wtorek, 25 grudnia 2018

„Przyjaciel” [2/3]


Szli przed siebie, oboje milczący i zamyśleni. Mocno ściskała dłoń Drake’a, próbując zrozumieć, czy postępowała słusznie. W pamięci miała wszystkie ostrzeżenia matki, która niejednokrotnie uczulała ją na to, że w Mieście Nocy należało zachować szczególną ostrożność, jednak z jakiegoś powodu nie potrafiła uwierzyć, że to akurat ten chłopak mógłby ją skrzywdzić.
„Bo wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje przyjaciela”. Jego słowa nie dawały jej spokoju, raz po raz powracając i sprawiając, że w głowie miała jeszcze większy mętlik niż do tej pory. Czy faktycznie tak było? Nie miała nawet pewności, co to tak naprawdę oznaczało. Do tej pory miała Aldero i to wystarczyło, tym bardziej że przy bliźniaku miała poczucie, że nie potrzebowała nikogo więcej. To on był jej przyjacielem, a przynajmniej tak zawsze to rozumiała. Dlaczego miałaby szukać kogokolwiek innego.
Tyle że teraz znajdowała się sama w środku lasu, zagubiona i przemarznięta. Drake pojawił się znikąd, a na dodatek chciał jej pomóc, choć wcale nie musiał tego robić. Isabeau pragnęła przekonać go, że w rzeczywistości była dość silna, by poradzić sobie w pojedynkę, ale gdy przyszło co do czego, była w stanie co najwyżej podążyć za prowadzącym ją w głąb gęstwiny chłopakiem. Wszystko wydawało się lepsze od dalszego tkwienia w jednym miejscu i wypłakiwania oczu, a skoro na domiar złego właśnie ten nieśmiertelny zobaczył ją w takim stanie…
Cóż, chyba nie mogło być gorzej.
– Mieszkam tu nie daleko – odezwał się pogodnym tonem Drake, przerywając przeciągającą się ciszę. – Nie jest ci zimno? Ciągle drżysz.
– Wydaje ci się – zaoponowała natychmiast.
Instynktownie napięła mięśnie, próbując nad tym zapanować. Uprzytomniła sobie, że w istocie dygotała, zwłaszcza że po czasie spędzonym pośród wirujących płatków śniegu, zdążyła przemoknąć do suchej nitki. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła się przez to rozchorować – w końcu nie była człowiekiem – ale uczucie to na dłuższą metę zdecydowanie nie należało do przyjemnych.
– No jasne!
Coś w tonie Drake’a dało jej do myślenia. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że chłopak się z niej nabijał, tak jak czasem Aldero, kiedy zaczynali robić sobie na złość. Miał ją za słabą? Faceci chyba czasami to robili, mając się za kogoś lepszego niż w rzeczywistości. Tak czasami twierdziła mama, a Isabeau wierzyła, że Allegra dobrze wiedziała, co mówiła. Była kapłanką. Kimś, kogo podziwiano, a to o czymś świadczyło. Beau wierzyła, że prędzej czy później jej dorówna, ale zdecydowanie nie miała tego dokonać poprzez mazanie się przy przypadkowych osobach – nawet jeśli w grę wchodziło inne dziecko.
A może zwłaszcza wtedy.
Wyrwała rękę, choć wcale nie miała na to ochoty. Czułą się bezpieczniejsza, kiedy ciepłe palce Drake’a owijały się wokół jej własnych, dając jej gwarancję, że już nie była sama. Chłopak spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale nie skomentował jej reakcji nawet słowem. Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły, a po chwili uśmiechnął się blado, wciąż obserwując ją, kiedy ciasno oplotła się ramionami.
– Jednak ci zimno – stwierdził, a Isabeau jęknęła.
– Tobie niby nie? – obruszyła się. Jakoś nie wierzyła, że napierający ze wszystkich stron chłód nie robił na nim wrażenia. – Pada śnieg.
– Mam się dobrze. – Chłopak wzruszył ramionami. – Masz na sobie sukienkę. Jasne, że jest ci zimno – dodał, kolejny raz wystawiając nerwy Isabeau na próbę.
– A co innego miałabym na sobie mieć?
Przystanął, po czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Wydawał się zadziwiająco wręcz skupiony, chociaż nie miała pewności, co to tak naprawdę oznaczało.
– Brzmisz jak moja siostra – powiedział w końcu, potrząsając głową. – Może to ja czegoś nie rozumiem, ale sukienka i śnieg to zły pomysł.
– Masz rację. Niczego nie rozumiesz – obruszyła się, w pośpiechu ruszając przed siebie.
Nie od razu zdecydował się z nią zrównać. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy uprzytomniła sobie, że został z tyłu, ale powstrzymała potrzebę, by się obejrzeć. Była zła, a przynajmniej do tego próbowała się przekonać. Nie miała pojęcia, co było nie tak z tym chłopakiem, ale irytował ją sposób, w jaki ją traktował. Jakby wiedział lepiej! Jak mógł zrozumieć córkę kapłanki, skoro sam nią nie był? No i mama zawsze nosiła sukienki, na co dzień prezentując się jak jakaś księżniczka, więc i dla Isabeau wybór był oczywisty.
Co nie zmieniało faktu, że w tamtej chwili zdecydowanie nie pogardziłaby czymś cieplejszym. W tamtej chwili nie czuła się ani trochę jak ktoś z wyższych sfer albo ewentualna przyszła kapłanka. Raczej jak zmokła kura, na dodatek taka, która nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej do kurnika.
Wyczuła ruch za plecami, ale nawet wtedy się nie odwróciła. Nie miała zamiaru, w zamian z uporem idąc przed siebie i próbując udawać, że już wcale nie zależało jej na towarzystwie swojego nieoczekiwanego „przyjaciela”. Okłamywała samą siebie, szczerze przerażona perspektywą ponownych godzin błąkania po zaśnieżonym lesie, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Nikt nie musiał.
Oczekiwała aż Drake coś powie, choćby złośliwego albo mało znaczącego. Spodziewała się nawet tego, że nagle wyśmieje ją, stwierdzając, że szła w złym kierunku. Co prawda nie brała tego pod uwagę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że od dłuższej chwili zmierzali w jedną stronę, ale…
Z tym, że nic podobnego nie miało miejsca. W zamian aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy coś lodowatego uderzyło ją w plecy.
Wyprostowała się niczym struna, co najmniej wytrącona z równowagi. Zwiesiła ramiona, z siłą zaciskając dłonie w pięści – tak mocno, że aż pobledły jej kłykcie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym wypuściła je ze świstem. Co więcej, zatrzymała się, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie spoglądając przed siebie, choć w rzeczywistości pragnęła odwrócić się, a potem rzucić pewnej osobie do gardła.
Nie zrobiłeś tego, prawda? Nie zrobiłeś…
Wtedy usłyszała jego śmiech i zrozumiała, że jak najbardziej. To wystarczyło, by w końcu ruszyła się z miejsca, odwracając tak gwałtownie, że aż materiał przemoczonej sukienki zafalował wokół jej nóg. Z gniewnym błyskiem w oczach odwróciła się w kierunku zanoszącego śmiechem Drake’a akurat w chwili, w której ten cisnął w nią kolejną śnieżną kulę. Śnieżka trafiła ją w twarz, na chwilę przysłaniając wszystko wokół. Isabeau skrzywiła się, mrugając pośpiesznie i próbując pozbyć zimnej brei z policzków.
– Oj… – usłyszała i zrozumiała, że nie celował akurat w jej twarz, ale to nie miało znaczenia. „Oj” też nie brzmiało jak reakcja, której w obecnej sytuacji mogłaby się spodziewać, a co dopiero uznać za pocieszająca. – Nic ci nie zrobiłem? Wybacz, ja…
Cokolwiek mówił, nie słuchała. Bezceremonialnie wyciągnęła rękę, w pośpiechu przywołując krążącą w jej ciele moc. Wciąż nie miała wprawy, a telepatia niejednokrotnie wymykała jej się spod kontroli, ale w tamtej chwili nie próbowała się nad tym zastanawiać. Aldero i mama zresztą twierdzili, że kiedy była zła, dopiero wtedy robiła się naprawdę niebezpieczna i precyzyjna. Jakkolwiek by jednak nie było, wymierzona przez nią fala uderzeniowa trafiła dokładnie tam, gdzie od samego początku życzyła sobie Isabeau – w drzewo tuż za plecami zaskoczonego, niespodziewającego się niczego Drake’a.
Isabeau uśmiechnęła się pod nosem, kiedy zalegający na nagich gałęziach śnieg zsunął się na ziemię, przy okazji trafiając w chłopaka. Zaskoczyła go na tyle, by stracił równowagę i jak długi legł na ziemi.
Usatysfakcjonowana, z gracją zwróciła się do niego plecami i bez pośpiechu ruszyła w swoją stronę.
Wciąż było jej zimno, ale nie aż tak jak wcześniej. Co więcej, nagle zapragnęła roześmiać się melodyjnie, w pamięci wciąż mając wyraz twarzy chłopaka, kiedy dotarło do niego, że wpadł w kłopoty. Rozbawił ją nawet bardziej niż Aldero, może dlatego, że nie była w stanie wyczuć jego emocji, a tym bardziej przewidzieć reakcji. Drake wciąż był zagadką, choć Isabeau z jakiegoś powodu czułą się przy tym tak swobodnie, jakby spędzili razem więcej niż godzinę.
Tak pogrywasz?!
Zesztywniała, słysząc rozbrzmiewający w jej głowie obcy głos. Z wrażenia aż potknęła się o własne nogi, co najmniej zaskoczona. Oczywiście, że rozpoznawała telepatię. Sęk w tym, że zdecydowanie nie podejrzewała o to akurat Drake’a.
Nie miała czasu, by zastanawiać się nad nowym odkryciem. Zanim zdążyła choćby pomyśleć, co to oznaczało, wylądowała twarzą w śniegu, przygnieciona przez cudze ciepłe ciało. Drake był szybki i zwinny, chociaż po jego ruchach wyczuła, że nie zamierzał jej skrzywdzić. Przynajmniej w teorii, bo zdecydowanie nie przyjęła z entuzjazmem tego, że mógłby na niej siedzieć, a co dopiero próbować przysypać zalegającym na ziemi śniegiem.
– Ej! – obruszyła się, strząsając go na tyle, by móc odwrócić się w jego stronę.
Pozwolił, by przewróciła się na plecy, ale nic ponadto. Zdołała na niego spojrzeć, przy okazji zauważając, że uśmiechał się w ten nieco cyniczny, choć niezwykle ciepły sposób. To sprawiło, że sama mimowolnie również się uśmiechnęła, wciąż rozbawiona. Chłód zszedł gdzieś na dalszy plan. W tamtej chwili po prostu czuła się dobrze, nawet pomimo tego, że przez ciężar chłopaka miała problem z tym, by swobodnie oddychać.
Wyciągnęła przed siebie ręce, próbując go z siebie zepchnąć. W pośpiechu chwycił ją za nadgarstki.
– No i co teraz? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
– Puścisz mnie – odparła z przekonaniem. – Albo sama cię zrzucę. Możesz zapytać mojego brata, że mogłabym to zrobić – dodała ze słodkim uśmiechem.
Gdyby tylko mogła się skoncentrować, już dawno sprawiłaby, że wylądowałby w śniegu. Naprawdę. Wystarczyłby jeden ruch, a moc zrobiłaby swoje, nawet jeśli faktycznie miała do czynienia z kolejnym telepatą. Jej bliźniak też miał niezwykłe zdolności, a jednak…
– Jesteśmy podobni – oznajmił z przekonaniem Drake. – Chociaż ty nie wyglądasz na telepatkę – dodał, a dziewczyna aż się zapowietrzyła.
– A co to niby miało znaczyć?
Wciąż nie przestawał się uśmiechać.
– To, że mam nad tobą przewagę – wyjaśnił, więc instynktownie spróbowała mu się wyszarpać. – I wyjątkową zdolność, która zawsze działa.
– Jaką znowu…? – zaczęła, nagle zaniepokojona, nim jednak zdążyła zapytać o ewentualny dar, wszystko samo się wyjaśniło.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Drake zacznie ją łaskotać.
Pisnęła, po czym szarpnęła się w jego objęciach. Musiał puścić jej ręce, skoro jego palce nagle znalazły się na jej żebrach, ale to okazało się niewiele warte. Co prawda zdołała uderzyć go w pierś, ale bez większego przekonania. Nie mogła się skupić, w zamian walcząc o to, by załapać oddech i przestać niekontrolowanie chichotać. Miała ochotę go zabić, ale nie była w stanie. Nie mogła nawet nic poradzić na to, że znów się przy nim popłakała – tym razem ze śmiechu.
Nie miała pewności, jak długo się nad nią pastwił. W którymś momencie oboje zalegli w śniegu, rozbawieni i zgrzani, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Oddychała szybko i płytko, podczas gdy serce wciąż rozpaczliwie trzepotało się w jej piersi. Drake wylądował tuż obok, najwyraźniej w dobrym nastroju, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto czuje się tak, jakby miał wkrótce zginąć śmiercią tragiczną z jej ręki.
– Zawsze działa – oznajmił pogodnym tonem.
Isabeau spojrzała na niego z niedowierzaniem. Bała się poruszyć, by nie sprowokować go do kolejnego „ataku”.
– Jesteś okropny – zarzuciła mu, ale i te słowa nie zabrzmiały tak w taki sposób, jak mogłaby tego oczekiwać. W zasadzie z równym powodzeniem mogłaby jednak zacząć prawić mu komplementy. – Naprawdę!
– Polecam się – odparł, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego jej słowami.
Westchnęła, po czym – wciąż leżąc u jego boku – spojrzała ku niebu. Ledwo widziała je przez padający śnieg i plątaninę gałęzi, którą mieli nad sobą, ale nie czuła się z tym źle. W tym widoku zresztą było coś niezwykle kojącego. Nawet to, że musiała mrużyć oczy, by cokolwiek widzieć, było przyjemne.
Wyczuła ruch, kiedy Drake bez pośpiechu uniósł się, ostrożnie siadając na ziemi.
– Chodźmy już – zasugerował niezwykle łagodnym, o wiele rozsądniejszym tonem. – Teraz oboje jesteśmy przemoczeni.
– Z twojej winy – zarzuciła mu.
I tak nie masz mi tego za złe, oznajmił, po raz kolejny wnikając w jej umysł. Znów była gotowa przysiąc, że świetnie bawił się jej kosztem.
– W domu jest cieplej. I moja siostra pewnie się martwi – dodał na głos.
Mimowolnie pomyślała o mamie i Aldero. Oni też musieli się przejmować, ale przynajmniej na razie nie mogła nic na to poradzić. Co więcej, wciąż nie miała pojęcia, w jaki sposób wrócić do siebie, ale wolała o tym nie myśleć, by nie ryzykować, że znów zacznie płakać. Na razie miała Drake’a, więc czuła się względnie bezpieczna. O wszystkim innym mogła pomyśleć później.
Tym razem nawet nie wahała się, kiedy chłopak wyciągnął ku niej rękę. Pozwoliła, by postawił ją na nogi, po czym bez pośpiechu ruszyła za nim w dalszą drogę. Więc nie rozmawiali, przynajmniej do momentu, w którym pomiędzy drzewami pojawił się zarys pokaźnych rozmiarów posiadłości. Dom swobodnie mógłby konkurować z tym, w którym mieszkała Isabeau. Co więcej, był również ogród – co prawda nie aż tak okazały, a tym bardziej bez egzotycznych drzewek cytrynowych mamy, ale jednak piękny.
– Zapraszam!
Drake puścił ją dopiero, gdy znaleźli się przed głównymi drzwiami. Otworzyły się samoistnie, gdy spróbował popisać się przed nią, kolejny raz korzystając z mocy. Wyglądał na rozluźnionego i jeszcze bardziej swobodnego niż do tej pory, a odkrycie, że oboje dysponowali nadnaturalnymi mocami, wyraźnie poprawiło mu nastrój. Isabeau zresztą też, choć nie miała pewności, skąd brało się takie uczucie. Wiedziała, że takich jak ona było więcej, zwłaszcza w Mieście Nocy. Telepatia otaczała ją na co dzień, więc trudno było, by czuła się jakkolwiek zafascynowana kimś, kto mógłby potrafić równie wiele, co i ona. W tym wszystkim raczej chodziło o samego Drake’a – równie sympatycznego, co i niezwykle irytującego, wzbudzającego w niej równie ciepłe emocje, co i wtedy, gdy bawiła się z bratem.
Z niejaką ulgą wkroczyła do przedsionka. Palcami przeczesała wilgotne włosy, próbując odgarnąć je na tyle, by nie kleiły jej się do twarzy. Z zaciekawieniem powiodła wzrokiem dookoła, przez chwilę tkwiąc w miejscu i jakby od niechcenia przesuwając spojrzeniem po zdobionej tapecie na ścianie. Misterne wzroki zatańczyły jej przed oczami, zmuszając do tego, by jednak zamrugała i uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Bliss? – doszedł ją głos Drake’a. Nie musiał krzyczeć, by każdy w domu go usłyszał. – Hej, siostro, jesteś?
Nie było odpowiedzi, ale nic nie wskazywało na to, by chłopak szczególnie się tym przejął. Isabeau mimo wszystko poczuła się pewniej, gdy po dłuższej chwili oczekiwania wciąż byli sami. Nie miała pewności, czego powinna spodziewać się po bliźniaczce Drake’a albo kimkolwiek innym z jego rodziny.
– Nikogo nie ma? – zapytała, kiedy chłopak poprowadził ją w głąb budynku.
– Najwyraźniej. Bliss pewnie niedługo wróci – stwierdził, wzruszając ramionami. – Tam jest salon – dodał, kiwając głową w odpowiednim kierunku.
Momentalnie zrobiło jej się jeszcze bardziej ciepło, zwłaszcza gdy zauważyła jasny blask płonącego na palenisku ognia. Nie czekając na zaproszenie, pośpiesznie ruszyła w stronę kominka, z lekkością osuwając się tuż przed nim na kolana. Zauważyła wilgotne plamy na dywanie, ale nie zwróciła na nie większej uwagi. W zamian wyciągnęła przed siebie ręce, całą uwagę skupiając na płonący jasnym blaskiem ogień.
– A gdzie twoi rodzice? – zapytała z wahaniem. – Nie będą mieli nic przeciwko, że tutaj jestem? – dodała, ale Drake jedynie machnął ręką.
– Jakoś nie sądzę – stwierdził, przeczesując palcami ciemne włosy. – Jakby żyli, może bym się przejmował, ale w tej sytuacji…
– Och.
Na nic więcej nie było ją stać. Coś ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Przecież sama też miała tylko mamę. Co więcej doskonale zdawała sobie sprawę, że przypadki takie jak Drake’a i Bliss zdarzały się nader często. Allegra nie ukrywała, że świat był okrutny – czasem aż za bardzo. Tak czy siak, Isabeau wiedziała, że porody pół-wampirów stanowiły wyzwanie, które niejednokrotnie kończyły się śmiercią. W gruncie rzeczy ta była częścią istnienia każdego nieśmiertelnego, nawet jeśli przez jakiś czas wydawała się czymś abstrakcyjnym. W Mieście Nocy było wiele sierot, zresztą hybrydy same w sobie stanowiły swoisty wyjątek, ale…
Potrząsnęła głową. Nie chciała o tym myśleć, choć unikanie tematu wcale nie było takie łatwe.
– Więc jesteście tutaj sami? Ty i Bliss? – zapytała z powątpiewaniem. – To jest wasz dom?
Drake wzruszył ramionami. Bez pośpiechu podszedł bliżej, po chwili kucając tuż obok niej.
– Nawet kiedy żyli, mało kiedy bywali w domu… To znaczy rodzice. – Uśmiechnął się blado. – Kiedyś była z nami służka, ale od dawna jej nie widzieliśmy. W którymś momencie byłem tylko z Bliss, ale to wcale nie jest takie złe. Poradzę sobie.
– Jesteś niewiele starszy ode mnie – zauważyła.
– Ale bardziej doświadczony – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. – Nie przejmuj się, co, księżniczko? W moim domu jesteś mile widziana.
– Jak ty mnie nazwałeś?
Odpowiedział jej pogodnym uśmiechem, po czym jak gdyby nigdy nic poderwał się na równe nogi. Znów ją drażnił, nagle zachowując się jak wielki dorosły, choć zdecydowanie nie postrzegała go w ten sposób. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak miał ją za dziecko, jakby zamiast roku czy dwóch, w rzeczywistości różnili się o co najmniej dekadę. A wszystko dlatego, że zdecydowanie zbyt wcześnie został sam, musząc zajmować się domem i siostrą.
Przez chwilę miała ochotę pokazać mu język. Nie zrobiła tego, dochodząc do wniosku, że w ten sposób jedynie potwierdziłaby jego przypuszczenia.
– Przyniosę krew. Chyba że wolisz iść ze mną do kuchni – odezwał się ponownie Drake, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
– Próbuję się rozgrzać – mruknęła w odpowiedzi, przesuwając się bliżej paleniska.
Żałowała, że nie mogła wsunąć dłoni prosto w ogień. Tak byłoby najszybciej, zwłaszcza że w widoku płomieni było coś aż nadto fascynującego. Sęk w tym, że Isabeau dobrze wiedziała, że to byłoby najgłupszym z możliwych posunięć, w szczególności w przypadku igrania z żywiołem, który był niebezpieczny dla każdego nieśmiertelnego. W końcu nie dało się kontrolować płomieni, prawda?
– Och, tak… Twoja sukienka. – Drake zaśmiał się w nieco nerwowy sposób. – Zajrzę do pokoju Bliss i czegoś ci poszukam. Lubisz różowy? – dodał z nieco złośliwym uśmiechem.
– Spróbuj tylko, a… – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Co zrobisz? – zapytał z zaciekawieniem. Zaraz po tym uniósł obie dłonie i poruszył palcami. – Wyjątkowa zdolność, pamiętasz?
– To nie fair! – obruszyła się.
Jedynie się uśmiechnął.
– To ty masz łaskotki – odparł takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Dobra. Zobaczę, co da się zrobić. Posiedź sobie tutaj, skoro tak wolisz.
Jeszcze kiedy mówił, bez pośpiechu ruszył w swoją stronę. Zaraz po tym zniknął jej z oczu, pozostawiając ją samą w salonie. Westchnęła, po czym znów zwróciła się ku ogniu. Potarła dłonie, myślami będąc gdzieś daleko, zwłaszcza gdy na powrót skupiła się na Drake’u i tym, co jej powiedział. Czuła się przy nim dobrze, aż nadto bezpiecznie, jak najbardziej będąc w stanie uwierzyć, że był kimś, kto zdecydowanie zbyt wcześnie został wrzucony do świata dorosłych. To wystarczyło, by jeszcze bardziej zaczęła cenić to, że miała Allegrę. Nie wyobrażała sobie, że tak po prostu miałaby zostać sama, poza tym…
W tamtej chwili uprzytomniła sobie, że najpewniej nie tylko ona sprawiała wrażenia kogoś, kto potrzebował przyjaciela. Jej zdaniem Drake zasłużył sobie na kogoś takiego o wiele bardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz