Szli przed siebie,
oboje milczący i zamyśleni. Mocno ściskała dłoń Drake’a, próbując
zrozumieć, czy postępowała słusznie. W pamięci miała wszystkie ostrzeżenia
matki, która niejednokrotnie uczulała ją na to, że w Mieście Nocy należało
zachować szczególną ostrożność, jednak z jakiegoś powodu nie potrafiła uwierzyć,
że to akurat ten chłopak mógłby ją skrzywdzić.
„Bo
wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje przyjaciela”. Jego słowa nie dawały jej
spokoju, raz po raz powracając i sprawiając, że w głowie miała
jeszcze większy mętlik niż do tej pory. Czy faktycznie tak było? Nie miała
nawet pewności, co to tak naprawdę oznaczało. Do tej pory miała Aldero i to
wystarczyło, tym bardziej że przy bliźniaku miała poczucie, że nie potrzebowała
nikogo więcej. To on był jej przyjacielem, a przynajmniej tak zawsze to
rozumiała. Dlaczego miałaby szukać kogokolwiek innego.
Tyle że
teraz znajdowała się sama w środku lasu, zagubiona i przemarznięta.
Drake pojawił się znikąd, a na dodatek chciał jej pomóc, choć wcale nie
musiał tego robić. Isabeau pragnęła przekonać go, że w rzeczywistości była
dość silna, by poradzić sobie w pojedynkę, ale gdy przyszło co do czego,
była w stanie co najwyżej podążyć za prowadzącym ją w głąb gęstwiny
chłopakiem. Wszystko wydawało się lepsze od dalszego tkwienia w jednym
miejscu i wypłakiwania oczu, a skoro na domiar złego właśnie ten nieśmiertelny
zobaczył ją w takim stanie…
Cóż, chyba
nie mogło być gorzej.
– Mieszkam
tu nie daleko – odezwał się pogodnym tonem Drake, przerywając przeciągającą się
ciszę. – Nie jest ci zimno? Ciągle drżysz.
– Wydaje ci
się – zaoponowała natychmiast.
Instynktownie
napięła mięśnie, próbując nad tym zapanować. Uprzytomniła sobie, że w istocie
dygotała, zwłaszcza że po czasie spędzonym pośród wirujących płatków śniegu,
zdążyła przemoknąć do suchej nitki. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogła
się przez to rozchorować – w końcu nie była człowiekiem – ale uczucie to
na dłuższą metę zdecydowanie nie należało do przyjemnych.
– No jasne!
Coś w tonie
Drake’a dało jej do myślenia. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że chłopak się z niej
nabijał, tak jak czasem Aldero, kiedy zaczynali robić sobie na złość. Miał ją
za słabą? Faceci chyba czasami to robili, mając się za kogoś lepszego niż w rzeczywistości.
Tak czasami twierdziła mama, a Isabeau wierzyła, że Allegra dobrze wiedziała,
co mówiła. Była kapłanką. Kimś, kogo podziwiano, a to o czymś
świadczyło. Beau wierzyła, że prędzej czy później jej dorówna, ale zdecydowanie
nie miała tego dokonać poprzez mazanie się przy przypadkowych osobach – nawet
jeśli w grę wchodziło inne dziecko.
A może
zwłaszcza wtedy.
Wyrwała rękę,
choć wcale nie miała na to ochoty. Czułą się bezpieczniejsza, kiedy ciepłe
palce Drake’a owijały się wokół jej własnych, dając jej gwarancję, że już nie
była sama. Chłopak spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale nie skomentował
jej reakcji nawet słowem. Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły, a po
chwili uśmiechnął się blado, wciąż obserwując ją, kiedy ciasno oplotła się
ramionami.
– Jednak ci
zimno – stwierdził, a Isabeau jęknęła.
– Tobie
niby nie? – obruszyła się. Jakoś nie wierzyła, że napierający ze wszystkich
stron chłód nie robił na nim wrażenia. – Pada śnieg.
– Mam się
dobrze. – Chłopak wzruszył ramionami. – Masz na sobie sukienkę. Jasne, że jest
ci zimno – dodał, kolejny raz wystawiając nerwy Isabeau na próbę.
