szaleństwo – zauważył z przesadnym wręcz spokojem.

– No tak, ale… – Kristin potrząsnęła głową. – Nie mogłeś po prostu poniańczyć jej w pokoju? – westchnęła, ale już nie zabrzmiała aż tak pewnie jak wcześniej.

– Pewnie bym mógł – odparł bez większego zainteresowania – gdybym zastał ją w sypialni. Chociaż pewnie mi nie uwierzysz, jeśli ci powiem, że sama do mnie przyszła? – dodał i zabrzmiało to niemal pogodnie.

Jeszcze kiedy mówił, ostatecznie skrócił dzielący go od wampirzycy dystans. Spojrzała na niego dziwnie, jakby urwał się z kosmosu, zwłaszcza gdy jak gdyby nigdy nic podał jej zdezorientowaną, wodzącą wzrokiem od jednego do drugiego ze swoich opiekunów Claire.

– Ale, ale ona przecież…

– Zaczęła chodzić – wyjaśnił takim tonem, jakby właśnie rozprawiali z Kristin o pogodzie. – A teraz pewnie jest głodna, ale wiesz, że się nie znam. Zacznij pilnować ją bardziej, co? – Przesunął się, w następnej sekundzie zdecydowanie niedelikatnie chwytając wciąż zaskoczoną kobietę za ramię i przesuwając bliżej siebie. Na tyle, by szeptem wprost do jej ucha dodać: – Jeśli sobie nie radzisz, to mi powiedz. Uwierz, że doceniam to, co próbujesz zrobić dla Layli, ale… Och, Kristin, drugiego zmartwychwstania nie będzie. Jeśli coś jej się stanie przez twoje zaniedbanie, przysięgam, że nawet Theo mnie nie zatrzyma.

A potem odsunął się, raz jeszcze spojrzał na gaworzącą w ramionach ciotki Claire i bez zbędnych wyjaśnień wyszedł.

Okej, okej, ja nie mam pytań. Z wielkim love ya’! dla mojej Polonistki Roku. Nie wiem, czy podołałam, ale bawiłam się świetnie. <3

1 komentarz:

  1. Ja naprawdę nie wiem, czy ja muszę coś mówić. Przecież jarałam się tym przed pisaniem, w trakcie pisania i w trakcie czytania również. WIESZ JUŻ WSZYSTKO. NAWET TO, DLACZEGO TERAZ KRZYCZĘ.
    Kochana, to jest absolutne złoto. Troszkę się minęło z moim pomysłem, ale wiedziałam, że tak będzie. Sama wczoraj powiedziałam "rób, co chcesz", choć czuję się cudownie z faktem, że to zasługa mojej upierdliwości, że poznaliśmy "małą słodką Claire dreptającą po tunelach" :D Rufus jest tak uroczo nieporadny, a jednocześnie rola przyszła mu... naturalnie? Tak, myślę, że tak.
    Pierwszy akapit absolutnie mnie kupił: "Bogini, dajże mi święty spokój". Uwielbiam tego twojegol Rufusa-Indywidualistę.
    Cóż mogę więcej tu napisać. Idę nakręcać się dalej na osobności :D

    OdpowiedzUsuń