– A co
innego miałabym na sobie mieć?
Przystanął,
po czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem. Wydawał się zadziwiająco wręcz
skupiony, chociaż nie miała pewności, co to tak naprawdę oznaczało.
– Brzmisz
jak moja siostra – powiedział w końcu, potrząsając głową. – Może to ja
czegoś nie rozumiem, ale sukienka i śnieg to zły pomysł.
– Masz
rację. Niczego nie rozumiesz – obruszyła się, w pośpiechu ruszając przed
siebie.
Nie od razu
zdecydował się z nią zrównać. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy
uprzytomniła sobie, że został z tyłu, ale powstrzymała potrzebę, by się
obejrzeć. Była zła, a przynajmniej do tego próbowała się przekonać. Nie
miała pojęcia, co było nie tak z tym chłopakiem, ale irytował ją sposób, w jaki
ją traktował. Jakby wiedział lepiej! Jak mógł zrozumieć córkę kapłanki, skoro
sam nią nie był? No i mama zawsze nosiła sukienki, na co dzień prezentując
się jak jakaś księżniczka, więc i dla Isabeau wybór był oczywisty.
Co nie
zmieniało faktu, że w tamtej chwili zdecydowanie nie pogardziłaby czymś cieplejszym.
W tamtej chwili nie czuła się ani trochę jak ktoś z wyższych sfer
albo ewentualna przyszła kapłanka. Raczej jak zmokła kura, na dodatek taka, która
nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej do kurnika.
Wyczuła
ruch za plecami, ale nawet wtedy się nie odwróciła. Nie miała zamiaru, w zamian
z uporem idąc przed siebie i próbując udawać, że już wcale nie zależało
jej na towarzystwie swojego nieoczekiwanego „przyjaciela”. Okłamywała samą siebie,
szczerze przerażona perspektywą ponownych godzin błąkania po zaśnieżonym lesie,
ale on nie musiał o tym wiedzieć. Nikt
nie musiał.
Oczekiwała
aż Drake coś powie, choćby złośliwego albo mało znaczącego. Spodziewała się
nawet tego, że nagle wyśmieje ją, stwierdzając, że szła w złym kierunku.
Co prawda nie brała tego pod uwagę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że od
dłuższej chwili zmierzali w jedną stronę, ale…
Z tym, że
nic podobnego nie miało miejsca. W zamian aż zachłysnęła się powietrzem,
kiedy coś lodowatego uderzyło ją w plecy.
Wyprostowała
się niczym struna, co najmniej wytrącona z równowagi. Zwiesiła ramiona, z siłą
zaciskając dłonie w pięści – tak mocno, że aż pobledły jej kłykcie.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, po czym wypuściła je ze świstem. Co
więcej, zatrzymała się, tkwiąc w miejscu i bezmyślnie spoglądając
przed siebie, choć w rzeczywistości pragnęła odwrócić się, a potem
rzucić pewnej osobie do gardła.
Nie zrobiłeś tego, prawda? Nie zrobiłeś…
Wtedy
usłyszała jego śmiech i zrozumiała, że jak najbardziej. To wystarczyło, by
w końcu ruszyła się z miejsca, odwracając tak gwałtownie, że aż
materiał przemoczonej sukienki zafalował wokół jej nóg. Z gniewnym
błyskiem w oczach odwróciła się w kierunku zanoszącego śmiechem Drake’a
akurat w chwili, w której ten cisnął w nią kolejną śnieżną kulę.
Śnieżka trafiła ją w twarz, na chwilę przysłaniając wszystko wokół.
Isabeau skrzywiła się, mrugając pośpiesznie i próbując pozbyć zimnej brei z policzków.
– Oj… –
usłyszała i zrozumiała, że nie celował akurat w jej twarz, ale to nie
miało znaczenia. „Oj” też nie brzmiało jak reakcja, której w obecnej
sytuacji mogłaby się spodziewać, a co dopiero uznać za pocieszająca. – Nic
ci nie zrobiłem? Wybacz, ja…
Cokolwiek
mówił, nie słuchała. Bezceremonialnie wyciągnęła rękę, w pośpiechu
przywołując krążącą w jej ciele moc. Wciąż nie miała wprawy, a telepatia
niejednokrotnie wymykała jej się spod kontroli, ale w tamtej chwili nie
próbowała się nad tym zastanawiać. Aldero i mama zresztą twierdzili, że
kiedy była zła, dopiero wtedy robiła się naprawdę niebezpieczna i precyzyjna.
Jakkolwiek by jednak nie było, wymierzona przez nią fala uderzeniowa trafiła
dokładnie tam, gdzie od samego początku życzyła sobie Isabeau – w drzewo
tuż za plecami zaskoczonego, niespodziewającego się niczego Drake’a.
Isabeau uśmiechnęła
się pod nosem, kiedy zalegający na nagich gałęziach śnieg zsunął się na ziemię,
przy okazji trafiając w chłopaka. Zaskoczyła go na tyle, by stracił równowagę
i jak długi legł na ziemi.
Usatysfakcjonowana,
z gracją zwróciła się do niego plecami i bez pośpiechu ruszyła w swoją
stronę.
Wciąż było
jej zimno, ale nie aż tak jak wcześniej. Co więcej, nagle zapragnęła roześmiać
się melodyjnie, w pamięci wciąż mając wyraz twarzy chłopaka, kiedy dotarło
do niego, że wpadł w kłopoty. Rozbawił ją nawet bardziej niż Aldero, może
dlatego, że nie była w stanie wyczuć jego emocji, a tym bardziej
przewidzieć reakcji. Drake wciąż był zagadką, choć Isabeau z jakiegoś powodu
czułą się przy tym tak swobodnie, jakby spędzili razem więcej niż godzinę.
Tak pogrywasz?!
Zesztywniała,
słysząc rozbrzmiewający w jej głowie obcy głos. Z wrażenia aż
potknęła się o własne nogi, co najmniej zaskoczona. Oczywiście, że
rozpoznawała telepatię. Sęk w tym, że zdecydowanie nie podejrzewała o to
akurat Drake’a.
Nie miała
czasu, by zastanawiać się nad nowym odkryciem. Zanim zdążyła choćby pomyśleć,
co to oznaczało, wylądowała twarzą w śniegu, przygnieciona przez cudze
ciepłe ciało. Drake był szybki i zwinny, chociaż po jego ruchach wyczuła,
że nie zamierzał jej skrzywdzić. Przynajmniej w teorii, bo zdecydowanie
nie przyjęła z entuzjazmem tego, że mógłby na niej siedzieć, a co
dopiero próbować przysypać zalegającym na ziemi śniegiem.
– Ej! –
obruszyła się, strząsając go na tyle, by móc odwrócić się w jego stronę.
Pozwolił,
by przewróciła się na plecy, ale nic ponadto. Zdołała na niego spojrzeć, przy
okazji zauważając, że uśmiechał się w ten nieco cyniczny, choć niezwykle
ciepły sposób. To sprawiło, że sama mimowolnie również się uśmiechnęła, wciąż
rozbawiona. Chłód zszedł gdzieś na dalszy plan. W tamtej chwili po prostu
czuła się dobrze, nawet pomimo tego, że przez ciężar chłopaka miała problem z tym,
by swobodnie oddychać.
Wyciągnęła
przed siebie ręce, próbując go z siebie zepchnąć. W pośpiechu chwycił
ją za nadgarstki.
– No i co
teraz? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
– Puścisz mnie
– odparła z przekonaniem. – Albo sama cię zrzucę. Możesz zapytać mojego
brata, że mogłabym to zrobić – dodała ze słodkim uśmiechem.
Gdyby tylko
mogła się skoncentrować, już dawno sprawiłaby, że wylądowałby w śniegu. Naprawdę.
Wystarczyłby jeden ruch, a moc zrobiłaby swoje, nawet jeśli faktycznie
miała do czynienia z kolejnym telepatą. Jej bliźniak też miał niezwykłe
zdolności, a jednak…
– Jesteśmy
podobni – oznajmił z przekonaniem Drake. – Chociaż ty nie wyglądasz na
telepatkę – dodał, a dziewczyna aż się zapowietrzyła.
– A co
to niby miało znaczyć?
Wciąż nie
przestawał się uśmiechać.
– To, że
mam nad tobą przewagę – wyjaśnił, więc instynktownie spróbowała mu się
wyszarpać. – I wyjątkową zdolność, która zawsze działa.
– Jaką
znowu…? – zaczęła, nagle zaniepokojona, nim jednak zdążyła zapytać o ewentualny
dar, wszystko samo się wyjaśniło.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego, że Drake zacznie ją łaskotać.
Pisnęła, po
czym szarpnęła się w jego objęciach. Musiał puścić jej ręce, skoro jego
palce nagle znalazły się na jej żebrach, ale to okazało się niewiele warte. Co
prawda zdołała uderzyć go w pierś, ale bez większego przekonania. Nie
mogła się skupić, w zamian walcząc o to, by załapać oddech i przestać
niekontrolowanie chichotać. Miała ochotę go zabić, ale nie była w stanie.
Nie mogła nawet nic poradzić na to, że znów się przy nim popłakała – tym razem
ze śmiechu.
Nie miała
pewności, jak długo się nad nią pastwił. W którymś momencie oboje zalegli w śniegu,
rozbawieni i zgrzani, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
Oddychała szybko i płytko, podczas gdy serce wciąż rozpaczliwie trzepotało
się w jej piersi. Drake wylądował tuż obok, najwyraźniej w dobrym
nastroju, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto czuje się tak, jakby miał
wkrótce zginąć śmiercią tragiczną z jej ręki.
– Zawsze
działa – oznajmił pogodnym tonem.
Isabeau
spojrzała na niego z niedowierzaniem. Bała się poruszyć, by nie sprowokować
go do kolejnego „ataku”.
– Jesteś
okropny – zarzuciła mu, ale i te słowa nie zabrzmiały tak w taki
sposób, jak mogłaby tego oczekiwać. W zasadzie z równym powodzeniem
mogłaby jednak zacząć prawić mu komplementy. – Naprawdę!
– Polecam
się – odparł, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego jej słowami.
Westchnęła,
po czym – wciąż leżąc u jego boku – spojrzała ku niebu. Ledwo widziała je
przez padający śnieg i plątaninę gałęzi, którą mieli nad sobą, ale nie
czuła się z tym źle. W tym widoku zresztą było coś niezwykle
kojącego. Nawet to, że musiała mrużyć oczy, by cokolwiek widzieć, było
przyjemne.
Wyczuła
ruch, kiedy Drake bez pośpiechu uniósł się, ostrożnie siadając na ziemi.
– Chodźmy
już – zasugerował niezwykle łagodnym, o wiele rozsądniejszym tonem. –
Teraz oboje jesteśmy przemoczeni.
– Z twojej
winy – zarzuciła mu.
I tak nie masz mi tego za złe, oznajmił,
po raz kolejny wnikając w jej umysł. Znów była gotowa przysiąc, że
świetnie bawił się jej kosztem.
– W domu
jest cieplej. I moja siostra pewnie się martwi – dodał na głos.
Mimowolnie pomyślała
o mamie i Aldero. Oni też musieli się przejmować, ale przynajmniej na
razie nie mogła nic na to poradzić. Co więcej, wciąż nie miała pojęcia, w jaki
sposób wrócić do siebie, ale wolała o tym nie myśleć, by nie ryzykować, że
znów zacznie płakać. Na razie miała Drake’a, więc czuła się względnie bezpieczna.
O wszystkim innym mogła pomyśleć później.
Tym razem
nawet nie wahała się, kiedy chłopak wyciągnął ku niej rękę. Pozwoliła, by postawił
ją na nogi, po czym bez pośpiechu ruszyła za nim w dalszą drogę. Więc nie
rozmawiali, przynajmniej do momentu, w którym pomiędzy drzewami pojawił się
zarys pokaźnych rozmiarów posiadłości. Dom swobodnie mógłby konkurować z tym,
w którym mieszkała Isabeau. Co więcej, był również ogród – co prawda nie
aż tak okazały, a tym bardziej bez egzotycznych drzewek cytrynowych mamy,
ale jednak piękny.
–
Zapraszam!
Drake
puścił ją dopiero, gdy znaleźli się przed głównymi drzwiami. Otworzyły się
samoistnie, gdy spróbował popisać się przed nią, kolejny raz korzystając z mocy.
Wyglądał na rozluźnionego i jeszcze bardziej swobodnego niż do tej pory, a odkrycie,
że oboje dysponowali nadnaturalnymi mocami, wyraźnie poprawiło mu nastrój.
Isabeau zresztą też, choć nie miała pewności, skąd brało się takie uczucie.
Wiedziała, że takich jak ona było więcej, zwłaszcza w Mieście Nocy.
Telepatia otaczała ją na co dzień, więc trudno było, by czuła się jakkolwiek zafascynowana
kimś, kto mógłby potrafić równie wiele, co i ona. W tym wszystkim
raczej chodziło o samego Drake’a – równie sympatycznego, co i niezwykle
irytującego, wzbudzającego w niej równie ciepłe emocje, co i wtedy,
gdy bawiła się z bratem.
Z niejaką
ulgą wkroczyła do przedsionka. Palcami przeczesała wilgotne włosy, próbując
odgarnąć je na tyle, by nie kleiły jej się do twarzy. Z zaciekawieniem
powiodła wzrokiem dookoła, przez chwilę tkwiąc w miejscu i jakby od
niechcenia przesuwając spojrzeniem po zdobionej tapecie na ścianie. Misterne
wzroki zatańczyły jej przed oczami, zmuszając do tego, by jednak zamrugała i uciekła
wzrokiem gdzieś w bok.
– Bliss? –
doszedł ją głos Drake’a. Nie musiał krzyczeć, by każdy w domu go usłyszał.
– Hej, siostro, jesteś?
Nie było odpowiedzi,
ale nic nie wskazywało na to, by chłopak szczególnie się tym przejął. Isabeau
mimo wszystko poczuła się pewniej, gdy po dłuższej chwili oczekiwania wciąż
byli sami. Nie miała pewności, czego powinna spodziewać się po bliźniaczce
Drake’a albo kimkolwiek innym z jego rodziny.
– Nikogo
nie ma? – zapytała, kiedy chłopak poprowadził ją w głąb budynku.
–
Najwyraźniej. Bliss pewnie niedługo wróci – stwierdził, wzruszając ramionami. –
Tam jest salon – dodał, kiwając głową w odpowiednim kierunku.
Momentalnie
zrobiło jej się jeszcze bardziej ciepło, zwłaszcza gdy zauważyła jasny blask
płonącego na palenisku ognia. Nie czekając na zaproszenie, pośpiesznie ruszyła w stronę
kominka, z lekkością osuwając się tuż przed nim na kolana. Zauważyła
wilgotne plamy na dywanie, ale nie zwróciła na nie większej uwagi. W zamian
wyciągnęła przed siebie ręce, całą uwagę skupiając na płonący jasnym blaskiem ogień.
– A gdzie
twoi rodzice? – zapytała z wahaniem. – Nie będą mieli nic przeciwko, że
tutaj jestem? – dodała, ale Drake jedynie machnął ręką.
– Jakoś nie
sądzę – stwierdził, przeczesując palcami ciemne włosy. – Jakby żyli, może bym
się przejmował, ale w tej sytuacji…
– Och.
Na nic
więcej nie było ją stać. Coś ścisnęło ją w gardle, chociaż sama nie była
pewna dlaczego. Przecież sama też miała tylko mamę. Co więcej doskonale zdawała
sobie sprawę, że przypadki takie jak Drake’a i Bliss zdarzały się nader
często. Allegra nie ukrywała, że świat był okrutny – czasem aż za bardzo. Tak
czy siak, Isabeau wiedziała, że porody pół-wampirów stanowiły wyzwanie, które
niejednokrotnie kończyły się śmiercią. W gruncie rzeczy ta była częścią
istnienia każdego nieśmiertelnego, nawet jeśli przez jakiś czas wydawała się
czymś abstrakcyjnym. W Mieście Nocy było wiele sierot, zresztą hybrydy
same w sobie stanowiły swoisty wyjątek, ale…
Potrząsnęła
głową. Nie chciała o tym myśleć, choć unikanie tematu wcale nie było takie
łatwe.
– Więc
jesteście tutaj sami? Ty i Bliss? – zapytała z powątpiewaniem. – To
jest wasz dom?
Drake
wzruszył ramionami. Bez pośpiechu podszedł bliżej, po chwili kucając tuż obok
niej.
– Nawet
kiedy żyli, mało kiedy bywali w domu… To znaczy rodzice. – Uśmiechnął się
blado. – Kiedyś była z nami służka, ale od dawna jej nie widzieliśmy. W którymś
momencie byłem tylko z Bliss, ale to wcale nie jest takie złe. Poradzę
sobie.
– Jesteś
niewiele starszy ode mnie – zauważyła.
– Ale bardziej
doświadczony – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. – Nie przejmuj
się, co, księżniczko? W moim domu jesteś mile widziana.
– Jak ty mnie
nazwałeś?
Odpowiedział
jej pogodnym uśmiechem, po czym jak gdyby nigdy nic poderwał się na równe nogi.
Znów ją drażnił, nagle zachowując się jak wielki dorosły, choć zdecydowanie nie
postrzegała go w ten sposób. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jednak miał
ją za dziecko, jakby zamiast roku czy dwóch, w rzeczywistości różnili się o co
najmniej dekadę. A wszystko dlatego, że zdecydowanie zbyt wcześnie został
sam, musząc zajmować się domem i siostrą.
Przez
chwilę miała ochotę pokazać mu język. Nie zrobiła tego, dochodząc do wniosku,
że w ten sposób jedynie potwierdziłaby jego przypuszczenia.
– Przyniosę
krew. Chyba że wolisz iść ze mną do kuchni – odezwał się ponownie Drake, jak
gdyby nigdy nic zmieniając temat.
– Próbuję się
rozgrzać – mruknęła w odpowiedzi, przesuwając się bliżej paleniska.
Żałowała,
że nie mogła wsunąć dłoni prosto w ogień. Tak byłoby najszybciej, zwłaszcza
że w widoku płomieni było coś aż nadto fascynującego. Sęk w tym, że
Isabeau dobrze wiedziała, że to byłoby najgłupszym z możliwych posunięć, w szczególności
w przypadku igrania z żywiołem, który był niebezpieczny dla każdego
nieśmiertelnego. W końcu nie dało się kontrolować płomieni, prawda?
– Och, tak…
Twoja sukienka. – Drake zaśmiał się w nieco nerwowy sposób. – Zajrzę do
pokoju Bliss i czegoś ci poszukam. Lubisz różowy? – dodał z nieco złośliwym
uśmiechem.
– Spróbuj
tylko, a… – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.
– Co
zrobisz? – zapytał z zaciekawieniem. Zaraz po tym uniósł obie dłonie i poruszył
palcami. – Wyjątkowa zdolność, pamiętasz?
– To nie
fair! – obruszyła się.
Jedynie się
uśmiechnął.
– To ty
masz łaskotki – odparł takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Dobra. Zobaczę, co da się zrobić. Posiedź sobie tutaj, skoro tak
wolisz.
Jeszcze
kiedy mówił, bez pośpiechu ruszył w swoją stronę. Zaraz po tym zniknął jej
z oczu, pozostawiając ją samą w salonie. Westchnęła, po czym znów
zwróciła się ku ogniu. Potarła dłonie, myślami będąc gdzieś daleko, zwłaszcza
gdy na powrót skupiła się na Drake’u i tym, co jej powiedział. Czuła się
przy nim dobrze, aż nadto bezpiecznie, jak najbardziej będąc w stanie uwierzyć,
że był kimś, kto zdecydowanie zbyt wcześnie został wrzucony do świata
dorosłych. To wystarczyło, by jeszcze bardziej zaczęła cenić to, że miała Allegrę.
Nie wyobrażała sobie, że tak po prostu miałaby zostać sama, poza tym…
W tamtej chwili
uprzytomniła sobie, że najpewniej nie tylko ona sprawiała wrażenia kogoś, kto
potrzebował przyjaciela. Jej zdaniem Drake zasłużył sobie na kogoś takiego o wiele
bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz